Prawda o pracy ratowników medycznych. Mówią nam wprost: człowiek może nie wrócić

- To jest absurd. Ja jadę do pacjenta, a nie bić się z ludźmi. Przyjeżdżam pomagać, udzielać wsparcia i walczyć o ludzkie życie, a nie o swoje - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl warszawski ratownik medyczny.

Joanna Zaremba

Joanna Zaremba

2025-01-28, 18:41

Prawda o pracy ratowników medycznych. Mówią nam wprost: człowiek może nie wrócić
Praca ratowników medycznych. Jakie są jej realia w Polsce/Zdjęcie ilustracyjne. Foto: ŁUKASZ SOLSKI/East News

Tragedia w Siedlcach. Nie ma ochrony dla ratowników medycznych

Po tragicznym zabójstwie ratownika medycznego w Siedlcach do dyskusji społecznej wraca temat regulacji prawnych dotyczących zawodu ratownika medycznego. Na konieczność rozwiązania tego problemu ratownicy zwracają uwagę od lat - niestety, bez skutku. Do tej pory nie doczekaliśmy się rozwiązań legislacyjnych, zapewniających ratownikom odpowiednią ochronę wykonywania pracy.

Czytaj także:

Ratownicy medyczni najczęściej wykonują swoje obowiązki w ramach stosunku cywilnoprawnego (a nie stabilnej umowy o pracę). W sytuacji, kiedy jest zagrożenie życia pacjenta lub załogi karetki, na interwencję wraz z ekipą medyczną wysyłana jest asysta policji. Nie zawsze jednak tak się dzieje, gdyż - jak mówią nasi rozmówcy - zazwyczaj nie wiedzą, gdzie i w jakiej sytuacji się znajdą, jadąc do pacjenta oczekującego pomocy.

Problem - który pokazała tragedia z Siedlec, a o którym ratownicy medyczni alarmują od wielu lat - polega m.in. na tym, że przed samym wyjazdem nie zawsze wiadomo, czy medykom powinna asystować policja. A to m.in. dlatego, że nie prowadzimy rejestru pacjentów potencjalnie niebezpiecznych (z powodu np. uzależnień lub zaburzeń psychicznych). - W ciągu 24-godzinnego dyżuru kilkukrotnie wyjeżdżam na nocne wezwanie do pacjentów. I niejednokrotnie może być tak, że człowiek z dyżuru już nie wróci - mówi jeden z moich rozmówców. I dodaje, że wcale nie musi chodzić o najtragiczniejszy scenariusz. Można po prostu trafić do szpitala, z obrażeniami powstałymi w trakcie interwencji.

Czytaj także:

Potrzebny jest rejestr

Korzyścią z traktowania ratowników medycznych w kategorii służb mundurowych byłoby np. prawo do wcześniejszej emerytury. Ratownicy bardzo często pracują ponad siły, z czego mamy konsekwencje w postaci popełniania błędów, wyczerpania, wypalenia zawodowego, czy też zwiększonego prawdopodobieństwa właśnie takich ryzykownych sytuacji. Ponieważ ktoś jest dwa razy częściej w pracy, niż powinien - słyszę od jednego z naszych rozmówców.

REKLAMA

Czytaj także:

Pytani o to, co powinno być pierwszym krokiem w zwiększeniu ochrony nad ratownikami w trakcie interwencji, odpowiadają bez zająknięcia: rejestr pacjentów agresywnych. Chodzi o to, by monitorować liczbę sytuacji z agresywnym zachowaniem pacjentów i je raportować - aby mieć świadomość, jaka jest rzeczywista skala tych zachowań i przeszłość pacjenta, który wymaga pomocy.

Sekundy decydują o wszystkim

- W przypadku zdarzenia, w którym pacjent faktycznie może być agresywny i wiemy to już z góry - to jak najbardziej, na miejsce wysyłana jest z nami policja. Natomiast nigdy nie mamy pewności, tak jak w przypadku sytuacji z Siedlec, jaki będzie finał. Pozornie chodzi o zwykły uraz głowy, a okazuje się, że pacjent od początku był agresywny, wręcz niepoczytalny. Sytuacja potrafi zmienić się z minuty na minutę. A czasami wystarczą nawet sekundy. Sekundy potrafią decydować o wszystkim. Wezwanie policji i jej dojazd na miejsce też zajmuje jakiś czas - mówi Mateusz Spoczyński, ratownik medyczny z Warszawy. Zazwyczaj pracuje na 24-godzinnych dyżurach. Choć nie zdarza się to codziennie, bywa, że w ciągu dnia ma do dziesięciu wyjazdów, a nocą - osiem.

Dwa miesiące temu, wezwanie nocne. Kobieta, rzekomo nieprzytomna, PRL-owski blok bez windy. Pogotowie zaalarmowali sąsiedzi. Z całym sprzętem medycznym wspinają się na piętro. - Pani była zwyczajnie pod wpływem alkoholu. Wpuściła nas sąsiadka, znała nas z wcześniejszych wizyt. Partner tej pani, również pijany, z progu już zaczął nas wyzywać. Zbliżał się do kolegi i do mnie, wyciągał ręce, ubliżał, rzucał wulgaryzmami. "Jakim prawem tu w ogóle przyszliśmy?!" - relacjonuje ratownik. 

REKLAMA

Czytaj także:

I dodaje, że takie sytuacje są podwójnie niebezpieczne. Ponieważ zamiast od razu przystąpić do udzielania pomocy osobie chorej, ratownik musi najpierw zapewnić sobie bezpieczeństwo. Tłumaczą wówczas ze spokojem cel swojego przyjazdu. Muszą ocenić sytuację, wziąć pod uwagę, że osoba mogła być wcześniej nieprzytomna - żadnego sygnału nie można zignorować.

Zwłaszcza że część osób nie zdaje sobie sprawy z tego, z czym na co dzień mierzą się ratownicy medyczni. To nie tylko udzielanie pierwszej pomocy, jak niektórym może się wydawać. Nasz rozmówca mówi, że często udzielają nie tylko porad medycznych, ale i psychologicznych (sam z wykształcenia jest również psychologiem). Często są wzywani do sytuacji, w których wcześniej doszło do przemocy, znęcania się, nawet przestępstw seksualnych. Przyjeżdżają na miejsca poważnych wypadków, w których w stanie krytycznym jest wiele osób jednocześnie. To m.in. dlatego kwestia regulacji ich zawodu i zapewnienia im odpowiedniej ochrony jest tak ważna - przekonują.

"Mówił, że zapamięta moją twarz"

Inny przykład. Dostają wezwanie do osoby z urazem doznanym pod wpływem alkoholu. Potrzebny jest transport do szpitala. Mężczyzna zaczyna być agresywny w karetce. 

REKLAMA

- Wyzywał mnie, mówił, że zapamięta sobie moją twarz, że mnie znajdzie - wymienia pracownik karetki. - To jest właściwie pewien schemat wyzwisk - od morderców, zabójców. "Doktor Śmierć" - podsumowuje.

System w Polsce nie pomaga, ponieważ w przypadku tego typu interwencji ratownicy działają w większości w parach. Karetki są najczęściej dwuosobowe. W zderzeniu z agresywnym pacjentem jest też szereg znacznie trudniejszych do wykonania czynności. Osobę będącą w głębokiej psychozie lub pod wpływem środków odurzających trudno jest opanować, spacyfikować. Niejednokrotnie potrzebna jest siła fizyczna. 

- To jest absurd. Ja jadę do pacjenta, a nie bić się z ludźmi. Przyjeżdżam pomagać, udzielać wsparcia i walczyć o ludzkie życie, a nie o swoje - zauważa.

Najgorsza jest śmierć pacjenta

- Właściwie to jest wszystko: pomoc społeczna, udzielanie porad psychologicznych i wsparcie drugiej osoby, sytuacje typowo ratownicze - jak wypadki masowe, urazy wielonarządowe, nawet przyjmowanie porodu - wymienia.

REKLAMA

- Najgorsza jest śmierć pacjenta. Za każdym razem to w nas zostaje. Owszem, jesteśmy świadomi, z czym wiąże się nasza praca. Jednocześnie bywa, że wezwanie pogotowia nie zawsze jest uzasadnione stanem pacjenta, szczególnie gdy jego stan nie zagraża życiu i zdrowiu. Oczywiście żadnego sygnału nie można zignorować, bo nawet ból głowy może w rzeczywistości okazać się zawałem. Jeździmy do POZ-ów, dużo jest interwencji wobec osób, które po prostu są w stanie upojenia. I potem zdziwienie, że karetka jest blokowana - wskazuje.

I za każdym razem trzeba uważać, ze wszystkim. Np. czy jakiś pacjent nie wbije ci noża w brzuch - słyszę akurat od innego rozmówcy. Poza tym zawód ratownika medycznego wymaga ciągłej aktualizacji wiedzy. Ze względu m.in. na zróżnicowanie i liczbę przypadków, do których kierowani są ratownicy.

Dymiące samochody i ludzie na ulicy. Najmłodszy miał 14 lat

Wypadek masowy to zupełnie inna historia. Kilka osób poszkodowanych, wspomina nasz rozmówca. Najstarsza miała osiemnaście lat - reszta szesnaście i czternaście. - Cała medycyna ratunkowa od podstaw. Złamanie podstaw czaszki, odma prężna, krwotok wewnętrzny. Na miejscu zastępy straży pożarnej. Dymiące samochody, młodzi ludzie porozrzucani po ulicy, zakrwawieni. To jest coś, co na pewno ze mną zostanie - wyznaje. W takich sytuacjach ważna jest też współpraca z innymi służbami, np. strażakami.

Czytaj także:

Wezwania do libacji alkoholowych to przykry standard. Zazwyczaj wiążą się z dużym niebezpieczeństwem dla medyków. - Mamy tę świadomość, że jeżeli jedziemy w takie miejsce, to jeżeli w tym samym momencie dojdzie faktycznie do jakiegoś zagrożenia życia gdziekolwiek indziej - to my nie możemy jechać, bo zajmujemy się jakąś osobą pod wpływem alkoholu. I nigdy, powtarzam, nigdy nie wiadomo, co zastaniemy na miejscu - zaznacza.

REKLAMA

Krew była wszędzie

Wielokrotnie zresztą jest tak, że wezwanie, które na pozór wydaje się błahe - czyli np. ból brzucha czy ból głowy - może się okazać zawałem, udarem czy groźną arytmią sercową. Wyjazdy do osób w psychozie, z zaburzeniami psychicznymi i po próbach samobójczych również są liczne.

- Do dziś pamiętam też sytuację, w której byliśmy wezwani przez matkę pewnej kobiety z dwójką dzieci. Córka wielokrotnie karana, we wszelkich możliwych MONAR-ach, pod wpływem alkoholu, agresywna. W środku jest wielki bałagan i porozrywane meble oraz dwójka dziesięcioletnich dzieci z Aspergerem - relacjonuje.

Raz willa, raz pustostan

- Interweniujemy też w przypadku osób w kryzysie bezdomności. Z jednej strony lądujemy w willach, z drugiej strony w domach naprzeciwko naszych, pustostanach, a z drugiej strony w miejscach, gdzie człowiekowi w ogóle się nawet nie śniło, że coś takiego może istnieć w XXI wieku. Prowizoryczne mieszkania z blachy, folii. Albo środek lasu czy też zwyczajnie zapomniane pole na terenach zalewowych. Są tam wszystkie możliwe ludzkie dramaty. Właściwie to pracujemy tylko i wyłącznie z ludzkim cierpieniem, chorobą i śmiercią. Noce są szczególnie trudne w przypadku takich akcji ratunkowych - nie ma światła, warunków higienicznych. A ja muszę przygotować pacjenta, sporządzić lek, wykonać wkłucie. To jest praca non stop w warunkach szczególnych. Pracuję w systemie dobowym, mogę zarazić jakąś chorobą, jestem narażony na wypadek - zaznacza.

"Jestem tu, bo chcę"

Nasz rozmówca zaznacza jednak, że wybrał tę pracę z powołania. - Ja ten zawód zwyczajnie lubię - wtrąca ratownik. - To m.in. bardzo praktyczna i pomocna wiedza, którą mogę wykorzystać do pomocy innym, jak również i mojej rodzinie. Jestem w tej grupie uprzywilejowanej, gdzie mogę powiedzieć, że moja praca to też moja pasja. Na pewno z upływem różnych sytuacji i tego, co się widzi, bariera wrażliwości się przesuwa. Bo jak po raz kolejny widzi się wypadek czy śmierć, to wiadomo, że za każdym kolejnym razem czynności w pewnym stopniu wchodzą w automatyzm. Uratować życie i jedziemy dalej, następna osoba czeka na naszą pomoc. Nie mówię tutaj o znieczulicy i braku wrażliwości. Ja tu jestem, bo chcę tu być - podsumowuje.

REKLAMA

Przypomnijmy, że po tragicznych wydarzeniach w Siedlcach, gdzie 25 stycznia wieczorem  57-letni mężczyzna wezwał karetkę pogotowia, po czym podczas udzielania pomocy zaatakował nożami dwóch ratowników. Jeden z nich, 64-latek, został ugodzony w klatkę piersiową i po przewiezieniu do szpitala zmarł. Drugi z ratowników doznał rany nadgarstka. Sprawcę, który miał ponad 2 promile alkoholu, przewieziono do szpitala. Mężczyzna usłyszał już zarzuty. 

Ratownicy walczą o konkrety

Po ataku na ratownika Ogólnopolski Związek Zawodowy Ratowników Medycznych (OZZRM) zwrócił się w piśmie do ministry zdrowia Izabeli Leszczyny oraz do ministra sprawiedliwości Adama Bodnara o podjęcie natychmiastowych działań w celu przeciwdziałania agresji wobec ratowników medycznych. Związek zwrócił uwagę, że brak jest precyzyjnych statystyk dotyczących liczby ataków na ratowników medycznych, co utrudnia rzetelną ocenę skali problemu. Wskazał jednak, że dostępne dane pokazują rosnącą liczbę agresywnych zachowań wobec personelu medycznego.

Według związku przyczynami agresji jest alkohol i środki psychoaktywne, a także frustracja i stres pacjentów i ich bliskich oraz brak zrozumienia dla procedur medycznych i decyzji podejmowanych przez ratowników. OZZRM zaproponował też zaostrzenie kar za napaść na ratowników medycznych, wprowadzenie skutecznych mechanizmów ochrony prawnej personelu medycznego, wprowadzenie monitoringu wizyjnego, czyli kamer nasobnych personelu ZRM, oraz zwiększenie finansowania edukacji i kampanii społecznych promujących szacunek dla ratowników medycznych.

REKLAMA

Apel do ministry zdrowia Izabeli Leszczyny, ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, szefa MSWiA Tomasza Siemoniaka, rzecznika praw pacjenta oraz rzecznika praw obywatelskich wystosowała także Krajowa Izba Ratowników Medycznych.

Jest reakcja Ministerstwa Zdrowia

Ratownicy domagają się również szkoleń z zakresu radzenia sobie z wymierzoną w nich agresją oraz wsparcia psychologicznego. Proponują również utworzenie specjalnego funduszu na pokrycie kosztów leczenia, a także rehabilitacji ratowników poszkodowanych w wyniku napaści.

Na pismo zareagowała ministra zdrowia Izabela Leszczyna. "Z wielkim bólem przyjęłam wiadomość o śmierci naszego Kolegi-Ratownika Medycznego, zaatakowanego przez pacjenta, któremu udzielał pomocy medycznej. Składam kondolencje Rodzinie i Bliskim oraz całemu środowisku ratowników medycznych, bo wszyscy jesteśmy dzisiaj w żałobie" - oceniła we wpisie na X. Zapowiedziała też zapoczątkowanie zmian legislacyjnych w tym zakresie.

REKLAMA

Ratownicy z zadowoleniem przyjęli jej odpowiedź, ale oczekują dalszych, konkretnych działań. "Pierwszy krok wykonany" - skomentował słowa szefowej resortu zdrowia OZZRM na swoim profilu w mediach społecznościowych.

Gdzie szukać pomocy?

Jeśli pojawiają się myśli samobójcze, natychmiastową pomoc uzyskamy pod jednym z bezpłatnych numerów pomocowych. Są to:

  • Centrum Wsparcia dla osób dorosłych w kryzysie psychicznym: 800 702 222
  • Telefon wsparcia emocjonalnego dla dorosłych: 116 123
  • Telefon zaufania dla Dzieci i Młodzieży: 116 111
  • Dziecięcy telefon zaufania Rzecznika Praw Dziecka: 800 12 12 12
  • Fundacja NAGLE SAMI, bezpłatny Telefon Wsparcia dla osób w żałobie: 800 108 108, czynny od poniedziałku do piątku od godz. 14.00 do 20.00.
  • "Tumbolinia" Funduszu Dzieci Osieroconych "Tumbo Pomaga" dla dzieci i młodzieży w żałobie lub smutku: 800 111 123. Działa w poniedziałki i piątki w godz. 8.00-13.00 oraz wtorki-czwartki w godz. 12.00-18.00

Z kolei serwis www.zwjr.pl prowadzi ogólnopolską, bezpłatną i anonimową pomoc dla osób w kryzysie samobójczym, bliskich, którzy chcą pomóc, oraz dla osób w żałobie. Jeżeli w związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą występuje zagrożenie życia, należy natychmiast zadzwonić na policję, pod numer 112 lub udać się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej.

Źródło: PolskieRadio24.pl

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej