PO była "gotowa na każdą liczbę uchodźców". Nie dziwi, że Berlin chce powrotu tej partii do władzy

Zachodnia Europa znów mierzy się z poważnym kryzysem migracyjnym. Jak dotychczas jej jedynym pomysłem jest relokacja, czyli przerzucenie zagranicznych przybyszów do innych krajów. Rząd w Warszawie sprzeciwia się takim rozwiązaniom. Nic dziwnego, że Bruksela coraz głośniej zdaje się optować za powrotem do władzy w Polsce partii, która w tej materii akceptowała wszelkie pomysły płynące ze strony władz UE. Przedstawiciele Berlina czekają na zwycięstwo "swoich przyjaciół z PO", którzy byli gotowi przyjąć "każdą liczbę uchodźców". 

2023-09-15, 11:19

PO była "gotowa na każdą liczbę uchodźców". Nie dziwi, że Berlin chce powrotu tej partii do władzy
Rząd Ewy Kopacz deklarował pełną akceptację dla unijnych planów relokacji przybyszów. Foto: Grzegorz Michałowski/PAP, Twitter

W 2015 roku pełniąca wówczas funkcję premiera Ewa Kopacz wykazywała się bardzo otwartą postawą, jeśli chodzi o płynące z Unii Europejskiej pytania o pomoc w rozwiązywaniu kryzysu migracyjnego, który wówczas po raz pierwszy w tak ogromnej skali dotknął kraje południa Europy. Przedstawicielka Platformy Obywatelskiej zapowiedziała wówczas, że Polska jest gotowa przyjąć więcej niż 2 tys. uchodźców. - Jesteśmy gotowi wziąć na siebie odpowiedzialność, musi być to jednak część szerszego, kompleksowego planu - powiedziała szefowa rządu.

Kopacz zaznaczała, że mowa wyłącznie o prawdziwych uchodźcach wojennych, jednakże do opinii publicznej przedostały się głównie jej wypowiedzi dotyczące liczb, w tonie bagatelizującym tę kwestię. Według zapowiedzi Unii Europejskiej zgodnie z zaplanowanym "rozdzielnikiem" Polacy mieliby pod swój dach przyjąć ok. 10 tys. przybyszów z Północnej Afryki. - Jak stwierdziła wówczas szefowa rządu, te 10-12 tysięcy osób to mniej więcej "tyle, ile przychodzi na mecze Legii". - To nawet mniej, niż przychodzi na te mecze. Więc nawet jeśli państwo rozdzielicie to na cały kraj, to naprawdę będzie potrzeba dużo wysiłku, żeby znaleźć tę osobę [imigranta - red.] - stwierdzała.

Rząd Kopacz sam proponował przyjmowanie uchodźców

Jednocześnie wielokrotnie zapewniała o solidarności polskiego rządu w tej sprawie z ustaleniami, które miały wówczas zapadać w Brukseli. - Polska jest i będzie proeuropejska. Polska jest i będzie tolerancyjna - deklarowała premier. Jednocześnie zaprzeczała, jakoby władze UE wywierały wówczas na Warszawę jakiekolwiek naciski w tej sprawie. Twierdziła, że inicjatywa solidarnościowego przyjęcia przybyszów wyszła ze strony jej rządu. - To nie jest szantaż z jakiejkolwiek strony, to jest nasza własna, trzeźwa ocena sytuacji - mówiła wówczas Ewa Kopacz.

Już wówczas po raz pierwszy w wypowiedziach polityków pojawiał się tak popularny dziś termin "dobrowolnej solidarności". Także premier Kopacz zapowiadała wówczas, że zabiega o to, aby w kwestii rozmieszczania przybyszów w różnych krajach Unii Europejskiej, obowiązywała zasada dobrowolności. - Rada Europejska ustaliła na swoim ostatnim posiedzeniu, w kwietniu, że będzie dobrowolność solidarności. My nie uciekamy od solidarności, ale mówimy odpowiedzialnie: musimy ocenić swoje możliwości logistyczne - powiedziała.

REKLAMA

Zobacz także na i.pl: Poseł Artur Łącki z KO: Jeśli trzeba będzie przyjąć kilka tysięcy migrantów, to na pewno powinniśmy

Polska "gotowa na każdą liczbę" przybyszów

Jeszcze dalej w swoich ocenach posunął się wówczas rzecznik rządu Cezary Tomczyk. Powiedział on, że 12 tysięcy uchodźców, którzy mieliby trafić do naszego kraju, to sprawiedliwa liczba. - Jako kraj jesteśmy przygotowani na każdą liczbę uchodźców. Chodzi o to, żeby podział uchodźców w Europie był sprawiedliwy. Weźmiemy na klatę wszystkie decyzje, które podejmiemy ws. uchodźców - mówił w wywiadzie dla stacji RMF FM.

Ta wypowiedź również jasno dawała do zrozumienia, że Polska pod rządami Ewy Kopacz będzie akceptowała wszelkie decyzje, które w tej sprawie zapadną w Brukseli. Rzecznik rządu zauważył, że w związku z tym Polskę czeka olbrzymi wysiłek dotyczący przygotowań do przyjęcia przybyszów oraz negocjacji z innymi państwami UE.

Jednocześnie przedstawiciele PO twierdzili, że ostrzeżenia płynące ze strony Zjednoczonej Prawicy, przed niebezpieczeństwami związanymi z niekontrolowanym napływem przybyszów z Afryki, to wyłącznie oznaka braku solidarności z UE. - Kiedy Europa prosi nas o pomoc, kiedy Niemcy, Węgrzy, Austria mówią: OK, wy mieliście usta pełne frazesów, kiedy mówiliście o solidarności, a teraz, kiedy my prosimy was o pomoc, to wychodzi Jarosław Kaczyński na mównicę i słucha go cała Europa. Różnica między nami a prezesem PiS jest taka, że my mamy odpowiedzialność, a on nie - komentuje Tomczyk. 

REKLAMA

Czytaj również na niezalezna.pl: Uciekli z ośrodka, rozeszli się po całej wyspie. Mowa o setkach głodnych migrantów!

W Berlinie pamiętają deklaracje PO

Dziś przedstawiciele stolic zachodniej Europy doskonale pamiętają tamte wysoce proeuropejskie postawy i chęć bezrefleksyjnego akceptowania propozycji ze strony UE. Szczególnie mocno wyryły się one w pamięci przedstawicieli Berlina, czyli rzeczywistych zarządców brukselskiego urzędu. 

Z przypomnieniem tych deklaracji pospieszył m.in. europoseł niemieckiej CDU Michael Gahler, który mówiąc o zapowiedziach Ewy Kopacz z 2015 roku, wyraził przekonanie, że gdyby po październikowych wyborach do władzy w Polsce powróciła PO, to nowy rząd zaakceptowałby narzucony przez Brukselę pakt migracyjny. - W październiku jest możliwe, że w Polsce powstanie nowy rząd. Mam nadzieję, że moi polityczni przyjaciele wraz z koalicjami będą prowadzili inną politykę - powiedział w wywiadzie dla radia Deutschlandfunk.

- Przypominam sobie rok 2015, krótko zanim PiS doszedł do władzy, miało miejsce porozumienie o rozmieszczeniu 165 tysięcy migrantów. Ówczesny rząd przyjął kilka tysięcy osób. Oznacza to, że politycznie nie zależy to od samego kraju, ale od konkretnej partii, która w Polsce rządzi. Podobnie jak na Węgrzech, ale to w Polsce niebawem będą wybory - zaznaczył.

REKLAMA

Żadnych wniosków po kryzysie migracyjnym z 2015 roku

W ostatnich dniach ze zwiększoną presją nielegalnej migracji zmagają się Włochy. Na Lampedusę przybyło z Afryki Północnej 7 tysięcy migrantów, czyli więcej, niż wynosi populacja tej małej wyspy. Włoski rząd obwinia o kryzys Unię Europejską. Premier Giorgia Meloni poinformowała, że zwróciła się z apelem do unijnych partnerów o pomoc w rozwiązaniu kryzysu migracyjnego.

Szef MSWiA Mariusz Kamiński na antenie Polskiego Radia ocenił, że to, co obserwujemy obecnie na włoskiej wyspie, pokazuje, iż Bruksela nie wyciągnęła żadnych wniosków z kryzysu sprzed ośmiu lat. - To, co się dzieje w kontekście migracji w UE, pokazuje całkowity brak logicznej i przemyślanej polityki migracyjnej. Pamiętamy 2015 rok - nie wyciągnięto żadnych konsekwencji - powiedział. 

Dziś znów zamiast rozmawiać w unijnych gabinetach o postawieniu skutecznej tamy napływowi, cały czas rozważne są kolejne scenariusze relokacji przybyszów, wyznaczania puli wniosków azylowych i tworzenia obozów przejściowych. Dlatego też tak głośne wyrażanie przez Berlin poparcia dla PO nie jest niczym zaskakującym. Władze w UE z chęcią bowiem pozbyłyby się choć części swoich kłopotów i przerzuciły je na kraj, który bez mrugnięcia okiem akceptuje ich decyzje.

Czytaj także:

Zobacz także: "Granice powinny być szczelne". Tomasz Trela o bezpieczeństwie państwa w kontekście Lampedusy

PR24/dziennik.pl/rmf24.pl/rp.pl/gazetaprawna.pl/łs

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej