Koniec wymówek. Niemcy muszą dostarczać Ukrainie broń

Niemcom coraz trudniej znaleźć nowe argumenty, by nie dostarczać Ukrainie broni. Udana kontrofensywa sił podległych Kijowowi, pogarszający się stan rosyjskiej armii i jej kolejne zbrodnicze ataki na cele cywilne – w tym poniedziałkowy, gdy rakiety uderzyły w wiele miast na terenie całej Ukrainy – a także groźby użycia broni atomowej w obronie anektowanych ziem sprawiają, że Berlin musi skończyć z hipokryzją i zacząć na poważnie realizować swoje deklaracje – pisze w komentarzu dla portalu PolskieRadio24 Petar Petrović.

2022-10-10, 16:24

Koniec wymówek. Niemcy muszą dostarczać Ukrainie broń
Niemcy, jeszcze przed rosyjską inwazją, przekonywały, że nie będą dostarczać Ukrainie broni, gdyż to tylko rozjuszy Moskwę. Foto: Volodya Senkiv/ Shutterstock

Niemcy częściowo przeprosiły za swoją politykę wobec Ukrainy i Rosji. Wielu z tamtejszych polityków z lewa i prawa mówiło o naiwności, głupocie, egoizmie, o tym, że trzeba było słuchać Polski i innych krajów Europy Środowo-Wschodniej, które ostrzegały przed agresywnym reżimem Putina.

Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż to właśnie Berlin wyłamuje się z frontu państw wspierających Ukrainę. To ciągle z naszymi zachodnimi sąsiadami są jakieś problemy. Gdy przychodzi kwestia sankcji – to stamtąd pochodzi najwięcej głosów sprzeciwu, gdy mowa jest o potrzebie pokonania Rosji – to z Niemiec najczęściej słychać, że to niemożliwe, że trzeba się już dogadywać z Putinem, co oznacza zaakceptowanie jego woli, gdy zaś podejmowany jest temat dostarczania broni ofierze inwazji – to znów Berlin stoi na stanowisku, że nie jest to dobry pomysł, że prowadzi to jedynie do eskalacji konfliktu.

Tak jakby to Ukraińcy byli winnymi tego, że zostali zaatakowani, i ponosili również winę za to, że się bronią.

To tylko kilka absurdów z szeregu koszmarnych pomyłek niemieckiej dyplomacji, za które odpowiedzialność w głównej mierze spada dziś na barki kanclerza Olafa Scholza.

REKLAMA

Hipermoraliści znad Łaby

Przypomnijmy – to właśnie Niemcy, jeszcze przed rosyjską inwazją przekonywały, że nie będą dostarczać Ukrainie broni, gdyż to tylko rozjuszy Moskwę. Z tego powodu blokowały też możliwość przesyłania jej przez swoje terytorium z innych państw i dążyły do uniemożliwienia przekazywania jej przez państwa NATO – wykorzystując fakt, że są członkiem tej organizacji, a Ukraina nie.
Później było równie źle. Gdy na Niemcy sypały się gromy, krytyka, słuszne wypominanie im Nord Stream 2 i bliskich relacji z Moskwą, Berlin wciąż mówił, że, jasne, będzie wspierać Ukrainę, ale nie poprzez dostarczanie broni, gdyż… nie wysyła jej na tereny, gdzie trwa konflikt zbrojny.

W tym samym czasie Rosjanie otaczali Kijów i bezwzględnie mordowali ludność cywilną, a cały świat obawiał się upadku Ukrainy. Niemcy jednak byli wciąż hipermoralistami, co było jak najbardziej na rękę barbarzyńcom z Rosji.

To zaś ogromny sukces moskiewskiej propagandy i jej dezinformacji, gdyż zawsze priorytetem pozostawało dla niej wywoływanie nad Łabą - z jednej strony lęku przed swoją domniemaną siłą, jak i fascynacji używaniem bezwzględnych metod, a także kuszenie możliwością intratnych zysków.

Ta kombinacja czynników działa tam bez względu na to, czy u władzy znajdowała się przez lata chadecja, dowodzona przez kanclerz Angelę Merkel, czy obecna socjaldemokracja, na czele z jej następcą Olafem Scholzem.

REKLAMA

Presja przynosi częściowe efekty

W końcu jednak presja na Berlin przyniosła efekty. Nie były one początkowo zbyt efektowne, ale coś się zmieniło. Dużą w tym zasługę odegrała Polska i w szczególności wizyta w niemieckiej stolicy premiera Mateusza Morawieckiego. To wtedy Scholz zapowiedział, że Niemcy będą dostarczać więcej broni i będzie ona bardziej znacząca, niż wcześniej wysłane… 5 tysięcy hełmów.

To było jednak wiele miesięcy temu. Od tego czas wciąż trwa przeciąganie liny. Wciąż z postawą Berlina są problemy. Jeśli już Niemcy wysyłają broń, to często jest ona częściowo niesprawna lub szybko się psuje. Nadal Berlin dużo zapowiada, a później, w rzeczywistości do naszych wschodnich sąsiadów trafia nie to, o co prosili.

Padają też kolejne absurdalne argumenty za tym, by nie dostarczać broni. Mówi się o tym, że magazyny Bundeswehry są puste, że Ukraińcy nie umieją obsługiwać nowoczesnego sprzętu i się nie nauczą, przekonuje się, że dostarczanie im uzbrojenia może doprowadzić do wybuchu III wojny światowej. I w sumie nie ma sensu, gdyż i tak Ukraina nie może wygrać w tej wojnie i że trzeba jak najszybciej podjąć z Putinem negocjacje pokojowe.

Czytaj także:

Ukraińcy robią swoje

Gdy cały świat z niedowierzaniem przygląda się sukcesom ukraińskiej kontrofensywy i problemom rosyjskiej armii, a także chaosowi wywołanemu przez ogłoszenie w tym kraju mobilizacji – Niemcy nadal reagują odmową na apele Kijowa.

REKLAMA

Ukraińcy proszą o przesłanie im nowoczesnych czołgów Leopard – zamiast tego słyszą z Berlina „nie” – i groteskowe argumenty o tym, że Niemcy muszą najpierw tę kwestię ustalić z sojusznikami. Tyle że w tym czasie sojusznicy dostarczają Ukraińcom o wiele więcej uzbrojenia niż nasi zachodni sąsiedzi, pomimo tego, że są oni najsilniejszą europejską gospodarką, piątym eksporterem broni na świecie i państwem roszczącym sobie prawo do bycia liderem w UE.

Jeśli Berlin liczył, że przekazanie Ukrainie kilku armatohaubic PzH 2000, z których większość okazała się niesprawna, a inne szybko zaczęły się psuć, zamknie usta uzasadnionej krytyce pod jego adresem, to grubo się pomylił.

Apel za apelem

Ostatnio w Parlamencie Europejskim deputowani zwrócili się z apelem do krajów członkowskich, by co rychlej dostarczały broń ofensywną, w tym czołgi Leopard. Kolejne kraje, w tym Polska, wciąż domagają się od Niemiec realizacji zapowiedzi sojuszniczych.
I chociaż do tej pory gabinet Olafa Scholza był w tej sprawie przeciwny, to również w Niemczech coraz więcej głosów przyłącza się do krytyki.

Mocno w tej kwestii wybrzmiał niedawno apel szefowej komisji obrony Bundestagu Marie-Agnes Strack-Zimmermann, polityk liberalnej partii FDP, która podczas wizyty na Ukrainie ponowiła żądanie dostarczenia temu krajowi czołgów i bojowych wozów piechoty. Opowiada się ona również za szkoleniem czołgowym dla ukraińskich żołnierzy w UE. Marie-Agnes Strack-Zimmermann podkreśla, że mogliby to robić Hiszpanie, a trening miałby miejsce na Łotwie.

REKLAMA

Problem jest jednak jeden – niemiecki rząd wciąż nie dał na to zielonego światła.

Słowa a czyny

Z kolei, podczas odbywającego się w zeszłym tygodniu Warsaw Security Forum, szefowa MSZ Niemiec zapewniała, że w ostatnim czasie jej kraj zmienił swoją postawę względem Rosji i to zarówno na poziomie władz państwowych, jak i społeczeństwa. Annalena Baerbock zaznaczyła przy tym, że Niemcy nieustannie rozważają, co jeszcze zrobić, i przeglądają swoje magazyny sprzętu.

Ciężko jednak wierzyć, że poza ładnie brzmiącymi deklaracjami niemieckie władze rzeczywiście mocniej niż dotychczas zaangażują się w pomoc Ukrainie. Pytanie, czy przypadkiem premier Mateusz Morawiecki kolejny raz nie będzie musiał się wybrać do Berlina na spotkanie z Olafem Scholzem, by „wstrząsnąć niemieckim sumieniem”.

Warto, żeby politycy znad Łaby wsłuchali się w słowa polskiego premiera, który podczas wizyty w Pradze napisał w mediach społecznościowych, że wierzy „w ducha walki i morale żołnierzy ukraińskich i narodu ukraińskiego, który tak bardzo broni nie tylko własnej przyszłości, pokoju i wolności, ale także naszych”. „Ale żeby oni zwyciężyli, musimy być twardzi. Musimy być silni. Musimy wspierać ich dostawą broni, ale także finansowo" - napisał premier.

REKLAMA

A jeśli to wciąż nie przekonuje Olafa Scholza, to może do działania zmotywują go obrazy z poniedziałkowego ataku Rosji na wiele miast na terenie całej Ukrainy – na jednym z nich widać uszkodzony budynek konsulatu Niemiec w Kijowie.

Jest bowiem tylko jeden sposób, aby powstrzymać zbrodniarza z Kremla przed kolejnymi atakami – Ukraina musi zwyciężyć militarnie i wyrzucić okupantów z własnego kraju. Nadzieja na to, że Kijów, prowadząc z Putinem negocjacje, mógłby wygrać dla siebie pokój, to mrzonka. Hasło "rozmowy pokojowe" ładnie prezentuje się w telewizji, ale dziś kryłoby się za nim wymuszenie na władzach w Kijowie przyjęcia warunków podyktowanych przez Moskwę.

Petar Petrović


Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej