Klonuje rośliny metodą in vitro. Odbiorców ma na całym świecie
W zgodzie z naturą to fundamentalne założenie firmy Laboratorium 313, wyspecjalizowanej w rozmnażaniu roślin.
2018-02-04, 16:04
Posłuchaj
Mariusz Pożoga stworzył ją podczas studiów w warszawskiej Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, jednak już od wczesnego dzieciństwa żył w symbiozie z naturą. Sprzyjało temu miejsce zamieszkania, w bloku stojącym na obrzeżu Starachowic. Z jednej strony miał jak powiada „domy i cywilizację”, a z drugiej las, po którym godzinami wędrował z psem.
Mariusz Pożoga od dwunastego roku życia był właścicielem akwarium, które zafundowali mu rodzice. W nim, a później w następnych coraz większych, hodował rybki i podwodne roślinki: kryptokoryny, moczarkę kanadyjska i rogatek. Siostra dostała wtedy chomika. Intencją rodziców było nauczenie dzieci odpowiedzialności przy opiekowaniu się florą i fauną. I to im się udało.
Postępy pod okiem mistrza
W SGGW studiował biotechnologię ze specjalizacją roślinną. Początkowo nie myślał o powiązaniu tego z biznesem. Przełomowy moment pod tym względem nastąpił na ostatnim roku studiów, gdy zatrudnił się w sklepie zoologicznym. Tam - jak powiada-poznał zasady funkcjonowania rynku i zauważył niszę, dotyczącą handlu roślinami rozmnażanymi metodą in vitro. Polega ona na uprawie roślin w warunkach laboratoryjnych i następnie pozyskiwaniu ich sterylnych części, z których później hodowane są całe rośliny. Jest to metoda bardzo szybka i wydajna, pozwalająca na uzyskanie z kawałka liścia czy łodygi wielu nowych roślin. Tnąc jedną gałązkę na fragmenty w ciągu miesiąca można tych roślin wyhodować kilkaset.
Miał szczęście trafić pod opiekuńcze skrzydła pedagoga i mistrza z prawdziwego zdarzenia. Profesor Wojciech Burza, bo nim mowa, to zdaniem studentów człowiek z pasją, który prowadzi zajęcia, nie po to , aby je „zaliczyć”, w ramach zajmowanego etatu, ale aby przekazać jak najlepiej posiadaną wiedzę i umiejętności. Pod koniec studiów student Mariusz Pożoga poprosił swojego profesora o umożliwienie korzystania z uczelnianego laboratorium. Cel: wykonanie kilku eksperymentów obliczonych na rozpoczęcie komercyjnej hodowli roślin akwariowych. Natychmiast dostał zgodę i został zarekomendowany wśród doktorantów pracujących w laboratorium.
REKLAMA
- I tak zostałem przyjęty do drużyny - wspomina.
To był test czy pomysł może być zrealizowany i zarazem pilotażowy model biznesowy, ponieważ swoje produkty starał się prezentować w sklepach, żeby sprawdzić czy będą miały wzięcie. Równolegle z badaniami w laboratorium organizował magazyn roślin w swoim pokoju w akademiku. Tam była też baza logistyczna, nagromadzony sprzęt dużej wartości. Rozkręcił łózko i postawił je pionowo wzdłuż ściany, a na jego miejscu ulokował regał z lampami i roślinami, tak zwany fitotron. Spał na rozkładanym materacu.
Idylla skończyła się wraz z wizytą kierowniczki akademika, która zgłosiła stanowczy protest i zażądała przeniesienia siedziby nowopowstającej firmy poza teren zarządzanej przez siebie placówki. Nie pozostało nic innego jak szukać nowego locum. Wynajął piwnicę w pobliskim bloku. Przeżywał ciężkie chwile, ponieważ kończył studia , musiał zacząć na siebie zarabiać, a jednocześnie chciał rozwijać swoje naukowe zainteresowania, przekuwać je na biznes i dochody. Tymczasem praca nad roślinkami pochłaniała spore kwoty , więc starał się to co zarobi inwestować w firmę. Wyszukiwał używane sprzęty , kompletował to, co niezbędne i jednocześnie pracował fizycznie. Zakładał ogródki, dbał o nie, pielęgnował. Gdy wracał do zajęć w laboratorium musiał dokładnie szorować ręce , aby nie wnieść żadnych mikroorganizmów do hodowanych kultur roślinnych. Przez półtora roku był zatrudniony w Ogrodzie Botanicznym w Powsinie. Jako ogrodnik nie zarabiał rewelacyjnie i taki sposób utrzymywania się na powierzchni życia coraz bardziej kolidował z naukowymi ambicjami. Próba zrobienia doktoratu zakończyła się niepowodzeniem. Wtedy doszedł do wniosku, że lepiej skupić się na tworzeniu własnego biznesu niż” łączyć doktorat z Powsinem”.
Po wyjściu na prostą
Dziś firma zajmuje dwa pomieszczenia o powierzchni 120 metrów kwadratowych. Jedno służy do celów produkcyjnych, drugie jest przeznaczone na dorastanie roślin. Poszerzył pierwotną produkcję roślin akwariowych o inne gatunki ponieważ jak tłumaczy firma, która wytwarza tylko jeden asortyment jest niestabilna, wahania na rynku mogą spowodować jej upadek. Teraz są to nie tylko rośliny akwariowe, ale też sadownicze i owadożerne czyli odżywiające się na przykład małymi muszkami. Zajmował się też rozmnażaniem pucefalandrów czyli roślin endemicznych z Borneo. Miały wzięcie. Obecnie hitem uprawowym, a więc i handlowym jest świdośliwa, będąca następczynią borówki amerykańskiej. Owocuje w postaci małych jagód. Ciężko się rozmnaża, ale dzięki swoim magicznym sposobom Mariusz Pożoga może ten proces przyspieszyć i uczynić tańszym. „Jeżeli z jednej rośliny można w ciągu roku, w naturalny sposób zrobić jeden cykl rozmnożeniowy, to ja mogę to robić, co miesiąc, przez cały rok”- podkreśla. Z małej ilości roślin „startowych” uzyskuje tysiące roślin potomnych.
REKLAMA
Jednym z priorytetów jest dostarczenie uprawie pożywek. To mieszanka mikro i makroelementów, i hormonów roślinnych, które są głównym bodźcem do intensywnej produkcji pędów. Z kolei źródłem węgla są rozmaite cukry , ponieważ w naturze roślina pobiera dwutlenek węgla z powietrza i ten węgiel, główny budulec każdego organizmu należy jej zapewnić.
Tymczasem przy metodzie in vitro rośliny żyją w małych plastikowych pojemnikach, w których objętość powietrza z zawartością CO2 jest ograniczona , a wymiana gazów z otoczeniem zewnętrznym nie zachodzi i należy podać węgiel w postaci cukru.
Pierwszym klientem Marusza Pożogi był właściciel sklepu, w którym się zatrudnił. Trochę dłużej trwało pozyskanie klientów zagranicznych, co wynikało z faktu , że na początku oferta była uboga. - Miałem wówczas cztery gatunki, to za mało, żeby wysyłać za granicę, należało mieć ponad dwadzieścia” -wspomina. Zanim zbudował taka ofertę minęło półtora roku. Mając w końcu bogatszy asortyment i większe moce przerobowe zaczął eksportować . Najpierw była Wielka Brytania, później Włochy , Hiszpania i inne kraje unijne. Zdobywał doświadczenie jeżdżąc na krajowe wystawy . Przyszła też kolej na zagraniczne wojaże. Niezatarte wspomnienia pozostawiła w jego pamięci wyprawa do włoskiej Piacenzy. Przekonał się tam ,że polski rynek przestaje się różnić od europejskiego: wystawy są na podobnym poziomie , podobny jest też ruch w roślinkowym interesie. Nie ma się czego wstydzić.
Przez pewien czas formalnie firmę pomagała prowadzić mama, posiadająca już pewien staż w biznesie. Później radził sobie sam, aż w końcu zaczął zatrudniać pracowników . Dziś zatrudnia dodatkowego pracownika. Produkuje rocznie 300 tysięcy sadzonek. Można chyba powiedzieć ,że firma Mariusza Pożogi to modelowy przykład studenckiego start-upu, powstałego na gruncie naukowego pomysłu , w powiązaniu z uczelnią, która pomogła ów pomysł skomercjalizować. Zdaniem Pożogi przy tworzeniu start-upów w Polsce, wiele zależy od rodzaju pomysłu i zasobów tego , kto próbuje żyć i pracować „na swoim”. Można też szukać wsparcia choć w jego przypadku nie skończyło się to dobrze . Chciał pozyskać środki na rozwój z urzędu pracy. Zaczęło się obiecująco. Urzędniczce spodobała się idea rozmnażania roślinek, bo czegoś takiego jeszcze nie było, i obiecała , że środki na realizację przedsięwzięcia będzie można otrzymać. Dostał zestaw dokumentów do wypełnienia i rzetelnie się do tego przyłożył . Niestety okazało się ,że działalność , którą chce prowadzić nie podlega dofinansowaniu. Musiał się obyć bez niego. A koszty trzeba było ponosić. „Na początku najdroższy był dla mnie ZUS, który musiałem uiszczać niezależnie od dochodów , czy mi szło dobrze czy źle i tak musiałem stale zapłacić. W tej chwili już tego tak nie odczuwam. Obecnie najdotkliwszy jest czynsz i koszty pracy ”- wyjaśnia.
REKLAMA
Konstytucja dla Biznesu: tak, ale...
Podobnie jak wielu biznesmenów, Mariusz Pożoga liczy na poprawienie warunków gospodarowania. Taką nadzieję budzi uchwalenie Konstytucji dla Biznesu.
- Jest tam zawartych sporo ułatwień, wśród nich ulga dotycząca składek zusowskich. Przede wszystkim to, że przez pół roku nie trzeba ich płacić. Zarazem uważam, że ten przepis nie rozwiązuje do końca problemu, bo jest wiele małych biznesów, już rozwiniętych, które płacąc normalny wysoki ZUS mogą być rozłożone na łopatki - podkreśla.
Zdaniem Pożogi przepis mówiący ,że to co nie jest prawem zabronione , jest dozwolone właściwie stosuje się od dłuższego czasu, choć na pewno jego oficjalne zadekretowanie będzie miało znaczenie dla biznesu, ponieważ zwiększa pewność siebie przedsiębiorców ,mogących się powoływać na konkretne uregulowania. W Konstytucji dla biznesu znalazło się też rozwiązanie, zgodnie z którym będzie istniała konieczność przeprowadzania, przed skierowaniem projektu ustawy do prac parlamentarnych, oceny wpływu tejże regulacji na działalność przedsiębiorców. - Pytanie tylko czy uwagi zgłoszone przez biznesmenów w czasie tej oceny , będą respektowane, czy ktoś będzie brał je pod uwagę? komentuje Mariusz Pożoga. Z rezerwą podchodzi też do kolejnego pomysłu jakim jest powołanie do życia instytucji Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorstw.
- To będzie duże osiągnięcie, jeśli ta osoba będzie miała wpływ na decyzje rządu - zauważa. Oceniając całą ideę stworzenia Konstytucji dla Biznesu, Mariusz Pożoga podkreśla, że możliwość skorzystania z oferowanych w niej ulg finansowych zachęci do zakładania firm i ułatwi działalność gospodarczą. Podoba mu się sformułowanie zawarte w ocenie, przygotowanej przez organizację Pracodawcy Rzeczypospolitej, że Konstytucja dla Biznesu odegra pozytywną rolę, jeśli będą przestrzegane zarówno litera jak i duch zawartych w niej przepisów.
REKLAMA
Ergonomia na pierwszy plan
Od 2011 roku do czerwca roku ubiegłego, pracował wraz z wybranką serca całymi tygodniami, od rana do wieczora. Po czym doszli do wniosku , że dłużej tak nie można. Wyznaczyli sobie godziny pracy od 9.00 do 17.00 , od poniedziałku do piątku, weekendy przeznaczając tylko dla siebie. Przy czym choć jest szefem, pozostał osobą od wszystkiego , a więc : wymyślania nowych procedur rozmnażania, bieżącej produkcji, pakowania, wysyłania, nawiązywania kontaktów i negocjacji z klientami . Pracownicy zajmują się głównie rozmnażaniem roślin. To co przedtem robili w 14 godzin, teraz „zamykają” w ośmiu, ale bez zbędnych przerw. Każda minuta jest racjonalnie zagospodarowana. Nic dziwnego ,że po pracy daje o sobie znać duże zmęczenie. Czy w tej sytuacji znajduje czas na jakieś hobby ? „Na szczęście moje hobby to akwarystyka, a ona przecież w dużej mierze nadaje kształt mojej pracy. Akwarium mam cały czas …” – śmieje się Mariusz Pożoga . I przyznaje, że na inne hobby brakuje już czasu. Co najwyżej książka, film , spacer z psem albo rower. Bardziej angażujące zajęcia rekreacyjne nie wchodzą w grę.
Powrót do źródeł, czyli marzenie o ogrodzie
Mariusz Pożoga planuje poszerzać ofertę sprzedaży roślin, które do tej pory rozmnaża czyli: akwariowych, owadożernych i sadowniczych. Ma jeszcze taki pomysł, o którym nie za bardzo chce mówić, ponieważ nikt tego jeszcze w Polsce nie robił.
- Wypada tylko trzymać kciuki i liczyć na to ,że za rok dwa, gdy znowu spotkamy się w studiu opowiem o czymś nowym - wyjaśnia tajemniczo.
„Laboratorium 313” to oryginalna firma , ale i jej właściciel jest, choćby oceniając jego wygląd zewnętrzny, dużym oryginałem. Długie włosy , przewiązane opaską przywodzą na myśl Indianina. Sam o sobie mówi , że to mu właśnie odpowiada. Jego zdaniem biznesmen nie musi być facetem w garniturze i pod krawatem. Podkreśla, że dzięki swojemu niekonwencjonalnemu wyglądowi łatwiej zapada w pamięć kontrahentów , co ułatwia prowadzenie biznesu. - To moja wizytówka – zaznacza. - Ludzie mnie zapamiętują, potem na ulicy rozpoznają. Warto mieć swój własny styl – dodaje.
REKLAMA
Największą satysfakcję przy prowadzeniu biznesu daję mu świadomość , że stworzył coś od zera i potrafi to w tej chwili utrzymać i rozwijać. Ciągle mieszka w bloku , ale marzy mu się dom z dużym podwórkiem i ogrodem , w którym oprócz uprawiania warzyw, mógłby hodować króliki i kury. I ciągle uważa się za kogoś dla kogo praca jest przyjemnością, a przyjemność pracą, co dobrze rokuje realizacji jego planów i marzeń.
Dariusz Kwiatkowski
REKLAMA