Burzliwe pożegnania z reprezentacją. Boniek za wcześnie, Dudek na emeryturze, a Boruc z przytupem
Po piętnastu latach reprezentowania Biało-Czerwonych barw Łukasz Fabiański w sobotę doczeka się godnego pożegnania. Jest to dobra okazja do przypomnienia, często kontrowersyjnych, okoliczności w jakich z kadry odchodzili piłkarze stanowiący o jej sile.
2021-10-09, 10:00
Nowa tradycja
Powiązany Artykuł
Łukasz Fabiański w kadrze - często drugi, zawsze pewny, na koniec wybitny
San Marino to szczególny rywal w naszej historii. Odnieśliśmy z nim najwyższe zwycięstwo– 10:0 w 2009 r., pierwszego gola w reprezentacyjnej karierze wbił im Robert Lewandowski, a teraz w starciu z półamatorami po raz ostatni w kadrze wystąpi Łukasz Fabiański.
„Fabian” może liczyć na pamiątkową koszulkę, doping ponad 50 tys. widzów na Stadionie Narodowym i pożegnalny szpaler. Niby nic nadzwyczajnego, bo za piętnaście lat godnego reprezentowania Biało-Czerwonych barw taka „odprawa” mu się zwyczajnie należy. A jednak te dobre zwyczaje zapanowały nad Wisłą stosunkowo niedawno, a żegnający się z reprezentacją poprzednicy Fabiańskiego czasem na odchodne nie dostawali nawet dobrego słowa.
Deyna miał dość
Czasy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej odznaczały się ogólnym brakiem poszanowania dla jednostek, nawet tych wybitnych i zasłużonych dla kraju. Nie inaczej wyglądało to w kwestii piłkarzy, których traktowano na zasadzie „zrobiłeś swoje – możesz odejść”. I to dosłownie, bo na wyjazd do zagranicznego klubu mogli liczyć tylko nieliczni wybrańcy i to nie przed ukończeniem 28 roku życia.
W kiepskiej atmosferze z drużyną narodową żegnał się też jeden z jej najlepszych piłkarzy w historii – Kazimierz Deyna.
REKLAMA
Polscy kibice są przyzwyczajeni do tego, że na wielkich turniejach, jeśli uda nam się do nich zakwalifikować, regularnie zawodzimy. Nie inaczej było w 1978 r., ale dla współczesnego fana szokiem będzie, że za rozczarowanie przyjęto wówczas osiągnięte w Argentynie piąte miejsce na świecie.
Po przejściu bez porażki pierwszej fazy grupowej, w drugiej Polska trafiła do grupy południowoamerykańskiej – z gospodarzami, Brazylią i Peru. Na początek zmierzyliśmy się z Argentyną – absolutnym faworytem turnieju. Przegraliśmy 0:2 po dwóch golach gwiazdy Valencii – Mario Kempesa, ale najbardziej ponure wrażenie zrobił niewykorzystany przez Deynę rzut karny. Statystycy wyliczyli wówczas, że był to setny mecz „Kaki” w kadrze, choć po weryfikacji obecnie ma ich o trzy mniej.
Gdy tydzień później ulegliśmy Brazylii, ostatecznie grzebiąc szanse na awans, prasa w kraju nie pozostawiła suchej nitki na drużynie Jacka Gmocha i jej liderze. Deyna nie pierwszy raz był obiektem ataków i powiedział „dość”. Więcej nie założył już koszulki z orzełkiem na piersi, a rok później udało mu się uzyskać zgodę na zagraniczny transfer i zostać piłkarzem Manchesteru City.
Pożegnanie z golem
Również z Brazylią na mundialu w 1978 r. ostatni raz o stawkę zagrała inna legenda – Włodzimierz Lubański. Był już wówczas tylko rezerwowym, któremu nie udało się odmienić losów przegranego spotkania, ani całego turnieju.
REKLAMA
„Włodek” doczekał się jednak meczu pożegnalnego. Ponad dwa lata później na Stadion Śląski zaproszono Czechosłowację. Był pamiątkowy puchar, owacje z trybun i 50. – tak się przynajmniej wówczas wydawało – gol w reprezentacji. Lubański zdobył go tuż przed przerwą z rzutu karnego. Po przeprowadzonej w latach 90’ weryfikacji zostało mu „tylko” 48.
Temat tego ile dokładnie bramek w biało-czerwonych barwach zdobył wrócił kilka lat temu – gdy strzeleckie rekordy pana Włodzimierza przekraczał Robert Lewandowski.
Boniek mógł pograć dłużej?
Powiązany Artykuł
El. MŚ 2022: Arsene Wenger komplementuje Fabiańskiego. "Przed nim kilka lat gry"
Minęło ledwie osiem lat i Polska ponownie żegnała się z mundialem po porażce z Brazylią. Tym razem nie było jednak piątego miejsca, ani w ogóle żadnych szans na nawiązanie rywalizacji z „Canarinhos”. Za to po powrocie do kraju znów zaczęło się szukanie winnych i kolejny raz najbardziej dostało się największej gwieździe – Zbigniewowi Bońkowi.
Nowym selekcjonerem został Wojciech Łazarek i już na wstępie zapowiedział, że zamierza budować kadrę w oparciu o zawodników z krajowych drużyn. Wkrótce okazało się, że taki nakaz dostał od kierownictwa PZPN, które oznajmiło, że nie zamierza płacić za przeloty reprezentantów grających za granicą.
REKLAMA
Boniek, któremu szybko – jak to przy starciu dwóch trudnych charakterów bywa – zaczęło być nie po drodze z trenerem Łazarkiem w kadrze pojawił się jeszcze dwa razy. Najpierw w zremisowanym 0:0 spotkaniu z Holandią, potem w również remisowym 1:1 meczu z Irlandią Północną. Niecałe pół roku później – latem 1988 r. – ogłosił zakończenie kariery sportowej. Była to decyzja o tyle szokująca, że „Zibi” miał wówczas 32 lata, zatem był młodszy choćby od wielu obecnych reprezentantów, z Robertem Lewandowskim na czele.
W późniejszych latach Boniek deklarował, że gdyby miał szansę na grę w drużynie narodowej i awans na kolejne mistrzostwa świata mógłby zrewidować swoją decyzję. Nic takiego jednak się nie stało i kolejny raz okoliczności rozstania kadry z jej gwiazda pozostawiły co najmniej niesmak.
Goło i niewesoło
Kiedy w 1988 r. „Zibi” grał dla Biało-Czerwonych ostatni raz, na boisku znajdował się już przedstawiciel młodej fali - Roman Kosecki. Siedem lat później on też pożegna się z drużyną w atmosferze skandalu.
Jesienią 1995 r. kończyliśmy nieudane eliminacje mistrzostw świata 1996. Po kilku wartościowych wynikach – m.in. dwóch remisach z Francją, mieliśmy jeszcze niewielkie szanse awansu. Trzeba było „tylko” wygrać ze Słowacją i liczyć na korzystne rozstrzygnięcia w innych spotkaniach.
REKLAMA
Jak to jednak w naszej historii bywało – nie spełniliśmy już pierwszego warunku, tego zależnego od nas. W Bratysławie polegliśmy z kretesem 1:4 a Kosecki otrzymał czerwoną kartkę. Dodatkowo schodząc z boiska zdjął biało-czerwoną koszulkę i rzucił nią na murawę – lub też według własnej wersji – ucałował i odłożył.
Tak czy inaczej – jedna z kilku „afer koszulkowych” w polskiej piłce zakończyła się dla Kosy dożywotnim „banem” na kadrę. Razem z nim w słowackim show uczestniczył również ukarany czerwoną kartką Piotr Świerczewski. Jednak kilka lat młodszy „Świr” wrócił wkrótce do reprezentacji i nawet został jej kapitanem.
Greckie pożegnanie Żewłakowa
Powoli, na szczęście, dochodzimy do bardziej cywilizowanych, przynajmniej w polskiej piłce, czasów niż lata 90-te. Choć jeszcze nie całkiem, bo mentalność pracującego z kadra w latach 2009-2012 Franciszka Smudy bardziej przystawała do poprzedniej epoki.
„Franz” z dumą mówił, że „komputer to on ma w głowie”, a na „lap-topie to sobie może gołe baby pooglądać”. Niestety takie podejście zemściło się nie tylko na wynikach reprezentacji dramatycznie osuwającej się w światowym rankingu do miejsc nigdy wcześniej nie notowanych, ale też na jej dwóch charyzmatycznych liderach.
REKLAMA
Artur Boruc i Michał Żewłakow od początku nie pasowali Smudzie, jak każdy kto nie bał się wyrażać własnego zdania. Po towarzyskim meczu w Stanach Zjednoczonych, w wyniku kolejnej afery, tym razem „samolotowej” obaj... wylecieli z najważniejszej drużyny w kraju.
Ówczesnemu rekordziście pod względem występów w koszulce z orzełkiem – Żewłakowowi – zaproponowano mecz pożegnalny, choć on jak sam mówił – „z kadrą żegnać się nie zamierza, to raczej kadra żegna się z nim”. Michał na propozycję nie do odrzucenia przystał, a na miejsce jej realizacji sam wybrał… Pireus. Przez lata był bowiem zawodnikiem miejscowego Olympiakosu i tamtejszy stadion był dla niego miejscem szczególnym. 102, ostatni występ ex-kapitana odbył się zatem na obcej ziemi, przy niemal pustych trybunach.
Rekord Boruca
W dużo weselszych okolicznościach odchodził drugi z „banitów” – Artur Boruc. Głównie dlatego, że w kadrze przeczekał Smudę, którego zwolniono po kompromitacji na współorganizowanych przez nas EURO 2012.
10 listopada 2017 r. w zremisowanym 0:0 meczu z Urugwajem „król Artur” zagrał w reprezentacji po raz 65. Do dziś jest to polski bramkarski rekord wszechczasów, do którego pobicia obecnie 6 występów brakuje Wojciechowi Szczęsnemu.
REKLAMA
Urodzony w Siedlcach bramkarz wystąpił w koszulce z numerem odpowiadającym liczbie występów, a jego zejściu w 44. minucie towarzyszyły gromkie owacje i nowa – na polskich boiskach- tradycja, czyli szpaler złożony z kolegów z drużyny.
Temat pożegnania legendy niespodziewanie powrócił w medialnej „uprzejmości” pomiędzy Borucem a Bońkiem, do jakiej doszło w sierpniu tego roku.
„Emeryt” w bramce
Powiązany Artykuł
El. MŚ 2022: "To będzie kluczowe starcie". Jerzy Dudek o szansach Polaków na mundial
Od 2014 r. żeby bez dróg „na skróty” dostać się do Klubu Wybitnego Reprezentanta potrzeba 80 meczów w koszulce z orzełkiem. Wcześniej jednak było to 60 spotkań i do takiej liczby jednego brakowało Jerzemu Dudkowi.
Problem w tym, że w 2013 r. były bramkarz m.in. Liverpoolu i Realu Madryt był już dwa lata po zakończeniu kariery, także tej klubowej. Dzięki uprzejmości działaczy PZPN i ówczesnego selekcjonera – Waldemara Fornalika, ale głównie dzięki własnym zasługom dla reprezentacji Dudek otrzymał szansę na jubileuszowy występ.
REKLAMA
W Krakowie graliśmy z europejskim słabeuszem – Liechtensteinem. Jerzy wyszedł w pierwszym składzie i pozostał na murawie do 34. minuty. Przez ten czas koledzy kilka razy podawali mu piłkę, by mógł wzbudzić aplauz u polskich kibiców, rywale bowiem ani razu nie strzelili na jego bramkę.
