Mount Everest 1989. Tragedia jakiej nie było i heroiczna walka Artura Hajzera o życie Andrzeja Marciniaka

2021-05-27, 07:43

Mount Everest 1989. Tragedia jakiej nie było i heroiczna walka Artura Hajzera o życie Andrzeja Marciniaka
Od góry od lewej: Andrzej "Zyga" Heinrich, Andrzej Marciniak, Eugeniusz Chrobak, Mirosław Gardzielewski, Wacław Otręba oraz w namiocie Janusz Majer (w śpiworze od lewej) i Mirosław "Falco" Dąsal . Foto: Archiwum Artura Hajzera

27 maja 1989 roku był tragicznym dniem dla polskiego himalaizmu: w wyniku zejścia lawiny zginęło aż pięciu wspinaczy. - Odkopałem Andrzeja "Zygę" Heinricha rozcinając mu plecak. Potwornie zwijał się z bólu, miał prawdopodobnie złamany kręgosłup - mówił po powrocie z Everestu w rozmowie z Polskim Radiem Andrzej Marciniak, jedyny, który ocalał z wyprawy.

  • Podczas zejścia ze szczytu Mount Everestu w lawinie zginęło pięciu polskich himalaistów: Eugeniusz Chrobak, który był kierownikiem wyprawy, Andrzej "Zyga" Heinrich, Wacław Otręba, Mirosław "Falco" Dąsal i Mirosław Gardzielewski 
  • Ocalał Andrzej Marciniak. Wspinacza z góry sprowadził Artur Hajzer, który zorganizował brawurową akcję ratunkową - o tragedii dowiedział się, gdy był w Kathmandu

Powiązany Artykuł

Everest 1980 baner zdjęcie 1200.jpg
SERWIS SPECJALNY - JAK POLACY ZDOBYLI EVEREST w 1980


W wyprawie uczestniczyli także Jacek Jezierski, Marek Roslan (lekarz) i Janusz Majer, a także w początkowej fazie Artur Hajzer, który dotarł z wyprawą do bazy, a potem ją opuścił, by dołączyć do  Reinholda Messnera i jego ekspedycji na południową ścianę Lhotse. Hajzer jednak na Evereście znów się pojawił, gdy dowiedział się, że w górze rozegrała się tragedia.

Ekspedycję wspierali też cudzoziemcy - Sławomir Łobodziński (USA), Robert Jacobs (USA), Paul Claus (USA), George Rooney (USA), Henry Todd (Wielka Brytania), Nick Cienski (Kanada), Carlos Carsolio Jr (Meksyk) wraz z żoną Elsą Avilą i Carlos Carsolio senior, który był radiooperatorem.

Wspinacze planowali pokonanie tak zwanej drogi jugosłowiańskiej na Mount Everest. Długiej i trudnej trasy wiodącej zachodnią granią przez południową część masywu Khumbutse (6636 m n.p.m.) i przełęcz Lho La (6026 m n.p.m.). Plan był dokładnie przemyślany, zakładał założenie pięciu obozów, powolne wynoszenie sprzętu i poręczowanie poszczególnych odcinków. Szybkie wejście w stylu alpejskim nie wchodziło w grę, bo droga była zbyt długa. 

Aby dostać się na ramię Everestu, należało najpierw sforsować grań Khumbutse (6636 m n.p.m.), przedostać się na jej drugą stronę, zejść na przełęcz Lho La i stamtąd atakować szczyt. W zejściu z kolei wspinacze musieli się liczyć z tym, że na przełęcz Lho la będzie trzeba podejść, a to, dla wyczerpanych po ataku szczytowym alpinistów oznaczało dodatkowe wyzwanie.

Obóz I na przełęczy Lho La, na wysokości 5850 m n.p.m. założyli 1 kwietnia Chrobak, Heinrich, Jezierski i Marciniak. Potem kolejno stanęły: 4 kwietnia obóz II (6850 m n.p.m.), 14 kwietnia obóz III (7200 m n.p.m.), 21 kwietnia obóz IV (7500 m n.p.m.).

Janusz Majer (z lewej) i Mirosław "Falco" Dąsal Janusz Majer (z lewej) i Mirosław "Falco" Dąsal/Archiwum Artura Hajzera

Pod koniec kwietnia pogoda zaczęła się psuć, himalaistom we znaki dawał się silny wiatr. W maju większość ekipy była w bazie. W obozie III pozostali jednak Heinrich i Chrobak, którzy 11 maja dotarli pod kopułę szczytową. Na wysokości 8000 m n.p.m. na niewielkiej półce rozbili namiot obozu V.

Jako pierwszy na szczyt próbował wejść Carlos Carsolio Jr. Po nieudanym ataku Meksykanina podejmowano kolejne próby, które także spełzły na niczym. 22 maja szczęścia próbowali Gardzielewski i Dąsal, ale również poddali się.

24 maja w nocy z obozu V w kierunku szczytu wyszli Eugeniusz Chrobak i Andrzej Marciniak.


Powiązany Artykuł

Maciej Berbeka
Berbeka wychodzi z cienia Broad Peaku. "Mówiło się Zawada, Kukuczka, Wielicki. Zakopane było z boku" [TYLKO U NAS]

- Zdobywałem szczyt z Eugeniuszem Chrobakiem. Sądziliśmy, że przyjdzie nam działać w górze kilkanaście, jeśli nie ponad dwadzieścia godzin. Butla wystarczała na maksimum czternaście godzin, więc postanowiliśmy maksymalnie długo oszczędzać tlen. Rzeczywiście szliśmy bez tlenu do momentu, kiedy napotkaliśmy skalne trudności. W ich pokonanie trzeba było włożyć dodatkowy wysiłek - mówił po latach w wywiadzie dla Polskiego Radia Andrzej Marciniak.

Himalaista podkreślał, że oprócz dotkliwego mrozu wielkim wyzwaniem było także rażące słońce. - Było jak soczewka skupiająca promienie słoneczne. Było gorzej niż na plaży nad morzem. Doskwierał nam straszliwy ukrop, brak tlenu, to niesamowicie jaskrawe słońce dawało nam się we znaki - dodawał Andrzej Marciniak.

Na szczycie stanęli o godzinie 20.00, spędzili tam tylko kilkadziesiąt sekund - już w drodze na szczyt pogoda się psuła. - Gienek nie pozwolił mi nawet usiąść na szczycie - powiedział Andrzej Marciniak.

Po kilku godzinach zameldowali się w obozie V. - Dopiero wtedy dotarło do nas, że byliśmy na szczycie, ale to była tylko świadomość. Nie było jeszcze euforii. Ja fatalnie się czułem, byłem zmęczony - wspominał Andrzej Marciniak.

26 maja w obozie I na przełęczy Lho La spotkali się Dąsal i Gardzielewski, schodzący ze szczytu Chrobak i Marciniak oraz Heinrich i Otręba, którzy wyszli z bazy, aby pomóc zmęczonym kolegom w zejściu.

Pogoda załamała się. Była mgła i przybywało śniegu. Mimo skrajnie trudnych warunków ekipa postanowiła schodzić do bazy. Po pięciu godzinach walki w śniegu dotarli do zbocza Khumbutse. Tam wpięli się w linę poręczową i rozpoczęli podejście do grani, kiedy kuluarem zeszła potężna lawina.

- Pierwszy szedł Gienek, za Gienkiem ja, potem "Falco" (Mirosław Dąsal - przyp. red.), dalej szedł "Zyga" i Mirek Gardzielewski i Wacek Otręba - wymieniał Marciniak.

Himalaiści walczyli o każdy centymetr, szli powoli, ubijając śnieg. W pewnym momencie, już blisko bezpiecznego terenu, na czoło zaczął wysuwać się Otręba, a potem szybko go zmienił na prowadzeniu Gardzielewski. Gdy zrównał się z prowadzącym, nagle śnieg uniósł się niczym fala. - Praktycznie cały żleb ruszył w dół. Pamiętam tylko ten ostatni moment, kiedy przede mną powstał taki wał śniegu i pochłonął mnie całego. Ocknąłem się dopiero na dole. 

- Nie wiem, co działo się w trakcie lotu. Potem stwierdziłem, że nie jestem przysypany. Zacząłem myśleć, gdzie są pozostali - opowiadał Andrzej Marciniak.

Himalaista zaczął rozglądać się za towarzyszami wyprawy. Zobaczył, że kilka metrów od niego znajduje się Chrobak, który dawał oznaki życia. Marciniak zobaczył też wystające spod pokrywy buty Otręby. Szybko odkopał kolegę i rozpoczął reanimację, która niestety okazała się bezcelowa.

Chwilę potem spostrzegł wystającą spod śniegu rękę i głowę. - To był "Zyga" (Andrzej Heinrich). Odkopałem go, rozcinając mu plecak. Potwornie zwijał się z bólu, miał prawdopodobnie złamany kręgosłup - mówił Andrzej Marciniak.

Niedługo po tym odnalazł nieżyjących już Dąsala i Gardzielewskiego. Usłyszał także jęki Chrobaka, który został uwięziony na linie.

- Wtedy zrozumiałem, że zostaliśmy we dwóch. Ja i Gienek. Dotarłem do niego, ale on był w szoku, praktycznie nie reagował na moje słowa. Krzyczał, że ma złamaną nogę - dodał Andrzej Marciniak.

Dramatyczne chwile

Marciniak nawiązał łączność z bazą i powiadomił o ich położeniu. Potem ułożył Chrobaka w śpiworze i starał się usztywnić mu nogę. Sam przygotował sobie legowisko koło niego. Niestety w nocy mężczyźni musieli zmierzyć się z kolejną lawiną. Jednak tym razem pokrywa śnieżna, była na tyle płytka, że himalaiści zdołali odkopać się samodzielnie. Osłabiony Chrobak nie przetrwał nocy. Andrzej Marciniak został sam.

Eugeniusz Chrobak Eugeniusz Chrobak/Archiwum Artura Hajzera

- Był to dla mnie ogromny cios, pozostałem sam - wspominał Andrzej Marciniak.  

Himalaista próbował się ratować. Kilka godzin błądził w poszukiwaniu obozu, aż w końcu przypadkowo natknął się na namiot. Wcześniej zgubił okulary i niemal całkowicie stracił wzrok. Udało mu się jednak znaleźć jedzenie, maszynkę butanową i leki. Nawiązał też kontakt z bazą. 

Koledzy ruszyli na pomoc 

W nocy z 28 na 29 maja z bazy wyruszyli Carlos Carsolio Jr, Nick Cienski, Alan Burgess i Peter Athens. zbyt duże zagrożenie lawinowe, spowodowane nieustannym opadem śniegu spowodowało, że musieli zawrócić.

Powiązany Artykuł

Everest Chiny wyprawa 1200 f.jpg
"Strategiczna myśl partii i siła ludu - tak zdobyliśmy Everest". Chiny świętują, świat im nie uwierzył

Informacja o wypadku błyskawicznie jednak dotarła do Katmandu, gdzie przebywał Artur Hajzer, który wrócił z wyprawy Reinholda Messnera na Lhotse. Szybko okazało się jasne, że do osamotnionego Marciniaka uda się podejść tylko od strony Chińskiej. W działania zaangażowały się ambasady Polski, Włoch i Stanów Zjednoczonych, a także Reinhold Messner i Elizabeth Hawley (dziennikarka, która od lat mieszkała w Kathmandu i prowadziła ewidencję wszystkich wypraw).

Na początku rozważano akcję z udziałem helikoptera od strony Tybetu (chińskiej). Maszyny użyczył Król Nepalu. Chiny jednak właśnie przeżywały trudne chwile w związku ze strajkami studentów i uszczelniły swoje granice. Lot mógł się odbyć, ale Nepal miał udostępnić Chinom dane o systemie łączności z ziemią. Nepalczycy odmówili, zasłaniając się ochroną tajemnicy wojskowej. Wyjście z sytuacji znalazła Ang Tseringa, żona właściciela agencji "Asian Trekking" (nepalskiego organizatora wyprawy). Zasugerowała, że niemal do samej bazy pod Everestem od chińskiej strony można dojechać samochodem. Artur Hajzer był już gotowy do akcji. Oprócz wspinacza w skład ekipy weszło dwóch Nepalczyków: Ang Zambu Sherpa i Shiva Prasad Katel, którzy znali dojście na Lho La od strony Tybetu, w zespole znaleźli się także wspinacze z Nowej Zelandii: Gary Ball i Robert Hall.

Artur Hajzer (w środku) z ekipą ratunkową, którą ruszyła po Andrzeja Marciniaka na Lho La. Artur Hajzer (w środku) z ekipą ratunkową, którą ruszyła po Andrzeja Marciniaka na Lho La/Archiwum Artura Hajzera

Z Katmandu wyruszyli 29 maja, po 50 godzinach ciągłej jazdy dotarli do stóp góry i rozpoczęli wspinaczkę. Andrzej Marciniak czekał, ale kończyły mu się zapasy. Topniała też nadzieja na to, że Hajzer dotrze z odsieczą. 1 czerwca Marciniak postanowił schodzić, ale usłyszał głosy. Był przekonany, że jego mózg zaczął szaleć, że pojawiły się halucynacje. Gdy dostrzegł maszerującą w jego stronę grupę, oniemiał. Wpadł w ramiona Hajzera i długo w tym uścisku pozostał. 

- To był najszczęśliwszy moment w moim życiu - wspominał Andrzej Marciniak.

Kilka chwil później rozpoczął wraz z ekipą ratunkową wspólne zejście. Wieczorem w komplecie dotarli do ciężarówki, a następnego dnia byli już w Katmandu.

Powiązany Artykuł

Kukuczka_artykolowka.jpg
SERWIS SPECJALNY - JERZY KUKUCZKA

W listopadzie 1989 roku próbowano odnaleźć ciała Polaków i je pochować. Niestety to się nie udało. Pięciu polskich himalaistów na zawsze zostało na zboczach Everestu. Andrzej Marciniak długo się nie wspinał. W 1996 roku wrócił w góry wysokie i zdobył Annapurnę (8091 m n.p.m.). Góry się jednak o wspinacza upomniały. 7 sierpnia 2009 roku wybrał się w Tatry. Podczas wspinaczki odpadł z blokiem skalnym.

* Jerzy Porębski, współautor książki o Jacku Berbece ( ma w planach opisanie tragedii na Evereście. 

-  Przyjaźniłem się z Andrzejem Marciniakiem (jedyny, który ocalał po zejściu lawin na przełęczy Lho La podczas wyprawy na Mount Everest w 1989 roku – przyp. red.) i kiedyś go poprosiłem, żeby nagrał mi wspomnienia z tamtych wydarzeń. Wyposażyłem go w dyktafon i pilnowałem, żeby nagrywał. Mam ze dwie godziny materiału. Ostatnio odezwała się też do mnie żona Mirosława Gardzielewskiego (jeden z pięciu wspinaczy, którzy zginęli w lawinie na Lho La – przyp. red.), która powiedziała, że ma bardzo dużo wycinków prasowych i innych materiałów dotyczących tła politycznego. Bo w tej książce chcę pokazać tę polską sytuację polityczną, kiedy się zmieniały składy ministerstw, było apogeum ówczesnej transformacji, kiedy nikt się wypadkiem na Lho La nie zajmował. A z drugiej strony opisać, co się działo w Chinach, na Placu Tiananmen, bo tamta sytuacja blokowała akcję ratunkową i możliwość przekroczenia granicy nepalsko-chińskiej.

Aneta Hołówek, PolskieRadio24.pl 

Czytaj także:


Polecane

Wróć do strony głównej