Kijowski, człowiek z faktury. Felieton Miłosza Manasterskiego
Andrzej Wajda, laureat Oscara za całokształt twórczości, był reżyserem filmów "Człowiek z marmuru" i "Człowiek z żelaza". Po latach do tego cyklu nawiązał, kręcąc poświęcony Lechowi Wałęsie, zdecydowanie mniej udany obraz "Człowiek z nadziei". Teraz, gdyby wybitny reżyser żył, mógłby nakręcić "Człowieka z faktury" i opowiedzieć historię innego bohatera mediów i polityki - Mateusza Kijowskiego.
2020-09-28, 15:59
Jest w historii Mateusza Kijowskiego materiał na dobry filmowy dramat - chyba bardziej psychologiczny niż polityczny. Mateusz Kijowski - człowiek imający się wielu zawodów i aktywności, od informatyka po fryzjera. Człowiek ewoluujący w poglądach od katolickiego Instytutu Studiów nad Rodziną do Komitetu Obrony Demokracji. I wreszcie człowiek wystawiający faktury.
Powiązany Artykuł
"Winny poświadczenia nieprawdy w fakturach". Sąd skazał byłego lidera KOD Mateusza Kijowskiego
W czasach, kiedy gasł uśmiech Platformy Obywatelskiej, a nową nadzieją liberalnej polityki był Ryszard Petru ze swoją Nowoczesną, Mateusz Kijowski miał do odegrania historyczną rolę. Został trybunem ludowym, przywódcą niedoszłej rewolucji, który miał poprowadzić lud wielkomiejski na barykady. Innymi słowy, miał być nowym wcieleniem Lecha Wałęsy na miarę XXI wieku. Już nie elektrykiem, ale informatykiem. Ze znaczkiem KOD-u zamiast Matki Bożej w klapie marynarki i podpisem elektronicznym zamiast wielkiego długopisu. Z brodą i kucykiem, zamiast wałęsowskich wąsów.
Mateusz Kijowski był objawieniem, opozycyjnym charyzmatykiem, wokół którego w błyskawicznym tempie pojawiali się wielbiciele, wyznawcy i zazdrośnicy. Najpierw dokonało się jego objawienie w internecie. Podobno w trzy dni założona przez niego strona KOD-u na Facebooku zyskała trzy tysiące fanów. Potem poszło dalej, a sława Kijowskiego opromieniała wszystko i wszystkich wokół niego. Był świeckim papieżem opozycji, polskim Dalaj Lamą i Mahatmą Gandhim w jednym. Politycy opozycji chwalili się zdjęciem z nim, a media prywatne polowały na każdą jego wolną chwilę, by móc gościć go w studiach radiowych, telewizyjnych albo zrobić mu zdjęcie na okładkę. W wywiadach opowiadał rzeczy natchnione, nie zważając na fakty: "Jeżeli popatrzymy na liczbę ofiar terroryzmu islamskiego w Polsce i Europie i na liczbę terroryzmu chrześcijańskiego czy innych wydarzeń to okazuje się, że terroryzm islamski nie jest zagrożeniem" (Wprost, 27.07.2016). Gazecie Wyborczej wyznawał swoje credo: "Na pewno wierzę w to, że inicjatywa pojedynczych ludzi jest ważna, ale odpowiedzialność społeczna też. W tym sensie, żeby swój sukces umieć połączyć z jakąś formą troski o słabszych, biedniejszych. Tych, którym się nie udało, często ze względu na rzeczy od nich niezależne" - mówił w rozmowie z Agnieszką Kublik, z tytułem ewidentnie inspirowanym Manifestem Lipcowym - "Zakładajmy komitety".
Powiązany Artykuł
Koalicja z przyszłością. Felieton Miłosza Manasterskiego
Szybko rozeszły się jednak wieści, że ta podkreślana troska o "słabszych, biedniejszych" może oznaczać po prostu troskę o samego siebie. Zauroczeni walką Kijowskiego ze złym światem darczyńcy hojnie wspierali konta KOD-u, tworząc pokusę, jak się okazało, nie do odparcia. I tu zaczyna się drugi akt dramatu.
REKLAMA
"Dobrze jest być sławnym. Ale pewniejsze jest mieć pieniądze" - stwierdził dawno temu Seneka. Być może czytywał go także Mateusz Kijowski. Najpierw uderzyła w bohatera KOD-u sprawa alimentów na własne dzieci. W marcu 2016 roku Kijowski skarżył się Renacie Kim z Newsweeka, że media zawracają mu głowę alimentami, kiedy trzeba Polskę ratować przed Jarosławem Kaczyńskim i jego "dobrą zmianą": - "Ten dziennikarz z bulwarówki, który napisał o moich alimentach, zrobił to w dość niesmaczny sposób: wypytywał o wszystko, co dotyczy KOD, a na koniec zadał krótkie pytanie o alimenty. I napisał tylko o nich. Zmarnował mi pół godziny". Artykuł w Newsweeku nosił jeszcze przekonujący tytuł "Kijowski - przypadkowy bohater", bez żadnych znaków zapytania. Promocja Kijowskiego przez media liberalne jeszcze trwała kilka miesięcy, wbrew nieprzyjemnej prawdzie. Z czasem jednak pytań o finanse Kijowskiego pojawiło się tak wiele, że nawet najtęższe liberalne umysły nie potrafiły już bronić niedoszłego wodza rewolucji. W końcu Kijowskiemu podziękował nawet Komitet Obrony Demokracji, którego skompromitowany wódz pozbawił w ogóle racji bytu. I choć KOD istnieje po dziś dzień, to nikt nie wie, kto dzisiaj mu przewodzi i czy w ogóle KOD coś robi.
Powiązany Artykuł
Wzrosty Trzaskowskiego. Felieton Miłosza Manasterskiego
Kijowski jako lider okazał się niezastąpiony. Choć chętnych, by zająć jego miejsce, nie brakuje. Przywódcami buntu wielkomiejskiego ludu chcą być dzisiaj zarówno Szymon Hołownia jak i Rafał Trzaskowski. Ten pierwszy powinien szczególnie uważać na kwestie finansowe – wszak i jego ruch, podobnie jak KOD, opiera się na zbiórkach publicznych…
Finałem tej historii jest wyrok Sądu Rejonowego w Pruszkowie, który skazał Mateusza Kijowskiego na rok pozbawienia wolności (w zawieszeniu na dwa lata) i pięć tysięcy złotych grzywny. Sąd uznał twórcę KOD-u winnym poświadczenia nieprawdy w fakturach za rzekome usługi informatyczne z tytułu których uzyskał kwotę 121 tys. zł. Faktury były wystawione przez firmę należącą do Kijowskiego i jego żony na rzecz komitetu społecznego KOD i stowarzyszenia KOD.
Gdyby nie owe faktury, historia Kijowskiego mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. To on, zamiast Grzegorza Schetyny mógłby odebrać twórcy zjednoczonej opozycji. To Kijowski mógłby być jedynką na liście warszawskiej KO do Sejmu. Mógłby też zamiast Małgorzaty Kidawy-Błońskiej startować w wyborach na prezydenta RP i nie potrzebowałby zapewne zmiennika w postaci Rafała Trzaskowskiego, by dotrzeć do drugiej tury. Dzisiaj zapewne byłby szefem klubu KO zamiast Cezarego Tomczyka i roztaczałby w mediach wizje powszechnego ruchu obywatelskiego sprzeciwu wyrastającego z KOD-u…
REKLAMA
Czy tak by się stało, nigdy już się nie dowiemy. Kijowski pośliznął się na własnych fakturach. A wraz z nim upadł cały KOD oraz pokładająca w nim wszelkie nadzieje opozycja. I do tej pory podnieść się nie mogą.
Miłosz Manasterski
REKLAMA