O ile we wcześniejszych latach zdarzało się, że w naszej kadrze występował zawodnik bez przynależności klubowej, to pierwszy raz zagrał w niej piłkarz będący już na sportowej emeryturze.
Piszczek dotrzymuje słowa
Wciąż dobrze pamiętane jest nad Wisłą pożegnanie Łukasza Piszczka. Doszło do niego stosunkowo niedawno – 19 listopada 2019 r. Grający wówczas w Borussii Dortmund piłkarz na dobrą sprawę rozstał się z biało-czerwonymi barwami już półtora roku wcześniej – po nieudanym mundialu w Rosji.
Odrzucił otrzymaną od Jerzego Brzęczka propozycję powrotu, przynajmniej na dłuższą metę. Zgodził się bowiem zagrać dla reprezentacji po raz ostatni. I to w nie byle jakim meczu, bo eliminacyjnym do mistrzostw Europy. Polacy jednak już wcześniej zagwarantowali sobie wygranie grupy i ze Słoweńcami grali „o pietruszkę”.
REKLAMA
Piszczek miał zejść z murawy po 30 minutach, ale szybki uraz Kamila Glika przedłużył reprezentacyjną karierę Łukasza o kwadrans.
- Cieszę się chwilą. Cieszę się, że mogłem wystąpić na tej murawie i pożegnać się zwycięskim meczem. Starałem się opanować emocję, bo lubię się dobrze przygotować do meczu. Chłopaki pewnie płaczą, ale ja sobie postanowiłem, że będę się uśmiechać. Nie uroniłem jednej łzy - mówił w wywiadzie z TVP Sport.
Polacy godnie zakończyli eliminacje wygrywając 3:2. Kibice zaś mieli nadzieję, że skoro obrońca Borussii symbolicznie dołożył się do awansu, to da się namówić na grę w finałach. Ten jednak nie pierwszy i nie ostatni raz okazał się być wyjątkowo słownym człowiekiem. Dwa lata później, mimo propozycji przedłużenia kontraktu w Dortmundzie, czy walki o Ligę Mistrzów z Legią powrócił do rodzinnych Goczałkowic by grać w trzeciej lidze.
Czas Szczęsnego
Koniec reprezentacyjnej kariery często bywa równoważny z kresem pewnej epoki. W naszej kadrze było to aż nadto dobrze widoczne przy okazji opisanych wyżej pożegnań bramkarzy. Gdy z boiska ostatni raz schodził Dudek zastąpił go Boruc, gdy zaś ten rozstawał się z reprezentacją wchodził za niego Łukasz Fabiański.
REKLAMA
„Fabian” w sobotę ostatni raz założy dres z orzełkiem. Bez wątpienia po latach rywalizacji przed nami teraz czas dominacji Wojciecha Szczęsnego w polskiej bramce i głównie od jego dyspozycji będzie zależeć ile taki stan potrwa. W kolejce jednak już ustawiają się następni, jak Łukasz Skorupski i Bartłomiej Drągowski. Być może za kilka lat któryś z nich przejmie od Szczęsnego pałeczkę w reprezentacyjnej sztafecie?
Mecz z San Marino odbędzie się 9 października o godzinie 20.45 na PGE Narodowym. Trzy dni później reprezentacja Polski zagra w Tiranie z Albanią.
Eliminacje do MŚ 2022 w Katarze rozpoczęły się w marcu.
Czytaj także:
- El. MŚ 2022: kiedy i z kim zagra reprezentacja Polski? [TERMINARZ]
- Prezes PZPN wyjaśnił przyszłość Sousy. "Dopóki piłka w grze"
- "Pierwsze słyszę". Robert Lewandowski zdementował plotki ws. kontraktu z Bayernem
- Bilet na mecz z San Marino za drogi? "Obowiązują stałe ceny"
- Legenda doceniona. Narodowy będzie miał patrona
MK
REKLAMA
REKLAMA