Kulisy natarcia Ukrainy pod Kurskiem. Oficer: "czerwone linie" wiążą nam ręce, na wschodzie jest gorąco

Agnieszka Kamińska

Agnieszka Kamińska

2024-08-14, 13:00

Kulisy natarcia Ukrainy pod Kurskiem. Oficer: "czerwone linie" wiążą nam ręce, na wschodzie jest gorąco
Trwa natarcie Ukrainy pod Kurskiem, wciąż toczą się zacięte walki na wschodzie . Foto: Gian Marco Benedetto / Anadolu/ABACAPRESS.COM ; PAP/EPA/RUSSIAN DEFENCE MINISTRY HANDOUT

Kluczem do wygranej wojny jest zniszczenie logistyki wroga - przekazuje polskieradio24.pl Pawło Łakijczuk, były oficer sił zbrojnych Ukrainy. Dodaje, że Ukraina ma ręce związane z tyłu, przez "czerwone linie". - Obecnie partnerzy radzą uderzać na tyły wroga "swoimi zasobami". W zasobach mamy niewiele… mamy piechotę - stąd ofensywa w obwodzie kurskim… Jednak musimy razem, z zachodnimi partnerami, urwać wreszcie głowy tej rosyjskiej hydrze - zauważa wojskowy. Mówi także o drugiej fazie ukraińskiej operacji pod Kurskiem i sytuacji na innych odcinkach frontu.

Od 6 sierpnia Ukraińcy nacierają na rosyjski obwód kurski. Ta operacja, kreatywność Ukrainy i jej duch walki wzbudził podziw wśród wielu partnerów Kijowa.

Jak doszło do operacji kurskiej? Są pewne sekrety

Pytany o cele i przebieg operacji kurskiej Pawło Łakijczuk, były oficer sił zbrojnych Ukrainy, członek Rady Koordynacyjnej Obywatelskiej Ligi Ukraina - NATO, szef programów bezpieczeństwa w Centrum Studiów Globalnych Strategia XXI, odpowiada polskieradio24.pl, że dowództwo wojskowe nie podaje do wiadomości publicznej informacji o celach i przebiegu "operacji kurskiej" w Rosji, ale z wojskowego punktu widzenia można sobie wiele dopowiedzieć.

Zaczęło się od nowej ofensywy Rosji pod Charkowem i od wywiadu szefa HUR

Jak podkreśla wojskowy, aby lepiej zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje, trzeba cofnąć się do połowy maja, kiedy to Rosjanie zaatakowali obwód charkowski.

REKLAMA

- Nastąpiło to niespodziewanie, a dokładniej rzecz ujmując, spodziewano się ich ciut później - gdzieś po połowie lub pod koniec maja, bo nasz wywiad miał informację, że takie wtargnięcie jest przygotowywane. Jednak najwyraźniej Rosjanie postanowili zagrać wyprzedzająco, może widząc, jak przerzucamy rezerwy do obrony obwodu charkowskiego - zauważa Pawło Łakijczuk.

Ukraiński oficer wskazuje następnie na długi wywiad szefa Głównego Zarządu Wywiadowczego Ministerstwa Obrony Ukrainy. - Generał Kyryło Budanow udzielił bardzo obszernego wywiadu, w którym wypowiedział się m.in. na temat sytuacji na naszej północy. Generalnie dość trafnie ocenił sytuację w obwodzie charkowskim. Co prawda. jego prognoza była bardziej optymistyczna. Uważał, że możemy tam znokautować wroga w ciągu kilku tygodni, ale jednocześnie powiedział, że w obwodzie kurskim na kierunku na obwód sumski formuje się kolejne zgrupowanie tej samej rosyjskiej grupy Północ, która prowadziła atak na kierunek charkowski - dodaje.

A zatem Rosjanie grupowali się wtedy także w kolejnym obwodzie - sumskim.

- Według szacunków Budanowa tzw. sumska ofensywa wroga miała być o wiele potężniejsza niż w obwodzie charkowskim - przypomina wojskowy.

REKLAMA

I to, zdaniem eksperta, prowadzi nas ku wnioskom na temat możliwych przyczyn operacji kurskiej.

- Możliwym powodem numer jeden, a w każdym razie tłem operacji kurskiej, jest to, że Ukraińcy przygotowywali się do rosyjskiej ofensywy w obwodzie sumskim. Nasze wojska zostały tam przerzucone. I pierwszym możliwym scenariuszem była pewnego rodzaju prowokacja ze strony Rosjan, którą nasze dowództwo odebrało jako początek inwazji i rozpoczęło wtedy uderzenie w błyskawicznym kontrataku. I bardzo trudno jest zdecydować, kto pierwszy zaczął tam strzelać ogniem artyleryjskim. Jest mało prawdopodobne, że się dowiemy, ale taka wersja jest możliwa - zauważa ekspert i analityk.

