"Patrzą na mnie krowy". Gombrowicz wiedział, co to może oznaczać

"Wtem zza drzewa wylazła krowa". Tak się zaczyna jedna z najdziwniejszych historii (a konkurencja jest spora) opisanych przez Witolda Gombrowicza w jego "Dzienniku". Spotkanie z tym skądinąd sympatycznym zwierzęciem stało się dla pisarza przyczyną pewnego wstrząsu.

2025-08-08, 09:00

"Patrzą na mnie krowy". Gombrowicz wiedział, co to może oznaczać
Spojrzenie w oczy zwierzęciu może, jak się dowiemy od Gombrowicza, oznaczać więcej, niż nam by się mogło wydawać. Foto: Polskie Radio/grafika na podstawie Deposit/East News oraz PAP/Jacek Bednarczyk/De Agostini/World Illustrated/Photoshot

Początek 1957 roku, Argentyna. Witold Gombrowicz, który w momencie wybuchu II wojny znalazł się w Buenos Aires, od 18 lat mieszkał w tym kraju. Aby chronić się od uciążliwego tropikalnego lata w argentyńskiej stolicy, pisarz od jakiegoś czasu mógł sobie pozwolić na ucieczki gdzieś na prowincję. Choćby do La Cabañii, posiadłości jednego z bliskich mu Polaków, Władysława Jankowskiego "Dusia".

W La Cabañii podczas jednego ze spacerów aleją eukaliptusową señor Witoldo, bo tak go tu zwano, doświadczył niecodziennego spotkania. "Wtem zza drzewa wylazła krowa", czytamy w "Dzienniku" Gombrowicza. "Przystałem i spojrzeliśmy sobie oko w oko".

Co daje krowie spojrzenie?

Jeśli, jak chce zbanalizowane określenie, oczy są zwierciadłem duszy - czy człowiek może coś dostrzec w spojrzeniu zwierzęcia? Istoty, która wszak tego duchowego pierwiastka jest według zachodniej filozofii pozbawiona. Pójdźmy jeszcze dalej: co może dostrzec zwierzę w spojrzeniu człowieka?

Dla Gombrowiczowskiego bohatera spacerującego sobie pod eukaliptusami spotkanie z krową było metafizycznym (zatem dotykającym spraw najgłębszych) wstrząsem. "Jej krowiość zaskoczyła moją ludzkość", przyznawał pisarz. Po raz pierwszy doznał uczucia "wstydu człowieczego wobec zwierzęcia". Pod spojrzeniem krowy sam poczuł się ("pozwolił" na to) jak zwierzę. Dziwne, odrębne, "niedozwolone".

Zetknięcie się z krową stało się dla Gombrowicza źródłem niepokoju: poczuł się nieswojo, jakby natura go obserwowała i osaczała. Jakby pod krowim spojrzeniem człowiek musiał na nowo przemyśleć swoje miejsce w świecie, swoją wyjątkowość wśród innych gatunków, a może właśnie brak tej wyjątkowości. Jakby stanięcie oko w oko z krową zmuszało do odpowiedzi na kolejne pytania: gdzie jest granica między człowiekiem a naturą? co nas łączy, a co dzieli?

Witold Gombrowicz. Fot. PAP/Photoshot Witold Gombrowicz. Fot. PAP/Photoshot

Który żuczek będzie tym ostatnim?

To nie był pierwszy raz, kiedy Gombrowicza niepokoiły te sprawy. W zapiskach dziennikowych z 1954 roku notował: "przyglądają mi się stada koni, a także patrzą na mnie krowy w olbrzymich ilościach". Te rozmyślania o świecie ludzi i świecie zwierząt skłaniały pisarza do intelektualnych prowokacji ("Człowiek na koniu jest dziwactwem", "zwierzę nie rodzi się po to, aby dźwigać inne zwierzę"). Albo kazały mu spojrzeć na nowo na tak fundamentalne kwestie, jak cierpienie w przyrodzie: czy zwierzęce odczuwanie bólu czymś się różni od ludzkiego? czy można je jakoś usensownić, jak robi to ludzkość, choćby dzięki religii, z bólem człowieczym?

O bólu i o naturze opowiada jeden z najpiękniejszych fragmentów "Dziennika" Gombrowicza.

Pewnego razu bohater tych zapisków leżał sobie na plaży. Nagle zobaczył przewróconego, tkwiącego w prażącym słońcu bezradnego żuka. Człowiek (poczuł się przy owadzie "jak olbrzym") postanowił pomóc zwierzęciu – w jednej sekundzie przewrócił go na łapki. Ale tuż obok znajdował się żuk w podobnym rozpaczliwym położeniu. Jego też należało odpowiednio odwrócić i uratować.

Okazało się, że tych owadów potrzebujących pomocy jest na plaży znacznie więcej. Po postawieniu na nogi (dobrze, łapki) któregoś z kolejnych żuków pisarz zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że wszystkim nie pomoże. Ale który z żuków ma być tym ostatnim dotkniętym łaską "olbrzyma"? Który ma być tym pierwszym nieuratowanym, skazanym na śmierć?

Ta niby-groteskowa, a tak naprawdę bardzo przejmująca opowieść o żukach, ta historia o spotkaniu z krową – to wszystko nie powinno dla czytelników Witolda Gombrowicza być czymś zaskakującym. Przecież autor "Ferdydurke" w całej swojej twórczości – i w całym życiu – krążył wokół pytań filozoficznych, które są jednocześnie bardzo bliskie codziennemu doświadczeniu. Kim jestem jako człowiek? Jakie siły współtworzą (i zniewalają) moje "ja"? Co oznacza moje cierpienie? I czy jest ktoś, jakiś "olbrzym", który temu się przypatruje i jest w stanie pospieszyć mi na ratunek?

Spojrzenie w oczy zwierzęciu oznacza, jak widać, więcej, niż nam by się mogło wydawać.

***

Artykuł powstał w cyklu "Minihistorie", w którym wyławiamy z kronik, książek, dawnych gazet czy z radiowych nagrań krótkie opowieści: intrygujące, zaskakujące, unikatowe.   

Źródło: Polskie Radio/jp

Witold Gombrowicz, "Dziennik 1953-1956" oraz "Dziennik 1957-1961", Kraków 1997; Klementyna Suchanow, "Gombrowicz. Ja, geniusz", Wołowiec 2017; Józef Olejniczak, "Gombrowicz. Ja!", Łódź 2021; Anna Orzechowska-Barcz, "Człowiek i zwierzę - problem granicy w Dziennikach Gombrowicza", "Artmix" 2011, nr 23(13).

Polecane

Wróć do strony głównej