Liga Mistrzów: Legia po raz drugi, polski klub po raz trzeci
Legia Warszawa jest dopiero drugim polskim klubem, który zagra w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Oprócz występu warszawian w sezonie 1995/1996 ta sztuka udała się tylko Widzewowi Łódź rok później.
2016-09-14, 16:30
Posłuchaj
- Nie możemy myśleć, że osiągnęliśmy szczyt. To dopiero początek długiej podróży - mówi Dariusz Mioduski, jeden ze współwłaścicieli Legii (IAR)
Dodaj do playlisty
Rozgrywki Ligi Mistrzów są kontynuacją Pucharu Europy Mistrzów Krajowych i rozgrywane są od 1992 roku. Na przestrzeni lat zmieniała się formuła, liczba uczestników oraz zasady kwalifikacji. Nie zmieniało się jedno - dla polskich klubów z małymi wyjątkami była nieosiągalna.
Powiązany Artykuł

Droga Legii do Ligi Mistrzów 2016
Przez pierwsze dwa sezony w elicie grało tylko osiem drużyn w dwóch czterozespołowych grupach. W eliminacjach grali tylko mistrzowie swoich krajów i żaden z nich nie był zwolniony z tego obowiązku. Mistrz Polski w walce o fazę grupową mógł więc trafić m.in. na najlepszą drużynę z Anglii, Niemiec, Hiszpanii i Włoch. I choć los aż tak okrutny nie był to Lech Poznań dwukrotnie musiał uznać wyższość rywali. Najpierw przegrywając z IFK Goeteborg, a rok później ze Spartakiem Moskwa.
Od sezonu 1994/1995 miało być łatwiej. Liczbę drużyn rywalizujących w grupie zwiększono bowiem dwukrotnie. To jednak tylko pozory. Ośmiu mistrzów swoich krajów miało zagwarantowany udział bez eliminacji. Wolnych miejsc wciąż było więc tylko osiem. Tym razem Polskę reprezentowała Legia Warszawa. Za mocny okazał się Hajduk Split.
Polska jakość
Czwarta próba Polaków okazała się udana. Legia po wyeliminowaniu Goeteborga (wygrana 1:0 w Warszawie i wygrana 2:1 w Szwecji) znalazła się w gronie szesnastu najlepszych drużyn Europy.
REKLAMA
Polityka zakontraktowania najlepszych piłkarzy urodzonych w Polsce zdała egzamin. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale w kadrze Legii na rozgrywki Champions League nie znalazł się żaden piłkarz z zagranicznym paszportem. A drużynę, która wywalczyła mistrzostwo Polski wzmocnili Polacy, którzy sezon kończyli w zachodnich ligach: Cezary Kucharski, Ryszard Staniek i Andrzej Kubica. Dwóch pierwszych było wiodącymi postaciami drużyny w LM.
Legia trafiła do grupy z Blackburn Rovers, Spartakiem Moskwa i Rosenborgiem Trondheim. Prestiżowe rozgrywki zainaugurowała 13 września 1995 roku meczem u siebie z mistrzem Norwegii.
Henning Berg przeciwko Legii
Wszyscy zastanawiali się jak elita zweryfikuje umiejętności „Wojskowych” i po bramce Jakobsena można było mieć obawy, że Liga Mistrzów to zbyt wysokie progi. W kolejnej akcji mocnym strzałem zza pola karnego wyrównał jednak Leszek Pisz. Legia złapała wiatr w żagle i już osiem minut później prowadziła. Ryszard Staniek zdecydował się na zaskakujące uderzenie i przy dużej pomocy norweskiego bramkarza piłka znalazła drogę do siatki. Ostatecznie gospodarze wygrali 3:1 (bramkę z rzutu wolnego dołożył Pisz) i w Warszawie wszyscy byli w doskonałych humorach.
Poza zasięgiem w tej grupie był Spartak, o czym polski zespół przekonał się już w drugiej kolejce. Porażka 1:2 w końcowym rozrachunku tragedią jednak nie była. Ekipa z Moskwy odebrała punkty wszystkim drużynom i zanotowała komplet sześciu zwycięstw.
REKLAMA
Następnie przyszła kolej na starcie z mistrzem Anglii, w składzie między innymi z Alanem Shearerem i późniejszym trenerem Legii Henningiem Bergiem. Po akcji Cezarego Kucharskiego (który po latach stwierdził, że sam do końca nie wie co chciał wtedy zrobić) piłka po rykoszecie trafiła do Jerzego Podbrożnego. Popularny „Gumiś” strzałem głową zdobył jedyną bramkę meczu.
Herbata z "prądem" w szatni
W rewanżu padł bezbramkowy remis i podopieczni Pawła Janasa po czterech meczach mieli na koncie 7 punktów. Drugie miejsce w tabeli i cztery oczka przewagi nad trzecim zespołem - wydawało się, że droga do ćwierćfinału stała otworem.
Niestety drugie spotkanie z Rosenborgiem skończyło się dla Legii klęską. Porażka 0:4 sprawiła, że przed ostatnią kolejką zrobiło się nerwowo. Pisz i spółka wyprzedzali Norwegów tylko o jeden punkt, a do Warszawy miał przyjechać Spartak (z kolejnym przyszłym trenerem Legii w składzie - Stanisławem Czerczesowem).
W ogromnym mrozie (bramkarz Maciej Szczęsny po latach przyznał, że w przerwie w szatni piłkarzom serwowano gorącą herbatę z kieliszkiem czegoś mocniejszego) warszawianie ponieśli minimalną porażkę 0:1. W tym samym czasie nie grające już o nic Blackburn pokonało Rosenborg 4:1 i awans Legii do ćwierćfinału stał się faktem.
REKLAMA
Polak wybija Polakom marzenia z głowy
Tam los skojarzył ją z Panathinaikosem Ateny. W składzie Greków oglądaliśmy dwóch Polaków: Józefa Wandzika w bramce i legendę klubu - Krzysztofa Warzychę.
W Polsce zima 1996 roku była bardzo sroga. Do tego stopnia, że w dniu pierwszego meczu (6 marca) do ostatnich chwil nie było wiadomo, czy sędzia dopuści boisko do gry (o podgrzewanych płytach nikt w Polsce jeszcze nawet nie marzył). Przez kilka dni przed spotkaniem wojsko traktowało murawę solą i piaskiem. Kiedy zapadła decyzja „gramy” wydawało się, że nawierzchnia będzie atutem Legii. Skończyło się dającym nadzieję 0:0, ale dwa tygodnie później złudzeń pozbawił nas Warzycha. Jego dwie bramki mocno przyczyniły się do porażki 0:3 i piękna przygoda dobiegła końca.
Walka w Lidze Mistrzów kosztowała jednak stołecznych utratę mistrzostwa Polski. Dlatego w kolejnym sezonie w eliminacjach wystartował Widzew Łódź. W jego barwach szansę drugiego z rzędu awansu otrzymali Szczęsny i Radosław Michalski, którzy zamienili Warszawę na Łódź.
REKLAMA
- Prezes Andrzej Pawelec również przed tymi rozgrywkami znacząco wzmocnił zespół. Do tej drużyny przeszli także Sławek Majak, Paweł Wojtala i Jacek Dębiński. O ile jednak Legia dysponowała bardzo silną ławką, o tyle w Łodzi musieliśmy sobie radzić praktycznie bez zmienników. Pamiętam, że przed meczem ze Steauą mieliśmy tylko jednego rezerwowego - przypomniał Michalski.
Citko przedstawił się światu
Łodzianie osiągnęli cel w dramatycznych okolicznościach. Po wygranej z Broendby Kopenhaga 2:1 przed własną publicznością, w rewanżu trzeba było utrzymać zaliczkę. Cały misterny plan runął w 32. minucie po bramce Moellera. Kiedy chwilę po wznowieniu gry w drugiej części spotkania na tablicy wyników widniał rezultat 3:0, wydawało się, że jest po wszystkim. Podopieczni Franciszka Smudy pokazali wówczas „widzewski charakter”. Najpierw do bramki trafił Marek Citko, a w samej końcówce o losach awansu przesądził Paweł Wojtala. Po golu cała ławka rezerwowych Widzewa wbiegła na boisko, choć to jeszcze nie był koniec meczu. Sędzia doliczył kilka długich minut, ale ofiarna obrona Polaków przyniosła skutek.
W fazie grupowej los nie był jednak łaskawy. Atletico Madryt i Borussia Dortmund to były drużyny znacznie przewyższające łodzian. Trzecią drużyną była Steaua Bukareszt. Widzew potrafił jednak nastraszyć Borussię (porażka 1:2 w Dortmundzie i remis 2:2 w Łodzi), która na koniec triumfowała w całych rozgrywkach. W sześciu meczach Citko z kolegami uzbierali cztery punkty i zajęli trzecie miejsce w grupie. Na osłodę kibicom pozostała bramka Citki z przegranego 1:4 meczu z Atletico. Najlepszy sportowiec 1996 roku w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” pokonał bramkarza rywali strzałem z 40 metrów. Do dziś to jedna z najładniejszych bramek w całej historii Ligi Mistrzów.
Niezła gra Widzewa napawała optymizmem. Nikt wtedy nie przypuszczał, że na następny występ polskiego klubu wśród najlepszych trzeba będzie poczekać okrągłe 20 lat.
REKLAMA
Miejsc więcej, eliminacje trudniejsze
Tym bardziej, że od sezonu 1997/1998 rozgrywki liczyły już 24 drużyny. Miejsc było więc więcej, ale do rywalizacji z najsilniejszych lig dopuszczono nie tylko mistrzów swoich krajów. O awans finalnie było zdecydowanie trudniej. Na drodze nie stawały już zespoły pokroju Broendby, a zdecydowanie silniejsze. Widzew odpadał z AC Parmą, a ŁKS Łódź z Manchesterem United.
Sytuacji polskich klubów nie zmieniło też ostatnie jak do tej pory powiększenie liczby uczestników. Od sezonu 1999/2000 wśród najlepszych grają 32 drużyny. Mimo tego od ściany odbijały się kolejno: Widzew, Polonia Warszawa, Wisła Kraków, Legia, Wisła, Wisła, Wisła, Legia, Zagłębie Lubin i ponownie Wisła.
Przyczyny były różne. Czasem brakowało szczęścia w losowaniu, jak w 2004 roku, kiedy ówczesny właściciel Wisły Bogusław Cupiał, wzorem Legii z 1995 roku oparł zespół na najlepszych Polakach. Drużynę pokroju Broendby i IFK Goeteborg pewnie by pokonali, ale akurat wtedy musieli rywalizować z Realem Madryt. Czasem w awansie przeszkodził sędzia, jak 2005 roku, kiedy krakowanie rywalizowali z Panathinaikosem. Pierwszy mecz u siebie mistrzowie Polski wygrali 3:1, w rewanżu przy stanie 2:1 dla rywali arbiter nie uznał prawidłowej bramki Marka Penksy w końcówce (później Grecy doprowadzili do dogrywki i rozstrzygnęli ją na swoją korzyść).
Reforma swoje, polskie kluby swoje
Sporo obiecywaliśmy sobie po tzw. reformie Platiniego (od sezonu 2009/2010, obowiązuje do dziś). Miała ona ułatwić awans do fazy grupowej zespołom z lig europejskich zajmujących niższe lokaty w klubowym rankingu UEFA.
REKLAMA
Według reformy, 22 zespoły mają zapewniony bezpośredni awans do fazy grupowej, czyli o 6 więcej niż przedtem. Dodatkowe lokaty to mistrzowie lig, które zajmują 10-12. miejsce w rankingu UEFA oraz zespoły, które uplasują się na 3. miejscu w ligach, które zajmują 1-3. lokatę w rankingu. Pozostałe 10 lokat w Lidze Mistrzów przeznaczone jest dla zwycięzców eliminacji. W przeciwieństwie do starego formatu, zespoły zajmujące np. 4. lokatę w lidze angielskiej nie rywalizują z mistrzami Polski, bo eliminacje są dwutorowe. O pierwsze pięć miejsc walczą ze sobą mistrzowie federacji 13-53 (oprócz Liechtensteinu), a o pozostałe pięć nie-mistrzowie z federacji 1-15. W praktyce oznacza to, że najgroźniejszym rywalem w eliminacjach nie są już drużyny o sile Barcelony, Borussii, Napoli i Chelsea, ale Olympiakosu Pireus.
Pierwszym beneficjentem zmiany zasad kwalifikacji miała być „Biała Gwiazda”, ale skompromitowała się już w drugiej rundzie, odpadając z mistrzem Estonii - Levadią Tallin. W kolejnych latach Lech nie potrafił pokonać Sparty Praga, Wisła APOEL-u Nikozja, Śląsk Wrocław dostał lanie od Helsingborga, Legia okazała się gorsza od Steauy, a Lech przegrał z FC Basel.
Błąd proceduralny
Bardzo blisko przełamania czarnej serii polskiej piłki w wykonaniu klubowym była Legia w sezonie 2014/2015. Znowu jednak „coś”. Tym razem nie przeszkadzał sędzia ani pech w losowaniu. Tym razem warszawianie przeszkodzili sobie sami.
Powiązany Artykuł

Liga Mistrzów 2016/2017: TERMINARZ
Od początku eliminacji byli w formie, wspomniany wcześniej trener Berg oszczędzał swoich najlepszych piłkarzy w rozgrywkach Ekstraklasy. W trzeciej rundzie mierzyli się z Celtikiem Glasgow. Po świetnym meczu mistrzowie Polski wygrali w Warszawie 4:1 (marnując jeszcze dwa rzuty karne), a w rewanżu dobili Szkotów i wygrali 2:0. Niestety okazało się, że Bartosz Bereszyński, który pojawił się na boisku na kilka ostatnich minut był nieuprawniony do gry. Wynik zweryfikowano jako walkower na niekorzyść Legii (0:3) i Celtic dzięki bramce zdobytej na wyjeździe awansował dalej (w decydującej batalii przegrał ze słoweńskim Mariborem).
REKLAMA
To co los zabrał wtedy, oddał teraz. Po drodze poodpadali niektórzy faworyci i Legia była rozstawiona w losowaniu czwartej - ostatniej rundy. Tam trafiła na półamatorski Dundalk FC z Irlandii i mimo fatalnej gry dostała się do piłkarskiego raju. Mistrz Polski zagra w elicie po dwudziestu latach przerwy. Na tym balu będzie jednak pełnił rolę Kopciuszka i wydaje się, że powtórzenie wyniku Widzewa i zdobycie czterech punktów jest nieosiągalne. Ale kto widział Legię w ćwierćfinale LM w sezonie 1995/1996? Na inaugurację do Warszawy przyjeżdża Borussia Dortmund. Jeśli stołeczni tak jak Widzew przed własną publicznością zremisują z BVB, w serca kibiców wleje się nadzieja na zajęcie trzeciego miejsca (w obecnym formacie daje ono awans do 1/16 finału Ligi Europy). Oprócz niemieckiego zespołu w grupie są jeszcze Real Madryt i Sporting Lizbona.
Bartosz Orłowski, PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA