Wiatraki, biopaliwa i gazowy romans z Rosją nie wystarczyły. Niemcy chcą wrócić do atomu

2023-12-04, 16:20

Wiatraki, biopaliwa i gazowy romans z Rosją nie wystarczyły. Niemcy chcą wrócić do atomu
Wiatraki, biopaliwa i gazowy romans z Rosją nie wystarczyły. Niemcy chcą dziś wrócić do atomu. Foto: Shutterstock/TonyV3112

Niemcy przez lata chwaliły się swoim "zielonym" miksem energetycznym. Chciały uchodzić za awangardę zeroemisyjności, poprzez odejście w tym samym czasie i od węgla, i od atomu. Skończyło się jednak na deklaracjach i propagandzie. W rzeczywistości Niemcy nie tylko wciąż ściągają węgiel, ale tworzą nowe kopalnie, a przy tym inwestują w elektrownie gazowe. Wygaszanie energetyki jądrowej było jednym z powodów zacieśnienia współpracy gazowej z Rosją, czego symbolem był Nord Stream 2. Wszystkie te błędy doprowadziły do obecnego osłabienia gospodarczego, a nasi zachodni sąsiedzi zastanawiają się, czy… wrócić do energetyki jądrowej. Tej samej, za której plany krytykowali niedawno Polskę.

Jak podał portal dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ), czołowi politycy chadeccy (CDU/CSU) i wchodzący w skład koalicji rządowej liberałowie z FDP chcą powrotu Niemiec do energetyki jądrowej, gdyż uważają, że pomogłoby to w przezwyciężeniu kryzysu budżetowego w kraju, a przy tym poprawiło kondycję niemieckiego przemysłu. Domagają się również ponownego uruchomienia niedawno wyłączonych reaktorów atomowych, a także przygotowania się do budowy nowoczesnych małych reaktorów (SMR).

Co więcej, padają argumenty, że pomogłyby one w osiąganiu celów klimatycznych. Celów – o których przez lata Niemcy dużo mówią, a mało w tym zakresie robią. A, przypomnijmy, mówimy wciąż o najsilniejszej gospodarce europejskiej, jednym ze światowych liderów, którego kolejni przywódcy roszczą sobie prawa do bycia wizjonerami, pouczającymi innych, w jakich kierunkach – świat, Europa i oni sami – powinni iść.

Atrakcyjne SMR-y

W rozmowie z FAZ, premier Bawarii Markus Soeder (CSU) mówi wprost, że potrzebne są SMR-y i zwraca uwagę, iż w Europie interesują się nimi m.in. Polska, Holandia i Francja.

Chadecka opozycja już podczas wyłączania ostatnich pięciu reaktorów atomowych, i to w środku kryzysu energetycznego, mówiła o poważnym błędzie i krytykowała przy tym całą wieloletnią strategię transformacji energetycznej kraju. Dziś zaś zwraca uwagę, że energetyka jądrowa ponownie wraca na świecie do łask, ale, niestety, nie zauważa tego rząd Olafa Scholza.

Minister gospodarki i klimatu Robert Habeck zapowiedział zaś, że w Niemczech do 2030 roku powstanie 50 elektrowni gazowych, które zastąpią siłownie węglowe. Jak jednak sugerują spółki, koszt ten zostanie przerzucony na odbiorców. W ten sposób rząd chce realizować tzw. zwrot energetyczny (Energiewende), polegający na całkowitym przejściu na energetykę odnawialną, poprzez zastosowanie technologii przejściowej w postaci gazu.

Była to jednak jedna z przyczyn uzależnienia się Niemiec od gazu z Rosji, a także budowy Nord Stream 2. Mimo że Polska, Ukraina i inne państwa w regionie ostrzegały Berlin, że jest to zagrożenie dla bezpieczeństwa całej Europy, rząd ówczesnej kanclerz Angeli Merkel pozostał niewzruszony. Dopiero inwazja Rosji na Ukrainę doprowadziła do upadku tego projektu.

Nieopłacalne elektrownie gazowe

Jak zwraca uwagę portal BiznesAlert, dziś „prywatni inwestorzy uważają, że budowa elektrowni gazowych w Niemczech może być dla nich nieopłacalna, bo jeśli źródła odnawialne będą dalej zwiększać moc, to elektrownie gazowe sprzedadzą w przyszłości mniej energii i będą miały niższe dochody”.

Wielu ekspertów energetycznych zgadza się z tymi argumentami i przekonuje, że taniej jest dziś modernizować elektrownie atomowe, niż zastępować je budowanymi od nowa elektrowniami gazowymi.  

I tak palą węglem

Mimo iż przez lata Niemcy promowały się jako „zielony” kraj, to w rzeczywistości działa tam coraz więcej kopalń i ponad połowa energii jest produkowana z węgla. Chociaż kraj ten zdecydował się odejść od atomu – z przyczyn ideologicznych, po fali protestów po katastrofie w japońskiej Fukushimie – to od węgla ma odejść dopiero w 2038 roku.

Dzieje się tak pomimo tego, że to właśnie ten surowiec, a nie atom, jest „emisyjny”. W efekcie w 2020 roku, jak podaje portal Statista, w kopalniach odkrywkowych czterech krajów związkowych RFN - Nadrenii Północnej-Westfalii, Brandenburgii, Saksonii i Saksonii-Anhalt - wydobyto około 107 mln ton węgla brunatnego.

Nikt w Brukseli nie protestuje, gdy Niemcy otwierają kolejną elektrownię węglową czy tworzą nową kopalnię, wycinając pod nią setki hektarów lasów czy też likwidując całe miejscowości. Nawet lokalne środowiska zielonych nie są zbyt głośne. Co innego gdy trzeba ukarać Polskę, tak jak miało to miejsce w kwestii Turowa – wtedy sprawa od razu okazuje się jasna. 

Ośrodek Studiów Wschodnich donosi zaś, że mieszkańcy, żyjący w okolicach kopalni skarżą się m.in. na obniżanie się poziomu wód gruntowych, wysychanie okolicznych jezior, a także zanieczyszczenie lokalnych rzek siarczanami. Władze usprawiedliwiają się „nadrzędnym interesem publicznym”.

Krytykowali Polskę za atom, teraz zmieniają zdanie

Warto też przypomnieć, że przed kryzysem energetycznym i inwazją Rosji na Ukrainę niemieckie ministerstwo środowiska postulowało denuklearyzację całej Europy.

Jednakże kryzys energetyczny podsycany przez Gazprom, odczuwalny szczególnie w Niemczech, które uzależniły się od dostaw gazu z Rosji, a potem inwazja sił Putina na Ukrainę skłoniły Berlin do przedłużenia pracy ostatnich reaktorów jądrowych do końca sezonu grzewczego 2022/23 i porzucenia apeli o denuklearyzację Europy. Niemcy wciąż też importują "energię jądrową" z Francji.

Francuzi nie stoją w miejscu

Z Francji, w której, jak donosi BiznesAlers, pracuje się nad listem do szefów banków rozwoju z apelem o wsparcie projektów jądrowych na świecie na innych zasadach niż dotychczas. „Uruchomienie środków Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju na atom pozwoliłoby na ekspansję technologii tego typu na świecie, a Francja może być liderem takiego ruchu jak kiedyś Niemcy przy ekspansji źródeł odnawialnych” – czytamy na portalu.

„Warto przypomnieć, że w przeszłości podobne apele tworzyły Niemcy pragnące promować zwrot energetyczny ku źródłom odnawialnym (OZE), których technologie opanowały najlepiej na świecie. Inicjatywa francuska może służyć analogicznej promocji technologii jądrowych i budowie rynków zbytu na globie. Polska może skorzystać jako kraj planujący 6-9 GW energetyki jądrowej do 2043 i tworzący model finansowania, który ma uwzględniać dług w bankach” – podkreśla Biznes Alert.

Niemcy postawili na wiatraki

Dziś w Niemczech trwa prawdziwy boom na energię pozyskiwaną z OZE – w tym przede wszystkim z wiatraków. W czerwcu tego roku Deutsche Welle przytaczała dane niemieckiego Federalnego Urzędu Statystycznego, wskazujące, że w pierwszym kwartale, po raz pierwszy od kilku lat, energia wiatrowa wyprzedziła w Niemczech węgiel jako źródło prądu.

Energia wiatrowa odpowiadała w tym czasie za prawie jedną trzecią energii elektrycznej wprowadzonej do sieci w Niemczech. Za nią uplasowały się węgiel – 30 proc., gaz ziemny – 14,6 proc., biogaz – 5,5 proc., fotowoltaika – 4,9 proc., atom – 4,3 proc. To jednak, co powinno martwić Niemców, to fakt, że produkcja energii w tym kraju per saldo spadła.

Niższa produkcja energii

„W sumie w pierwszym kwartale wyprodukowano i oddano do sieci w Niemczech 132,8 mld kilowatogodzin energii elektrycznej. Według władz to wynik „niezwykle niski”. Oznacza spadek o 7,8 proc. w porównaniu z analogicznym kwartałem roku poprzedniego, co wynikało głównie z łagodnych temperatur, wysokich cen energii elektrycznej oraz spowolnienia gospodarczego” – czytam w DW.

Zgodnie z założeniami niemieckiej polityki energetycznej rząd RFN chce do 2030 r. podwoić produkcję energii z OZE. Jak pisała w marcu „Rz”  od 1 lutego weszła tam w życie ustawa Wind-an-Land-Gesetz (wiatr na lądzie), wedle której do 2032 r. 2 proc. powierzchni kraju ma zostać przeznaczone na rozwój lądowej energetyki wiatrowej.

W 2020 r. roku kraje związkowe otrzymały możliwość ustalenia własnych przepisów dotyczących odległości turbin wiatrowych od terenów mieszkalnych. Jednak zgodnie z nowymi zmianami prawnymi, jak komentował sprawę w rozmowie z „Rz” ekspert rynku energetycznego Bartłomiej Kupiec, przepisy będą mogły pozostać w mocy jedynie wtedy, gdy „nie przeszkodzą danemu landowi w wypełnieniu wkładu w realizację krajowego celu budowy elektrowni wiatrowych”. To zaś oznacza zniesienie przepisowej odległość 1000 m od budynków mieszkalnych.

Afera wiatrakowa

Zapisy te przywoływane są obecnie w Polsce, w kontekście afery wiatrakowej i oskarżeń pod adresem grupy posłów Polski 2050-TD i KO, którzy 28 listopada wnieśli do Sejmu projekt nowelizacji ustawy dot. wsparcia odbiorców energii, przedłużający zamrożenie cen energii do 30 czerwca 2024 r., który zawiera także przepisy liberalizujące stawianie farm wiatrowych i wiatraków w Polsce.

Projekt ma umożliwić budowę wiatraków w odległości od 300 m od zabudowań. Jego autorzy zaproponowali też rozszerzenie katalogu inwestycji strategicznych o elektrownie wiatrowe, co oznacza, że nie trzeba będzie analizować zgodności ich lokalizacji z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Przewidziano także możliwość wywłaszczania pod inwestycje związane z budową turbin wiatrowych.

Czytaj więcej:

Petar Petrović

Polecane

Wróć do strony głównej