Kiszczak wiedział o prowokacji na Chłodnej wymierzonej w księdza Popiełuszkę
W drugiej połowie grudnia 2002 roku Czesław Kiszczak napisał list do Jerzego Urbana. Generała rozsierdził wywiad, którego były rzecznik rządu udzielił Teresie Torańskiej. Generał nieopatrznie przyznaje w liście, że przed grudniem 1984 roku miał wiedzę o tym, że bezpieka podrzuciła do mieszkania księdza Popiełuszki broń, ulotki i materiały wybuchowe. Wcześniej, oficjalnie, Czesław Kiszczak zaprzeczał, jakoby tak było.
2019-01-07, 06:00
Nieznane materiały z archiwum Hoovera - raport specjalny >>>
"List generała do rzecznika" z 18 grudnia 2002 roku dziennikarze Polskiego Radia i "Rzeczpospolitej" znaleźli w Instytucie Hoovera w Stanford. Kiszczak odpowiada w nim na wywiad Teresy Torańskiej z Jerzym Urbanem, opublikowany 12 grudnia 2002 r. Była to wówczas głośna rozmowa. Na okładce tekst zapowiadany był dużym zdjęciem obwieszczenia o wprowadzeniu stanu wojennego, na tle którego stał Urban z wyciągniętą ręką szyderczo złożoną w kształt litery V – znaku "Solidarności". W obszernej rozmowie ze słynną dziennikarką były rzecznik rządu przedstawiał swoją wersję historii. Znalazły się tam również wątki zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki i śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka. To właśnie głównie im Kiszczak poświęcił polemikę z tekstem wywiadu, której zresztą ostatecznie nigdy nie opublikowano i która pozostała w prywatnym archiwum generała. Może dlatego, że padło w niej o kilka zdań za dużo.
Świadkowie "prowokacyjki"
W grudniu 1983 r. do warszawskiej kawalerki księdza Popiełuszki (kupionej za pieniądze ciotki - Mary Kalinowski) weszła specjalna grupa funkcjonariuszy Departamentu IV MSW i stołecznej Służby Bezpieczeństwa podrzucając ulotki, broń i materiały wybuchowe. W akcję zaangażowani byli w dużym stopniu ci, którzy wzięli udział w późniejszym uprowadzeniu i zabójstwie kapelana "Solidarności". Prowokację zamierzano wykorzystać do celów propagandowych, a także jako pretekst do aresztowania księdza.
Podobny, propagandowy kontekst akcji SB wynika z wypowiedzi Jerzego Urbana dla Torańskiej. Jak mówi, chodziło "o pokazanie, że nie taki on święty. Że jedno mieszkanie służyło do jednego, a drugie do drugiego. Mieszkał na plebanii, a kawalerkę ukrywał". Kiedy Torańska przytomnie zauważa, że ksiądz Popiełuszko był na Chłodnej zameldowany, Urban atakuje dalej: "Szczegółów nie pamiętam. Ta kawalerka służyła mu do konspiracyjnych spotkań i w tej kawalerce milicja znalazła naboje, gazy łzawiące, ładunki wybuchowe. Takie informacje dostałem z MSW, a więc jak mnie pytano [podczas konferencji prasowej], przekazałem je [dziennikarzom]. Służyły mi widocznie do malowania negatywnego portretu Popiełuszki".
REKLAMA
Były rzecznik peerelowskiego rządu nie kryje swojej niechęci wobec księdza Jerzego Popiełuszki. Nie ukrywa też, że sam był elementem propagandowej maszyny mającej księdza zniszczyć, a prowokacja na Chłodnej miała temu służyć.
Kiszczak w swojej polemice z Urbanem utrzymuje, że śmierć księdza Popiełuszki przeżył "bardzo ciężko" i nadal przeżywa, bo przecież - jak pisał - dokonali tego jego podwładni. Pisze też o tym, że zamordowanie kapelana "Solidarności" było próbą wewnątrzpartyjnego puczu. Najciekawszy jest jednak inny fragment. Właśnie dotyczący prowokacji na Chłodnej.
Do czasu napisania tego listu, a także długo po nim, do końca życia, Kiszczak utrzymywał, że o akcji SB na Chłodnej dowiedział się dopiero w czasie procesu toruńskiego, a więc po 27 grudnia 1984 roku.
Tymczasem w polemice z Urbanem Kiszczak przyznaje, że na początku listopada 1984 roku, po pogrzebie księdza, w sprawie "przeszukania" na Chłodnej wnioskowano o areszt tymczasowy dla Leszka W. Był to szef zajmującego się Kościołem Wydziału IV Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Jednak Prokuratura Generalna - według Kiszczaka - odmówiła zatrzymania funkcjonariusza, który "mógł wiedzieć o prowokacji na Chłodnej".
REKLAMA
Trudno wyobrazić sobie, by generał Kiszczak, który osobiście nadzorował śledztwo w sprawie śmierci księdza Popiełuszki, mógł nie wiedzieć o tym zatrzymaniu i jego kulisach. Wniosek? Czesław Kiszczak zdecydowanie musiał o prowokacji wiedzieć wcześniej i znacznie więcej niż utrzymywał do końca życia.
To kłamstwo Kiszczaka potwierdzałyby intuicje Mieczysława Rakowskiego, który w swoich "Dziennikach politycznych" po zakończonym posiedzeniu Biura Politycznego 13 grudnia 1983 r. (a także dzień po przeszukaniu mieszkania księdza na Chłodnej) pisał: "Patrzę na Kiszczaka i rodzi się we mnie podejrzenie, że coś tu nie gra. Coś mi się zdaje, że jestem świadkiem jakiejś prowokacyjki".
Skuteczne zaangażowanie
Ciekawa jest także generalska polemika w sprawie śmierci Grzegorza Przemyka. Swoją wersję Urban przedstawiał Torańskiej następująco: "W którymś momencie całego tego zamieszania poszedłem do Jaruzelskiego. Byłem z nim zresztą w codziennym kontakcie, jak nie osobistym, to telefonicznym, mieliśmy bezpośrednią linię i przed każdą konferencją spotykaliśmy się, by ustalać, co mam mówić.
Powiedziałem mu, że wprawdzie nie wiem, jak było, ale tych funkcjonariuszy milicji należy w pracy zawiesić i że w ogóle dla mnie cała ta sprawa śmierdzi. (…)
REKLAMA
Ale czy to normalne, by szef resortu zajmował się dokumentacją fotograficzną sprawy? Przecież to jedna z wielu, a nie żadna sprawa wagi państwowej. A on [Kiszczak] przysyłał do mnie oficera z albumem zdjęć ilustrujących bestialstwo sanitariuszy i zapraszał na narady do MSW, gdzie omawiano postępy w śledztwie. Wychodziło z niego, że [Przemyka] pobili sanitariusze, a lekarka z pogotowia ratunkowego to pobicie tuszowała".
Generał Kiszczak odpowiedział w 2002 r. dosyć ostro, sugerując m.in., że Urban nigdy nie kierował dużymi zespołami ludzkimi (co nie do końca jest prawdą, bo zarządzał grupą reporterów i publicystów w tygodniku "Polityka", o czym sam wspominał w wywiadzie z Torańską). "Dobry dowódca – pisał Kiszczak – a takim starałem się być, musi mieć zaufanie do podwładnych, może być surowy, ale powinien być sprawiedliwy".
Kiszczak pisze, że w przypadku pobicia Przemyka nie było bezspornych dowodów winy milicjantów. Oczywiście, w świetle tego, co dziś wiemy, nie ulega wątpliwości, że Kiszczak nie pisał prawdy. Nie wspomina też, że na jednym z dokumentów związanych z pobiciem Przemyka – jak sam to określił własnoręcznie - "nasze zaangażowanie pozaprocesowe" przyniosło oczekiwane skutki. Zapewne tak było, choć ani generał Kiszczak, ani też nikt z Biura Śledczego MSW - które nadzorowało śledztwo w sprawie śmierci warszawskiego maturzysty w 1983 r. - nigdy nie usłyszeli w tej sprawie jakichkolwiek zarzutów.
Gotowy - nieopublikowany
"Jak każdy tekst Pańskiego autorstwa – pisał w 2002 roku generał do byłego rzecznika rządu z lat 80. – przeczytałem ten wywiad z zainteresowaniem, aczkolwiek z mieszanymi odczuciami. Są w nim myśli i tezy słuszne, ale są w nim również fakty i oceny nieprawdziwe, sprzeczne zresztą z tym, co Pan wcześniej na ten temat mówił lub pisał. Nie wiem, czy ma to związek z pamięcią, jeszcze do niedawna wyśmienitą, co się zdarza, czy też ze zmianami w sferze charakteru, co też się zdarza, a co jednak Pan tak ostro (u innych) potępia".
REKLAMA
List odnaleziony przez dziennikarzy Polskiego Radia i "Rzeczpospolitej" liczy 13 stron. Polemika Kiszczaka miała być opublikowana w postkomunistycznej "Trybunie".
Do odnalezionego przez nas tekstu dołączony był bowiem odręczny list napisany przez dziennikarza tej gazety Marka Barańskiego. Pisze on do Kiszczaka, iż tekst przeczytał, przepisał i podredagował. "W moim przekonaniu jest gotowy do druku" - dodaje. Podaje przy tym numery telefonów do redakcji oraz do siebie - domowy i komórkowy. Czeka na decyzję generała. Obiecuje też, że zajmie się odpowiednią promocją tekstu, który mógłby ukazać się w wydaniu weekendowym "Trybuny". Ostatecznie jednak do publikacji nie doszło.
Dlaczego "Trybuna" nie opublikowała listu? Kiedy dzwonimy na podany w liście numer komórkowy, telefon odbiera Marek Barański. Jak mówi, unika w ostatnim czasie wypowiedzi publicznych. Generała Kiszczaka znał. Tekstu – jak twierdzi - nie pamięta, a w związku z tym nie może powiedzieć, dlaczego nie został on wydrukowany w "Trybunie".
Na taki, a nie inny bieg wypadków mogło mieć wpływ toczące się wówczas IPN-owskie śledztwo związane z uprowadzeniem i śmiercią księdza Popiełuszki. Na przełomie 2002 i 2003 roku przesłuchano kluczowych świadków, których szczegółowe zeznania oraz wykonane z ich udziałem czynności procesowe (w tym wizje lokalne) przekreślały wersję przyjętą w śledztwie i podczas procesu toruńskiego. Generał mógł przemyśleć swoją sytuację i zdecydować "nie wychylać się" z pewnymi publicznymi wyznaniami. Tekst ostatecznie trafił do jego archiwum, a później do Stanford.
REKLAMA
Jest jeszcze jedna interesująca okoliczność związana z tym dokumentem. Otóż podczas przeszukania willi Kiszczaków przez prokuratora IPN w asyście policji w lutym 2016 r. zatrzymano i włączono do zasobu IPN kopię jedynie trzech stron z tego kilkunastostronicowego dokumentu. Dokładnie: drugiej, czwartej i ostatniej. Na ich odwrocie były odręczne notatki Kiszczaka (pisała na ten temat w marcu 2016 r. Milena Kindziuk). Dlaczego śledczy z IPN nie przejęli całego listu? Wszystko wskazuje na to, że Maria Kiszczak przekazała prokuratorowi jedynie kopię trzech różnych stron dokumentu. Resztę generał umieścił w innych papierach – tych, które po jego śmierci trafiły za ocean.
Tomasz Krzyżak, Piotr Litka, Wiktor Świetlik
REKLAMA