Ataki w Donbasie, dymisja Surkowa, "kuratora" separatystów. Ekspert PISM: widzimy starą taktykę Moskwy i balony próbne

- Kolejna eskalacja walk w Donbasie to był mały szok dla Zachodu. Niemcy i Francja podtrzymują ułudę, że format normandzki działa – mówi portalowi PolskieRadio24.pl Daniel Szeligowski, ekspert PISM. - Zachód coraz rzadziej domaga się od Rosji zaprzestania agresji wobec Ukrainy, coraz częściej wyraża chęć zaangażowania się w dialog z Rosją na temat nowej architektury bezpieczeństwa – zauważa.

2020-02-20, 18:30

Ataki w Donbasie, dymisja Surkowa, "kuratora" separatystów. Ekspert PISM: widzimy starą taktykę Moskwy i balony próbne
  • Walki w Donbasie trwają non stop i nigdy nie udało się doprowadzić do pełnego zawieszenia broni na linii frontu - podkreśla ekspert PISM Daniel Szeligowski
  • Dopóki władze ukraińskie nie pójdą na dodatkowe ustępstwa, Rosja będzie starać się odkładać w czasie rozmowy czwórki normandzkiej, licząc na to, że Niemcy i Francja, zamiast na Rosję, będą naciskać na Ukrainę - mówi ekspert
  • Tzw. plan pokojowy dla Ukrainy, przedstawiony w Monachium, to, jak mówi ekspert, próba urabiania środowisk eksperckich, opinii publicznej, władz państwowych na Zachodzie, w myśl zasady, że "kropla drąży skałę”
  • Rosja powraca z tymi samymi propozycjami w nadziei, że zakorzenią się one w świadomości publicznej, zostaną podjęte przez kręgi decyzyjne - zaznacza Daniel Szeligowski

W Donbasie w wyniku ataku prorosyjskich separatystów na ukraińskie pozycje i intensywnej wymiany ognia zginął ukraiński żołnierz, pięciu zostało rannych. Prorosyjskie siły użyły broni kalibru 120 mm, zakazanego przez porozumienia mińskie. Atak ostatecznie został odparty. Prezydent Ukrainy zwołał w związku z tą eskalacją posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. Na atak zareagowało polskie MSZ, wzywając Rosję do "zaprzestania agresji przeciw Ukrainie, w tym wycofania kontrolowanych przez nią formacji zbrojnych z okupowanej części Donbasu i do bezwarunkowego wdrożenia porozumień mińskich". Do Rosji apelował ambasador UE na Ukrainie Matti Maasikas, wzywając do wykorzystania wpływu Moskwy na separatystów w Donbasie. Ta sprawa omawiana była na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ. Zdaniem analityka PISM Daniela Szeligowskiego, mogła to być, kolejna rosyjska próba podbicia stawki w negocjacjach pokojowych w kwestii Donbasu. Zaznacza, że możliwe są i inne interpretacje tego zdarzenia.

Wcześniej na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium pojawił się kontrowersyjny plan, dotyczący pokoju na Ukrainie i sytuacji w Donbasie.

Daniel Szeligowski, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, zauważa w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl, że to nie pierwszy raz, gdy propozycje dotyczące pogłębienia selektywnej współpracy między Unią Europejską a Rosją, dialogu dotyczącego nowej architektury bezpieczeństwa w Europie, pojawiają się w przestrzeni publicznej.  - To systematyczne działania na rzecz przekonywania zachodnich środowisk eksperckich czy decydentów o konieczności poprawy stosunków z Rosją – mówi analityk.

REKLAMA

Powiązany Artykuł

shutterstock_kreml-1200.jpg
MSZ Rosji omawia biuletyn PISM. Anna Maria Dyner: demaskujemy cele Moskwy i stąd kaskada zaprzeczeń

- Władze rosyjskie rozumieją, że "kropla drąży skałę”. Regularnie ponawiają więc te same propozycje, licząc na ich zakorzenienie w świadomości publicznej, podjęcie ich przez kręgi decyzyjne. To balony próbne  – przestrzega.

Analityk skomentował też odejście Władisława Surkowa, zwanego kuratorem samozwańczych republik w Donbasie – i zastąpienie go w funkcji osoby odpowiedzialnej za sprawy ukraińskie na Kremlu przez Dmitrija Kozaka.

Więcej w rozmowie.

PolskieRadio24.pl: W Donbasie doszło do ataków prorosyjskich oddziałów na pozycje ukraińskie w rejonie Zołotego z wykorzystaniem broni wielkokalibrowej, zakazanej przez porozumienia mińskie. Zginął jeden ukraiński żołnierz, pięciu zostało rannych. Atak został odparty. Z czym można wiązać tę eskalację? Wydaje się, że to pierwszy od dłuższego czasu incydent o takiej intensywności.

Daniel Szeligowski, Polski Instytut Spraw Międzynarodowych: Zaostrzenie sytuacji na froncie można interpretować na różne sposoby. Po pierwsze, mogła to być kolejna już rosyjska próba podbicia stawki w negocjacjach pokojowych, dotyczących uregulowania sytuacji w Donbasie. Po drugie to możliwa rosyjska prowokacja, związana z kolejną rocznicą Majdanu i piątą rocznicą walk o Debalcewe, gdzie ukraińska armia poniosła liczne straty. Po trzecie mogła to być celowa prowokacja w związku z tym, że wieczorem tego samego dnia miało odbyć się spotkanie Rady Bezpieczeństwa ONZ na temat sytuacji w Donbasie i stanu wdrażania porozumień mińskich. Po czwarte, chociaż to najmniej prawdopodobne, mogło dojść do samowoli lokalnych oddziałów, bez porozumienia z ich rosyjskim kierownictwem.

REKLAMA

Na eskalację zareagowali przedstawiciele różnych instytucji międzynarodowych.

Owszem, ale trzeba dodać, że walki w Donbasie trwają non stop i nigdy nie udało się doprowadzić do pełnego zawieszenia broni na linii frontu – nawet gdy taką decyzję podjęto na najwyższym szczeblu podczas ostatniego spotkania formatu normandzkiego w grudniu ub.r. w Paryżu. Doszło jedynie do ograniczenia intensywności walk, ale już straty osobowe armii ukraińskiej były w styczniu br., czyli po szczycie w Paryżu, wyższe niż w listopadzie ub.r., a zatem jeszcze przed szczytem.

Społeczność międzynarodowa zareagowała zatem na kolejną już eskalację – pytanie brzmi dlaczego nie reagowała na poprzednie? Moim zdaniem niektórzy zachodni politycy doznali niewielkiego szoku – władze Niemiec i Francji zapewniały ich, że format normandzki działa, że w Paryżu Rosja i Ukraina osiągnęły postęp w negocjacjach. Tymczasem to nieprawda – postępu nie ma, nadal jest impas negocjacyjny. Stąd to zdziwienie, ale i oburzenie. Proszę zwrócić uwagę na dość ostrą wypowiedź ambasadora Niemiec przy ONZ podczas wspomnianego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa. Niemal otwarcie obwiniał Rosję o zaostrzenie sytuacji w Donbasie, bez ogródek dał do zrozumienia, że Rosja kontroluje tzw. separatystów – przypomniał, jak Władisław Surkow w pół godziny zebrał ich podpisy pod drugim porozumieniem mińskim. Dla Niemców ta eskalacja też stanowiła powrót do nieprzyjemnej rzeczywistości.

REKLAMA

Czy można spodziewać się wkrótce kolejnego spotkania czwórki normandzkiej? Szef MSZ Siergiej Ławrow podczas Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium stwierdził, że spotkanie w kwietniu to ”życzenia, które wypowiadają na głos, ale nic poza tym” . To znaczy, mają to być pobożne życzenia partnerów Rosji? Dał do zrozumienia, że tego szczytu nie będzie?

Podczas grudniowego szczytu czwórki normandzkiej uzgodniono, że kolejne spotkanie odbędzie się za cztery miesiące – zatem powinno odbyć się na początku kwietnia br. Z rosyjskiego punktu widzenia takie spotkanie nie wnosi jednak wartości dodanej – nie udało się w Paryżu uzyskać daleko idących ustępstw od strony ukraińskiej i jest mało prawdopodobne, że udałoby się je uzyskać na następnym szczycie. Dopóki władze ukraińskie nie pójdą więc na dodatkowe ustępstwa, Rosja będzie starać się odkładać w czasie rozmowy, licząc na to, że Niemcy i Francja, zamiast na Rosję będą naciskać na Ukrainę. To zresztą stara rosyjska taktyka. Moskwa już wielokrotnie zapowiadała wyjście z formatu normandzkiego i porozumień mińskich. To kolejny sygnał dla Francji i Niemiec, że Rosja nie cofnie się przed realizacją swojego celu wobec Ukrainy, a jakikolwiek postęp jest obecnie możliwy tylko kosztem interesów ukraińskich.

Na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium zaprezentowano dokument, który proponował plan pokojowy dla Ukrainy. Zamieszczono go na stronie konferencji.

Bardzo kontrowersyjny dokument.

Po co zatem go przedstawiono? Zapewne nikt nie zakładał, że może być podstawą realnych działań. Czy może jednak Rosja liczy na jakieś skutki po jego opublikowaniu?

Nie jest to oczywiście dokument przedstawiony przez rosyjską delegację ani żadną inną delegację państwową. Został przedstawiony przez ekspertów z Rosji, Europy i USA. To jeden z wielu planów, które w ostatnim czasie się pojawiają, a które proponują uregulowanie sytuacji w Donbasie, dialog na temat nowej architektury bezpieczeństwa w Europie, pogłębioną współpracę z Rosją. Przy czym podpis pod tym akurat dokumentem przewodniczącego Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa Wolfganga Ischingera nadaje mu wyższą rangę.

Gdy spojrzymy na ten plan punkt po punkcie, znajdziemy tam wiele trafnych propozycji, które pomogłyby zmniejszyć napięcie, ustabilizować sytuację w Donbasie. Tylko że realizacja większości z nich zależy od woli politycznej władz Rosji. Nic przecież nie stoi na przeszkodzie, aby Rosja powróciła do wspólnego centrum kontroli i koordynacji, z którego wycofała się w 2017 roku.  Analogicznie – by Rosja anulowała dekret zawieszający strefę wolnego z Ukrainą. Ale autorzy słowem nie wspominają o tym, że rosyjskim władzom brak woli politycznej.

REKLAMA

I w tym planie nie jest to zaznaczone – że powinna to wszystko wykonać Rosja i to zapewne jest jego wadą. To tak jakby napisano: Ukraina i Rosja powinny zaprzestać okupowania Krymu, powinny wycofać rosyjskie wojska z Donbasu. Zrównuje się sprawcę z ofiarą. Co oczywiście działa na korzyść sprawcy.

Ten plan w ogóle nie odnosi się do sytuacji w Donbasie. Nie ma tam ani jednego słowa o tym, co się stało w Donbasie, co się tam dzieje obecnie, że Donbas de facto jest podzielony, z jednej strony pod kontrolą Kijowa, z drugiej strony pod okupacją Rosji. Nie ma ani słowa o rosyjskiej agresji. Moim zdaniem celowo przygotowano go w takiej formie tylko dlatego, żeby rosyjscy autorzy zgodzili się pod nim podpisać. To godne potępienia.

REKLAMA

Taki dokument jest bowiem punktem odniesienia dla wielu osób nie tak mocno zaangażowanych w problemy Donbasu.

Plan ma łącznie 12 punktów. Poza kilkoma sensownymi propozycjami jest też kilka pozbawionych sensu, a nawet otwarcie wywrotowych – zwłaszcza punkt 12., dotyczący zapoczątkowania ogólnoukraińskiego dialogu na temat tożsamości narodowej z uwzględnieniem punktu widzenia państw trzecich - Rosji, Polski i Węgier. To starannie skrojona propozycja, której celem jest wywołanie napięć między Ukrainą i państwami zachodnimi, izolacja Ukrainy na arenie międzynarodowej. Co ciekawe, nie jest to pomysł nowy – to rozwinięcie punktu, który pojawił się już w pierwszych porozumieniach mińskich z 2014 roku, a te przecież zostały napisane przez Rosję i narzucone Ukrainie. Osoby, które zgodziły się podpisać pod planem przedstawionym w Monachium, i które zaprzeczają, jakoby znajdowały się w dokumencie rosyjskie propozycje, albo w ogóle nie czytały dokumentu, pod którym się podpisały, albo zachowują się cynicznie.

Jaki jest cel publikacji takiego planu?

To próba urabiania środowisk eksperckich, opinii publicznej, władz państwowych na Zachodzie, w myśl zasady, że „kropla drąży skałę”. Rosja powraca z tymi samymi propozycjami w nadziei, że zakorzenią się one w świadomości publicznej, zostaną podjęte przez kręgi decyzyjne. To jeden z wielu planów, które w ostatnim czasie wskazują na konieczność pogłębionego dialogu z Rosją. Trzeba to uznać za próbę badania nastrojów wśród zachodnich decydentów i ekspertów.

W myśl zasady: kto nie próbuje, temu się nie uda. Nie jest dobrze, że tak wielu na to się udaje nabrać.

Nie wszyscy się na to nabierają – weźmy chociażby przykład Polski. Zresztą większość osób, które podpisały się pod tym raportem, nie specjalizuje się w tematyce ukraińskiej. Nie przeceniałbym też znaczenia tego planu – to jeden z wielu mu podobnych.

REKLAMA

Osławiony Władisław Surkow został we wtorek odwołany ze stanowiska doradcy prezydenta. Mówiono o nim, że by jednym z architektów rosyjskiej polityki wobec Ukrainy. Reprezentował Rosję podczas rozmów o Donbasie. Teraz, jak stwierdzono, za sprawy ukraińskie odpowiada wiceszef administracji prezydenta, Dmitrij Kozak.

Surkow nie był jedyną osobą zajmującą się kwestiami ukraińskimi. Pełnił oczywiście bardzo ważną rolę, bo odpowiadał za sprawy polityczne w Donbasie. Nazwalibyśmy go kuratorem tzw. republik donieckiej i ługańskiej. Natomiast drugą osobą, która miała duży wpływ na sytuację w Donbasie, był właśnie Dmitrij Kozak, do niedawna w randze rosyjskiego wicepremiera. Zajmował się chociażby kwestiami gospodarczymi na terenach kontrolowanych przez Rosję. Odejście Surkowa postrzegam w kontekście trwających od dłuższego czasu nieoficjalnych rozmów ukraińsko-rosyjskich, które prowadzi z jednej strony Andrij Jermak, do niedawna doradca prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, obecnie szef jego administracji, a z drugiej strony wspomniany Dmitrij Kozak.

Jermak i Surkow nie przepadali za sobą i to być może zadecydowało o odsunięciu Surkowa na bok. Tym bardziej że obie strony, Rosja i Ukraina, uważają rozmowy Jermaka i Kozaka za konstruktywne. Ich rezultatem były m.in. dwie wymiany więźniów. Spodziewam się, że teraz dojdzie nawet do intensyfikacji rosyjsko-ukraińskich rozmów.

REKLAMA

Jednak odejście Surkowa nie oznacza zmiany polityki Rosji wobec Ukrainy, tylko to, że na Kremlu decydenci postawili na innego polityka i inne metody – przynajmniej na tym etapie?

Rosyjski cel jest niezmienny – chodzi o takie uregulowanie sytuacji w Donbasie, by na tym terenie powstał de facto rosyjski protektorat. Rosja uzyskałaby stały wpływ na ukraińską politykę zewnętrzną i zablokowała dalszą integrację Ukrainy z NATO i UE. Rosjanie nie zmienią w tym zakresie swojego stanowiska. To oznacza, że w najbliższym czasie jakikolwiek postęp w negocjacjach mógłby się odbyć tylko kosztem dalszych ukraińskich ustępstw. Jednak te propozycje, które władze rosyjskie położyły na stole, są nie do zaakceptowania przez ukraińskie społeczeństwo. Zapewne impas negocjacyjny będzie nadal trwał. A Surkow i tak utrzyma pewien wpływ na sytuację w Donbasie i zapewne będzie nadal pozostawał w otoczeniu prezydenta Władimira Putina.

***

Z Danielem Szeligowskim z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl

WIDEO: Mieszkańcy Zołotego-4, gdy słyszą strzały, chronią się w piwnicy 

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej