Zamówienia publiczne: trzeba czekać na nową ustawę. Wciąż jest więcej barier niż zachęt

2015-08-04, 09:23

Zamówienia publiczne: trzeba czekać na nową ustawę. Wciąż jest więcej barier niż zachęt
W 2014 roku wartość udzielonych zamówień publicznych wyniosła ponad 133 mld złotych. Foto: Panthermedia

Z danych Urzędu Zamówień Publicznych wynika, że w ubiegłym roku w blisko 40-proc. przetargów występował tylko jeden oferent. Zdaniem ekspertów, do małego zainteresowania zamówieniami publicznymi przyczynia się m.in. dyktat najniższej ceny oraz brak ogólnodostępnej informacji o przetargach.

Posłuchaj

W 40 proc. przetargów występował tylko jeden oferent. To najgorszy wynik w UE, a przyczyną jest m.in. zbyt często zmieniające się prawo – komentował w Jedynce Tomasz Czajkowski, były prezes Urzędu Zamówień Publicznych. (Sylwia Zadrożna, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
+
Dodaj do playlisty

W 2014 roku wartość udzielonych zamówień publicznych wyniosła  ponad 133 mld złotych. Kwota ogromna, ale w blisko 40-proc. procedur występował tylko jeden oferent. To najgorszy wynik w całej Unii Europejskiej.

– Przyczyn jest wiele. Jedną jest tzw. dyktat najniższej ceny. W wielu przetargach kryterium ceny było nie tylko jedynym, ale i rozstrzygającym. Obserwujemy też spadek zaufania potencjalnych wykonawców zamówień publicznych do tego wszystkiego, co się dzieje na tym rynku. Winne są przede wszystkim nowelizacje, które zmieniały ustawę Prawo o zamówieniach publicznych. Od 2008 roku było ich ponad 50… – komentuje gość Jedynki Tomasz Czajkowski, były prezes Urzędu Zamówień Publicznych.

Jak zachęcić firmy do przetargów?

Może trzeba jednak zmieniać prawo, uelastyczniać je, żeby firmy chętniej startowały w przetargach.

– Kryterium najniższej ceny było bardzo wygodne dla urzędników. Na dodatek domniemanie niewinności zastąpiło domniemanie winy, i stąd wszędzie tam gdzie została wybrana oferta, która nie była najtańsza – dopatrywano się drugiego dna – tłumaczy  Tomasz Czajkowski.

BCC od lat postulowało, by tak zmienić prawo zamówień publicznych, żeby kryterium najniższej ceny nie było tym jedynym przy wyłanianiu wykonawcy danego zamówienia.

– Co prawda ustawa daje już taką możliwość, ale urzędnicy boją się korzystać z tego narzędzia, ze względu na to, że wybór w oparciu o inne kryteria powoduje od razu wątpliwości. Pojawia się ryzyko kontroli CBA, NIK, Prokuratury – i dlatego urzędnicy wybierają najtańsze oferty. A skutki tego są widoczne na autostradzie A2, czy w PKW – komentuje gość Polskiego Radia 24 dr Łukasz Bernatowicz, ekspert BCC ds. zamówień publicznych.

Pod koniec 2014 roku weszła w życie nowelizacja ustawy o zamówieniach publicznych, która wprowadziła prawo, że kryterium najniższej ceny nie może być jedynym kryterium według którego wybiera się wykonawcę. Teraz istnieją tzw. prekwalifikacje przy przetargach, gdzie wyłania się 3–4 oferentów, tych którzy dają największą rękojmię wykonania tego zamówienia prawidłowo. Bierze się pod uwagę gwarancje, czas wykonania, ochronę środowiska, kogo zatrudniają, i dopiero spośród nich wyłania się najtańszego.

– Kryterium najniższej ceny jest na pewno z korzyścią dla nas wszystkich, jako podatników, bo to nasze i unijne pieniądze – dodaje dr Bernatowicz. Ale nie jako jedyne kryterium.

Niebezpieczeństwo korupcji

Natomiast Tomasz Czajkowski dodaje, że wszędzie tam, gdzie są duże pieniądze publiczne na styku z inicjatywą i przedsiębiorczością prywatną, występują pokusy i zagrożenia korupcyjne.

– Jednak trudno mieć też zaufanie do rynku, który jest rządzony prawem nieprzewidywalnym, które dzisiaj mówi tak, a jutro inaczej. Nie gwarantuje ochrony interesu wykonawcy – ocenia gość Jedynki.

I jak zauważa, w ramach tych nowelizacji, był np. taki okres kiedy skarga na wyrok KIO była dla zdecydowanej liczby wykonawców poza zasięgiem, ponieważ wpis, czyli opłata mogła wynosić nawet 5 mln zł. Kto zaryzykuje aż tyle pieniędzy?

Przetargowy Kodeks Dobrych Praktyk

A może przydałby się Kodeks Dobrych Praktyk, żeby każdy urzędnik wiedział, jak może, i jak powinien postępować.

– BCC postulowało już dawno taki dokument. Żeby ucywilizować całą procedurę, całe środowisko. Byłaby to taka mapa drogowa dla każdego urzędnika, jak się posługiwać tymi narzędziami zamówień publicznych. Kodeks nie upoważniałby oczywiście do łamania prawa – wyjaśnia  dr Bernatowicz.

Zamieszanie też powoduje m.in. wywieszanie informacji o przetargach na tablicach w urzędach, zamiast w Internecie. I tylko nieliczni dowiadują się o nich. Np. tylko ci, którzy powinni…

Bariery informacyjne dla firm

Dr Grzegorz Makowski z Fundacji im. Stefana Batorego uważa, że niechęć do udziału w zamówieniach publicznych może wynikać właśnie m.in. z trudności w dotarciu do informacji przez przedsiębiorców.

– Wiele z tego, co dociera do oferentów od instytucji publicznych w postaci ogłoszeń, w udostępnianej informacji jest nieklarowne, nieprzejrzyste, nie ma żadnych standardów, trudno się w tym odnaleźć. Drugi kłopot polega na tym, że niewiele się z tym robi. Np. wszystkie dokumenty, specyfikacje istotnych warunków zamówienia są to dokumenty publikowane w formatach nieobrabialnych, w PDF, nieczytelne. Dlaczego nie można tego zrobić w formach, które dają się łatwo przetwarzać? – zauważa ekspert.

To wszystko powoduje, że powstaje jakby inny, równoległy rynek firm, które są firmami konsultingowymi i pomagają przedsiębiorcom startować w zamówieniach publicznych.

Bariery przetargowe dla MSP

Przetargi trzeba organizować przy zamówieniach powyżej 30 tys. euro, ta kwota została podwyższona w ubiegłym roku.

–  Jest to kwota wysoka. Nie jestem przeciwnikiem tej kwoty, ale uważam, że jeśli chodzi o realia polskiego rynku, i realia budżetów większości zamawiających, np. gmin – to jest to kwota wysoka – ocenia Czajkowski.

Czy gdyby ta kwota była niższa, to mielibyśmy w przetargach więcej małych i średnich przedsiębiorców?

– Nie kwota jest problemem. Udział małych i średnich przedsiębiorstw jest niewielki, i mimo zachęt nie zwiększa się. Problem jest w przywróceniu zaufania do rynku, do działań zamawiających, w przywróceniu równowagi pomiędzy z jednej strony zamawiającymi, a z drugiej strony wykonawcami. W wyposażeniu wykonawców w autentyczne środki ochrony ich interesów, kiedy zostaną one narażone na szwank. To jest problem złożony, ale ja bym go tu lokował. Nie w kwotach i nie w przepisach – podkreśla gość Jedynki.

Jak to robią w Ameryce…

Według danych Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, zaledwie 14 proc. podmiotów z tego sektora ubiega się o zamówienia, a ich średnia wartość to 45 tys. zł. Tu pomocne byłyby np. rozwiązania amerykańskie, uważa Marek Kłoczko, wiceprezes Krajowej Izby Gospodarczej.

– W Stanach Zjednoczonych są takie regulacje, że określony procent zamówienia publicznego, czy w ogóle środków będących w dyspozycji władzy publicznej, musi być przeznaczony dla małych i średnich firm, to średnio wynosi ok. 20–30 proc. W Polsce często bywa tak, że jest duży kontrakt, np. na roboty budowlane i duża firma, o dużym potencjale i gwarancjach to wygrywa, a potem zleca realizację podwykonawcom – płacąc im „ochłapy” – wyjaśnia ekspert z KIG.

Gdyby była zagwarantowana pewna część dla małych i średnich przedsiębiorstw, to pobudzałoby to rozwój gospodarczy lokalny i regionalny, wzmacniałoby polskie firmy i pozwalałoby na uniknięcie takich paradoksalnych sytuacji, że ogromny program budowlany w zakresie infrastruktury w poprzedniej perspektywie budżetowej Unii Europejskiej doprowadził co prawda do wybudowania wielu dróg, ale też do wielu opóźnień w płatnościach i terminach oraz niemal do upadku naszej branży budowlanej.

Unia Europejska wchodzi do gry

Najpóźniej do 18 kwietnia 2016 roku Polska musi wprowadzić dyrektywy unijne dotyczące zamówień publicznych. Nowelizacja, polegająca na implementacji trzech dyrektyw unijnych, ma doprowadzić do tego, żeby MSP też jednak mogły wygrywać przetargi. Ma tam być m.in. partnerstwo innowacyjne, czyli możliwość uproszczenia procedury przetargowej w związku z produktami, które nie są obecne na rynku, z racji tego, że są innowacyjne. Skrócone mają być też inne procedury, np. terminy, ma być obowiązek kontaktowania się pomiędzy zamawiającym a wykonawcą drogą elektroniczną.

– Ma być też możliwość podziału zamówień, co ułatwi udział mniejszych wykonawców. Duży nacisk ma być położony na efektywność ekonomiczną zamówień. Wykonawca będzie prześwietlony m.in. pod takim kątem, jak jego oferta wpływa nie tylko na przetarg, ile pieniędzy trzeba będzie na to przeznaczyć, ale też jak wpływa na środowisko, jakie niesie ze sobą pozytywne aspekty, zarówno jeśli chodzi o środowisko naturalne, jak i ekonomiczne – wylicza dr Łukasz Bernatowicz.

Te zmiany muszą się pojawić, ze względu na implementowanie tych dyrektyw UE.

– Nowe dyrektywy, i nowe rozwiązania, które tam zostały zapisane oceniam bardzo dobrze. One na pewno posłużą europejskiemu rynkowi zamówień, i polskiemu także. Problem u nas jest obecnie nieco inny. Minęło już prawie 1,5 roku, a zakończonego projektu implementacji tych dyrektyw, czyli zmian naszego prawa nie ma. Co prawda został ogłoszony projekt na stronach RCL,  BIP, nad którym trwają prace, ale kalendarz nieubłaganie idzie do przodu. Mamy wybory, i w tym roku raczej trudno pomyśleć, że rząd przyjmie ten projekt, i raczej nie ma też mowy, żeby Sejm go uchwalił, czyli zostają 4 miesiące przyszłego roku – podkreśla Tomasz Czajkowski.

Pozostaje więc trzymać mocno kciuki, aby polskie władze zdążyły z uchwaleniem odpowiednich ustaw implementujących dyrektywy europejskie.

Sylwia Zadrożna, Błażej Prośniewski, Małgorzata Byrska

 

 

 

 

 

 

Polecane

Wróć do strony głównej