Taki rozwój wypadków nie byłby wykluczony, niemniej jednak więcej osób opowiada się za inną wersją.

- Bardziej prawdopodobna jest wersja taka, że ostatecznie najwyższe dowództwo wojskowe i polityczne Ukrainy postanowiło nie czekać i przeprowadzić prewencyjnie uderzenie na wroga. Byłaby to być może operacja prewencyjna, wyprzedzająca. Chodziło o założenie, że grupy ofensywne nie są przygotowane do obrony. Doszło do zachowania przygotowań w tajemnicy i Rosjanie nie spodziewali się ataku. Widzieli ruchy Ukrainy, ale myśleli, że nasze wojska przygotowują się do obrony, a nie do ofensywy czy też aktywnej obrony - zauważa ekspert.

REKLAMA

Zaskoczenie i sukces. Teraz wchodzimy w drugi etap operacji

Władze Rosji były zaskoczone, widoczne było zaskoczenie na Kremlu, ataku nie spodziewał się także Władimir Putin. Widać, że strona rosyjska do tej pory nie jest pewna, co powinna w takiej sytuacji zrobić.

Pawło Łakijczuk zaznacza, że w pierwszym etapie to właśnie zaskoczenie i koncentracja sił pozwoliły Ukrainie wypracować sukces.

REKLAMA

Jak mówi, takie operacje mają zwykle stały schemat.

- Operacje tego rodzaju na taką skalę planowane są z reguły w dwóch etapach. Pierwszy etap, cztery-pięć dób, to przełamanie obrony. To tzw. pierwsze zadanie: przełamanie obrony wroga, konsolidacja na pierwszej linii granic i przygotowanie do dalszej ofensywy. Drugi etap, trwający do dwóch tygodni, to rozwijanie tego sukcesu.  Pod względem parametrów czasowych jesteśmy mniej więcej na końcu pierwszego etapu operacji, początku drugiego - zauważa analityk.

Początek, jak podkreśla ekspert, był bardzo udany.

- Etap pierwszy zakończył się sukcesem, Rosjanie byli zdezorganizowani. Nie przygotowali umocnień i obrony. I to dzięki kompleksowemu efektywnemu wykorzystaniu sił, dało taki pierwszy potężny impuls. Teraz Rosjanie przerzucają na potrzeby obrony rezerwy z innych odcinków frontu. I dlatego to, że nadal wszystko będzie takie łatwe, jest mało prawdopodobne - ostrzega.

REKLAMA

Ten etap będzie trudniejszy.

- Teraz intensywność i brutalność, ostrość walk w tym obszarze będzie rosła - zaznacza ekspert.

Nasuwa się refleksja, że na ten moment powinni zwrócić uwagę partnerzy Ukrainy, by udzielić jej odpowiedniej pomocy i wsparcia.

Co dzieje się w obwodzie kurskim obecnie?

Ekspert Pawło Łakijczuk mówi, że w obwodzie kurskim obserwujemy przerzuty kolejnej fali oddziałów.

REKLAMA

- Nasze wojska, jak widzimy, wprowadzają również drugi rzut oddziałów w strefę, gdzie przerwano obronę wroga. Te oddziały powinny zachować i umocnić inżynieryjnie tereny zdobyte w czasie pierwszej fali ataku.  Wojska te nie na wszystkich obszarach, ale na wielu, przygotowują się do obrony na zdobytym terenie. Najprawdopodobniej nie są to działania wypadowe. I choć chciałoby się, żeby wojsk ukraińskie dotarły do wroga w zgrupowaniu charkowskim, ale to jest za daleko, potrzeba tu znacznie więcej siły - mówi analityk.

Jakie były cele? Niektórych możemy się domyślać: "odwrócona operacja charkowska, do góry nogami"

O celach, jak zaznacza ekspert, możemy wnioskować na podstawie sytuacji na froncie.

- Moim zdaniem kalkulacja strategiczna naszego dowództwa polegała na tym, by doszło do opóźnienia lub osłabienia sił wroga w obszarze głównego uderzenia, to jest na wschodzie naszego kraju. Miało to być coś na wzór operacji rosyjskiej charkowskiej, tylko do góry nogami. Kiedy Rosjanie weszli do obwodu charkowskiego, próbowali mniejszymi siłami odciągnąć nasze większe rezerwy od kierunku głównego uderzenia, aby osłabić naszą obronę na wschodzie, i nawiasem mówiąc, częściowo im się to udało - analizuje ekspert w rozmowie z polskieradio24.pl.

- I dzisiaj działania ukraińskie w obwodzie sumskim, w obwodzie kurskim, to próba naszych wojsk, by stworzyć egzystencjalne zagrożenie dla wroga, w celu odciągnięcia jego sił od kierunków dotychczasowych głównych uderzeń - zauważa.

REKLAMA

Dodaje, że mamy co prawda pierwsze dni operacji, ale jak dotąd nie widzimy tutaj większych, poważniejszych zmian.

- Owszem, w ramach rosyjskiego zgrupowania wojsk Północ, Rosjanie przerzucają teraz swoje rezerwy, widać ruchy wojsk, dochodzi do przemieszania oddziałów na odcinku sumskim z tymi przybywającymi z kierunku charkowskiego. Są też oddziały przybywające z odcinka kupiańskiego. Jednak nie widać przerzucania znaczących sił Rosji z takich kierunków jak pokrowski, konstantyniwski, torecki, z Czasiw Jaru - zaznacza.

- To moim zdaniem mówi, że Rosjanie są w stanie stracić nawet ważne obiekty na terytorium Rosji, i wszystko stawiają na sukces na wschodzie, w Donbasie. A teraz jest tam naprawdę bardzo gorąco. Sytuacja jest bardzo napięta - dodaje.

W Donbasie Rosjanie atakują kilkadziesiąt razy dziennie!

Jak mówi analityk, Rosjanie są zdesperowani: na odcinku pokrowskim po cichu, po cichu przemieszczają się w granicach setek metrów, po kilometrze.

REKLAMA

- Jeśli w Czasiw Jarze i Torecku dochodzi do 5-7 bojowych starć, to na obszarze Pokrowska mamy do 30 ataków przeciwnika dziennie. To bardzo dużo. To samo dotyczy nalotów. Gdzie indziej dochodzi do 3-4 ataków rakietowych i bombowych na dobę, to na kierunku Pokrowska do 10 lub więcej.  To zrozumiałe, że tam dzieją się straszne rzeczy.  Zatem plan wroga wciąż pozostaje aktualny. Nie byliśmy w stanie zdezorganizować przeciwnika ani zniszczyć jego planów - zauważa.

Pytany o  inne działania Rosji na froncie, analityk mówi, że wróg kontynuuje operację ofensywną na kierunku pokrowskim, nadal podejmuje próby wyparcia ukraińskich wojsk na odcinkach frontu koło Torecka i Czasiw Jaru.

- Do tego, początkowo, jeszcze zimą, wiosną, Rosjanie próbowali stworzyć duży kocioł, schwytać w niego ukraińskich obrońców. Miało to być w rejonie Torecka, gdzieś między Czasiw Jarem a Awdijiwką, ale im się to nie udało, ta ofensywa manewrowa nie powiodła się. Na kierunku pokrowskim, po zdobyciu Awdijiwki, mają pewien sukces. Na kierunku bachmuckim, po zdobyciu Bachmutu - nie mają żadnego sukcesu. Oparli się o Czasiw Jar i w żaden sposób nie udało im się zdobyć nowej przestrzeni. Frontalny atak na Toreck swiadczy o tym, że nie zrealizowano tam pierwotnych planów - to jest otoczenia zgrupowania sił, może nerwy nie pozwoliły - zaznacza.

REKLAMA

Co jeszcze widzimy na froncie?

Jak mówi ekspert, aktywizacja widoczna jest także na kierunku łymańskim na północ.

- Jest w mocy i element starego zamysłu, by zająć jeszcze większy teren od Torecka, przez Czasiw Jar, po nasz Siewierski Wystup, który trzyma się już dwa lata. To byłby wielki sukces dla wroga - zauważa.

Poza tym Rosjanie chcieliby otoczyć duże grupy ukraińskich wojsk. - Najlepszą opcją dla nich byłoby otoczenie dużych grup wojsk ukraińskich, stworzenia czegoś w rodzaju Debalcewa, czy wielkiego Mariupola. To miałoby doprowadzić do zniszczenia linii frontu, destabilizacji sytuacji na Ukrainie, kapitulacji Ukrainy. Czegoś takiego jednak nie widać, wręcz przeciwnie - podkreśla.

Duża motywacja

Ofensywa w obwodzie kurskim uskrzydliła bowiem ukraińskie społeczeństwo i zainspirowała partnerów.

REKLAMA

- Ofensywa z obwodu sumskiego w stronę Kurska oprócz znaczenia militarnego, ma też duże znaczenie w zakresie wpływu na społeczeństwo po tym, jak nie udało się osiągnąć głównych zadań ofensywy kontrofensywy Ukraińców na południu w zeszłym roku. Bo tam nie mieliśmy żadnych poważnych, dobrze widocznych, wybitnych sukcesów. To widziało społeczeństwo, które się denerwowało. Nasi partnerzy twierdzili, że Ukraińcom zabrakło pary, nie mogą nic zmienić w sytuacji - wspomina wojskowy.

- I teraz udana operacja na północy jest bardzo dużym bodźcem motywującym dla całego systemu obrony państwa, dla naszego ukraińskiego społeczeństwa, także wzmacnia wiarę naszych partnerów - zaznacza.

Bardzo ważny moment, któremu trzeba sprostać

Czy Zachód rozumie, że mamy do czynienia z ważnym, przełomowy momentem i należy sprostać wymaganiom tego czasu?

- Trzeci rok już słyszę każdego dnia, że mamy do czynienia z trudnym etapem. Trzeba rozumieć, że ważny dzień będzie i jutro - zastrzega z uśmiechem ekspert.

REKLAMA

- To co wydarzyło w rejonie Kurska, myślę, że było pewnym zaskoczeniem dla naszych partnerów. I cóż, stawia ich przed wyborem, niezbyt przyjemnym, zwłaszcza dla tak ostrożnych państw partnerskich jak Niemcy, Stany Zjednoczone, które dużo mówiły o czerwonych liniach, że w jakiś sposób Ukraińcy muszą wygrać wojnę, ciągle się wycofując lub stojąc w miejscu, nie uderzając na tyły wroga - dodaje  gorzko.

Czerwone linie: stawką jest zwycięstwo

Ekspert podkreśla, że rozmontowywanie czerwonych linii, blokujących Ukrainę od początku, jest trudne, ale kluczowe w tej wojnie.

Zaznacza, że chodzi tutaj o możliwość działania, bo kto opanuje szlaki logistyczne - ten wygra.  

REKLAMA

- Pierwszy sukces na tym polu został osiągnięty, gdy pojawiło się, pytanie, czy możemy uderzyć w ukraiński Krym. I mogliśmy wtedy udowodnić naszym partnerom, że Krym to Ukraina i my mamy do tego prawo. Z wojskowego punktu widzenia nie patrzy się tak: to nasze, to wasze, są wrogie tyły i zaplecze, jest wroga logistyka. Zwycięża ten, kto przełamie, zniszczy przerwie logistykę wroga - podkreśla.

- Jeśli nie pozwolą nam, byśmy zniszczyli logistykę wroga, to tak naprawdę nie jesteśmy w stanie zrobić niczego - zaznacza gorzko.

- A te czerwone linie, tu możesz uderzać tam, tam nie możesz, to jak kajdanki i ręce związane z tyłu.  Wtedy nie możesz niczego zrobić - zauważa.

Wojskowy mówi, że czerwone linie Zachodu to nie są jakieś granice wytyczane przez Władimira Putina, a jakieś uznaniowe kryteria. Stoją one na drodze do zwycięstwa: a przynajmniej na drodze do zwycięstwa Ukrainy.

REKLAMA

- To trochę śmieszne. Mówią, że nie można uderzać w terytorium Rosji -  a to przecież to nie czerwone linie Putina. Putin uważa za Rosję terytoria Ukrainy: obwód zaporoski, obwód chersoński, obwód doniecki, obwód ługański, i to całe, razem z miastem Zaporoże, z Chersoniem, z obszarami, które są pod ukraińską flagą. Oznacza to, że według niego nie mamy żadnego prawa do ataku. Trzeba by się całkiem wycofać, i słuchać, gdy Putin mówi, by je po prostu oddać - zauważa Pawło Łakijczuk.

Te czerwone linie, które malują nam partnerzy  - to nie czerwone linie Putina.  To oczywiście są ich decyzje polityczne. W celu skutecznej walki z wrogiem musimy przeciąć czerwone sznurki - dodaje.

Z jego słów wynika, że gdy partnerzy mówią, aby Ukraina atakowała sama, to trzeba dopowiedzieć sobie, że wiadomo, iż nie jest w stanie tego zrobić.

- Staramy się działać na własną rękę tam, gdzie możemy. Prosimy o pozwolenie USA, by także uderzać na rosyjskie lotniska, na których znajdują się bombowce. Mówią: możecie to zrobić tylko sami, macie siły i środki. Oczywiście gdzieś działamy bezzałogowcami. Gdzieś możemy nawet wystrzelić Neptuna - mamy ich nieco, ale niewystarczająco - dodaje.

REKLAMA

- Mamy piechotę - zaznacza.

To wszystko oznacza, czego wojskowy już nie mówi, że Ukraina musi ryzykować życie żołnierzy, zamiast używać  zaawansowanych technologii, znacznie skuteczniejszych, pozwalających jej wypełnić warunki osiągnięcia zwycięstwa, takich jak rozbicie logistyki Rosji.

Dlatego w obwodzie kurskim walczy i ginie piechota.

- Musimy zdecydować wszyscy, jak pokonamy tę hydrę - apeluje ekspert Pawło Łakijczuk w rozmowie z polskieradio24.pl.

***

REKLAMA

Rozmawiała Agnieszka Kamińska, polskieradio24.pl


 

PAP PAP

wmkor

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej