104. rocznica odzyskania niepodległości. Współczesność z pieczęcią II RP

2022-11-11, 06:15

104. rocznica odzyskania niepodległości. Współczesność z pieczęcią II RP
Pomnik marszałka Józefa Piłsudskiego w Rzeszowie.Foto: PAP/Darek Delmanowicz

- Z II RP zostało nam bardzo wiele, jeśli chodzi o fundamenty demokracji. Np. dwuizbowy parlament. Jesteśmy pod tym względem ciekawostką, bo jest bardzo niewiele państw unitarnych, czyli jednolitych, które mają takie samo prawo, ustrój, administrację w obrębie granic, które posiadają dwuizbowy parlament. Zostało to ustalone w roku 1921, w konstytucji marcowej - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl dr hab. Marek Sioma, historyk, prof. UMCS.

Ewa Zarzycka, portal PolskieRadio24.pl: Druga Rzeczpospolita Polska powstała z trzech części, które przez sześć pokoleń, licząc od pierwszego rozbioru w roku 1772, żyły w innych organizmach państwowych. Siłą rzeczy musiały się różnić, pytanie jak bardzo? 

Dr hab. Marek Sioma: Różnic było całe mnóstwo. Zacznijmy od mentalności. Wiemy, że kształtuje ją rodzina, środowisko, ale też, i to w niemałym stopniu, państwo - jego ustrój polityczny, prawa, zasady, religia, etc.

Nowoczesne narody zaczęły się rodzić w XIX wieku. Wtedy przedstawiciele  poszczególnych społeczeństw zaczęli się definiować jako Polacy, Niemcy, Żydzi, Rosjanie czy Ukraińcy. Ogromny wpływ na ten proces miało i w dalszym ciągu ma państwo, szczególnie poprzez system edukacyjny.

Tam, gdzie był najbardziej rozbudowany, czyli w cesarstwie niemieckim, w którym uczęszczanie do szkoły było obowiązkowe i powszechne (oczywiście nauczano w języku niemieckim) poziom wykształcenia był najwyższy. Ludzie potrafili pisać, czytać, kontaktować się w dużo większym stopniu niż w Galicji, a jeszcze w większym niż w Królestwie Polskim. To kolejna olbrzymia różnica.

REKLAMA

Jak z tych trzech części powstał jeden organizm pod względem organizacyjnym, politycznym i prawnym?

Podział na trzy części utrzymał się mniej więcej do roku 1914-1915, bo w 1915 roku obszar Królestwa Polskiego, a więc ziemie, które uznajemy za rdzennie polskie, przy całym rozumieniu czym jest Małopolska, Wielkopolska, Pomorze czy Kresy Wschodnie, przechodzi spod panowania rosyjskiego pod panowanie państw centralnych - Niemiec i Austro-Węgier. 5 listopada 1916 roku cesarze niemiecki i austro-węgierski zapowiedzieli we wspólnej proklamacji, że powstanie samodzielne Królestwo Polskie. W sposób szczególnie widowiskowy ogłosili to Austriacy na terenie, który okupowali, organizując w niedzielę, 5 listopada 1916 roku, we wszystkich dużych miastach specjalne uroczystości z udziałem licznej publiczności. To każe politykom polskim, nawet tym związanym z szeroko rozumianym ruchem narodowym, zmienić nastawienie do myśli o niepodległości Polski. Od tego momentu przestaje ona być de facto idée fixe, a staje się coraz bardziej realnym tworem, który ostatecznie ziści się w listopadzie 1918 roku.

Uwierzyć, że odrodzenie Polski to nie jest romantyczna mrzonka?

Wiara w odrodzenie Niepodległej była w elitach polskich przez cały wiek XIX, o czym świadczą m.in. powstania narodowe. Niemniej jednak ich klęski wpłynęły na ograniczenie tej wiary, co szczególnie zaistniało po powstaniu styczniowym. Nie było to bynajmniej niczym niezwykłym. Byli bowiem ludzie, dla których Niepodległa stała się ideą życia; celem, któremu podporządkowali własne życie osobiste i ludzi im podobnych. Niewątpliwie najważniejszą postacią tego nurtu był Józef Piłsudski, który utożsamiał w sobie oba pierwiastki (romantyczny i pozytywistyczny). Który przeważał, nie ma większego znaczenia w świetle jego działań (z reguły nielegalnych i niebezpiecznych) zmierzających do budowy struktur walczących z bronią w ręku przeciwko caratowi. Ten reżim uznał bowiem Komendant za szczególnie niebezpieczny dla narodu polskiego. Inaczej myślał w tej kwestii Roman Dmowski, ale nie ulega wątpliwości, że obaj byli polskimi patriotami. Wydaje się, że powszechną wiarę w odrodzenie przyniósł akt 5 listopada 1916 roku, który dał społeczeństwu polskiemu Królestwa Polskiego, szczególnie temu znajdującemu się pod okupacją austro-węgierską, nadzieję na powstanie niepodległej Polski. Romantyczna mrzonka, dzięki podpisom dwóch generałów-gubernatorów wyrażających wolę obu cesarzy państw centralnych, poczęła przeistaczać się w realną perspektywę restauracji państwa polskiego, choć pod auspicjami obu "dobroczyńców".

5 listopada 1916 roku jest datą absolutnie przełomową. Bo społeczeństwo zaczęło rozumieć, że jest na to szansa. Powstania jej nie przyniosły. 

To je m.in. połączyło?

Tak. Dlatego na to, co się stało dwa lata później, tj. w listopadzie 1918 roku, Polacy byli w jakiejś mierze mentalnie gotowi. Zwłaszcza iż akt 5 listopada spowodował, że zaczął się pojawiać w oficjalnej przestrzeni język polski - możliwe stało się nie tylko nauczanie w tym języku w szkołach, ale powstawanie takich szkół w miastach, gdzie ich nie było. Ponadto administracja i sądownictwo również zaczęły używać języka polskiego. A, jak wiemy, język jest jednym z wyznaczników narodowości. To stopniowo wiedzie do tego, co stało się nawet nie w listopadzie, a w październiku 1918 roku. Bo musimy pamiętać, że jakkolwiek Rada Regencyjna była rzeczywiście ciałem nam narzuconym, to ona 7 października ogłosiła niepodległość Polski.

REKLAMA

Wydarzenie to przeszło dosyć niezauważalnie, bo wszystko w tym czasie działo się bardzo szybko. A przecież 11 listopada 1918 roku Józef Piłsudski przejął władzę z rąk Rady Regencyjnej, a nie Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej w Lublinie, który natychmiast mu się jednakże podporządkował. Ale przyjęta w listopadzie 1918 roku ordynacja wyborcza czy ustanowienie ośmiogodzinnego dnia pracy to realizacja zapowiedzi zawartych w wydanej przez ów rząd odezwie "Do Ludu Polskiego".

Jakie znaczenie miało to, że Piłsudski wybrał Radę Regencyjną, a nie rząd lubelski?

Wybór Rady Regencyjnej, jako organu, od którego Komendant przejął władzę, miał pragmatyczne znaczenie. Rada bowiem, choć skompromitowana współpracą z Niemcami, posiadała realną siłę zbrojną w postaci podległej sobie Polskiej Siły Zbrojnej (Polnische Wehrmacht); była też organem centralnym. Przejmując władzę wojskową (11 listopada 1918 roku), a trzy dni później cywilną od regentów, Piłsudski stawał się bezpośrednim następcą ich rządów, rządów, które zaczęły się w roku 1915, po zajęciu Królestwa Polskiego. Rząd lubelski natomiast, który zresztą bardzo szybko, bo już 11 listopada, podporządkował się Piłsudskiemu, nie tylko nie reprezentował władzy centralnej, ale był rządem niepodległościowo-lewicowym, co w przypadku uznania go za prawomyślny organ władzy wykonawczej mogło spowodować szereg implikacji wynikających z jego politycznego charakteru. Trudno sobie wyobrazić, aby politycy konserwatywni i narodowi mogli zgodzić się na uznanie władzy Piłsudskiego, który przejąłby ster rządów od socjalistów. Nie chciał tego także Komendant.

Wszystkie, poza komunistami, środowiska polityczne wówczas istniejące chciały odrodzonej, niepodległej Polski. Ale, o czym już mówiliśmy, ludzie je tworzący mieli inne doświadczenia związane z kształtem państwa, jego administracji, instytucji itp. Czy to było widać?

Tak, ale nie możemy popaść w takie oto przekonanie, że to myślenie polskich konserwatystów, socjalistów, socjaldemokratów czy ludowców, że jeden z tych nurtów odegrał fundamentalną rolę. To nie jest tak. Bo naprawdę organem ustrojodawczym po 11 listopada był de facto Józef Piłsudski. To on wydawał dekrety, które były kontrasygnowane przez premiera i odnośnego ministra. To on więc tworzył prawo i ogólne podstawy ustrojowe państwa.

REKLAMA

Ale Piłsudski nie działa w próżni

W dużej mierze działa.

Przecież byli wokół niego inni politycy, nie musiał liczyć się z ich zdaniem? Nawet ze swoim środowiskiem politycznym?

W tym okresie Piłsudski liczył się z tym, co ono mówi. Po przejęciu władzy, o czym już powiedziałem, to jednak na jego barki spadły decyzje dotyczące fundamentów ustrojowych. Uznał, że powinny być one oparte na solidnych podstawach demokratycznych. Chodziło mu o to, aby władzę oddać suwerenowi, mówiąc współczesnym językiem, czyli ludowi polskiemu. Nie chciał przy tym dyktatury. Moim zdaniem między innymi dlatego, że nie chciał, by Polska stała się takim państwem jak Rosja, Niemcy czy Austro-Węgry, z silną władzą jednostki. Chciał, aby wybory odbyły się jak najszybciej i wyłoniły w pełni demokratyczną reprezentację polityczną narodu.

Dalsze losy II RP świadczą o tym, że to jeszcze nie był moment na taką demokrację?

To jest fundamentalne pytanie. Uważam, że nie ma czegoś takiego jak moment na demokrację czy moment na niedemokrację. Bo cóż to znaczy? Że lepiej było być najpierw państwem silnej władzy, takim jak robiono go po zamachu majowym, a potem dojść do demokracji? To jest iluzja. To tak nie działa. Mechanizm władzy jest następujący - jeśli ją mam, to chcę jej jeszcze więcej, umacniam ją. Jeśli nie ma zabezpieczeń w postaci wolnych wyborów, klasycznego trójpodziału władzy, to kto by nie rządził, te bezpieczniki są wyłączone. I nie ma żadnej gwarancji, że ktoś, przy wyłączonych bezpiecznikach, będzie władcą oświeconym. Władza jest największym afrodyzjakiem. Prowadzi też do niebezpiecznych uzależnień. Dlatego musi podlegać kontroli i weryfikacji.

To nie jest tak, że demokracja sama w sobie tworzy superustrój. Demokracja to tylko słowo klucz. Ważna jest ich treść.

REKLAMA

Zamach majowy zrodził się z tego, że Marszałek został odsunięty od władzy w demokratycznym procesie. Głosił zresztą, że demokracją jest rozczarowany. 

Dlaczego?

Bo stała się klasyczną demokracją parlamentarną. Taką, którą i dzisiaj widzimy. Taką, w której są m.in. spory, a nawet kłótnie w Sejmie, co i dziś wielu Polaków oburza, ale to nie jest powód do załamywania rąk nad stanem demokracji, tylko bezpiecznik, bez którego demokracja poprawnie funkcjonować nie może. Parlamentarzyści są bowiem po to, aby się spierać, kłócić, demonstrować swoje poglądy. Oczywiście jest jeszcze kwestia kultury, sposobu wypowiedzi, zachowania, ale spór to integralna część demokracji. Parlament brytyjski, który uchodzi za wzorcowy, klasyczny, też nie jest grzeczny podczas niejednej debaty. Na tle innych państw, które po I wojnie światowej poszły tą samą drogą, co Polska, nasz kraj nie wyróżniał się pod tym względem ani na plus, ani na minus. Moim zdaniem polska demokracja z czasem lepiej by funkcjonowała. Były na to spore szanse.

Skąd to przekonanie?

Dowód? Analogia Trzeciej do Drugiej Rzeczypospolitej. Popatrzmy, z jaką częstotliwością powstawały rządy w latach 90. XX wieku i jak to się zmieniło po 2007 roku. Obecnie żaden rząd nie rządzi krócej niż dwa lata. A jak przypomnimy sobie lata 90., tak podobne do lat 20. XX wieku, kiedy to rządy utrzymują się kilka miesięcy, najwyżej rok i kilka miesięcy, to zrozumiemy, że w roku 1926 nic demokracji nie zagrażało. Bo scena polityczna musi dojrzeć. I w latach 90.  XX wieku, i w dwudziestoleciu międzywojennym scena polityczna tworzy się w dużej mierze z niczego, pojawia się mnóstwo polityków i partii politycznych, którzy swoje kariery zaczynają i kontynuują dopiero w obu niepodległych państwach. Nie mają przy tym rodowodów zaborczego czy peerelowskiego.

Ale właśnie w latach 90. mieliśmy do czynienia z gloryfikacją II RP, która przecież idealnym państwem nie była.

W latach 90. XX wieku politycy zachłysnęli się Drugą Rzeczpospolitą, widzieli w niej same pozytywy. Uznali, że powstała z niczego, za sprawą genialnych polityków i wysiłków nielicznej elity. Podobieństwa nasuwały się same. Zaczęli więc to państwo pokazywać nieobiektywnie wybierając najlepsze rzeczy. Kluczową sprawą, moim zdaniem, był fakt, że Druga Rzeczpospolita zdołała pokonać Rosję bolszewicką. My w roku 1989 zaczęliśmy wychodzić spod kurateli Związku Radzieckiego, następnie Federacji Rosyjskiej, jeśli przyjąć rok 1993 za zakończenie okupacji rosyjskiej, bo w tym roku wyjechał z Polski ostatni żołnierz radziecki/rosyjski. Zakończyła się nowoczesna forma pozbywania się Rosjan. W roku 1920 wyrzuciliśmy ich bagnetami!

REKLAMA

Co nam z II RP pod względem politycznym, ustrojowym zostało?

Zostało bardzo wiele, jeśli chodzi o fundamenty demokracji. Np. dwuizbowy parlament. Jesteśmy pod tym względem ciekawostką, bo jest bardzo niewiele państw unitarnych, czyli jednolitych, które mają takie samo prawo, ustrój, administrację w obrębie granic, które posiadają dwuizbowy parlament. Zostało to ustalone w roku 1921, w konstytucji marcowej. Dziedzictwo ustrojowe to także pięcioprzymiotnikowe prawo wyborcze, system wielopartyjny, instytucja prezydenta. Wprawdzie w sferze społecznej jest już inaczej, prawodawstwo Polski Ludowej, przynajmniej teoretycznie, lepiej zabezpieczało np. interesy pracownicze, niż to miało miejsce w dwudziestoleciu międzywojennym, ale i Druga Rzeczpospolita przejmowała na siebie bardzo wiele obowiązków względem obywatela.

Obserwując współczesną scenę polityczną, widzę też ogromne podobieństwo w myśleniu o tym, jak się państwem rządzi. Zastanawiałem się, dlaczego politycy tak chętnie sięgają do wzorców politycznych Drugiej Rzeczypospolitej, szczególnie tych po zamachu stanu Józefa Piłsudskiego z 1926 roku i doszedłem do wniosku, że wykorzystują gotową myśl polityczną, którą można bez trudu adaptować, uznając ją za uniwersalną. Po drugie przyniosła ona wymierne efekty, sprawdziła się w działaniu.

Najlepszą egzemplifikacją jest II wojna światowa, a szczególnie wrzesień 1939 roku. Oczywiście nie jest tak, że wszyscy poszli walczyć z pieśnią na ustach, ale nie jest też tak, że obywatele II Rzeczpospolitej - Polacy, Ukraińcy, Żydzi, nie walczyli w Wojsku Polskim albo z niego masowo dezerterowali. Walczyli za państwo, które bardzo często nie do końca było ich państwem, czasami niewiele im dało, bywało też, że nie rozumieli jego idei, ale poczucie obowiązku nakazywało im walczyć za nie i dla niego.

Ale dziś ta myśl polityczna jest anachronizmem, który nie tylko nie doprowadzi do osiągnięcia zamierzonego celu (konsolidacji społeczeństwa), ale przyczyni się (co widzimy) do jego dekompozycji. Wydaje się, że powodem takiego stanu rzeczy jest niezrozumienie procesów, jakie zaszły w społeczeństwie III Rzeczypospolitej, które stało się (oczywiście nie w pełni) społeczeństwem obywatelskim, a więc świadomym swoich obowiązków, ale i praw, jak dają mu polskie i europejskie prawodawstwo.

REKLAMA

Współczesna Polska jest innym (choć w wielu aspektach podobnym) krajem niż Druga Rzeczpospolita. Możemy, a nawet powinniśmy pamiętać o dziedzictwie Drugiej Rzeczypospolitej, o dokonaniach tego państwa, ale też jego wadach i ułomnościach. To nam pozwoli budować lepszą przyszłość Trzeciej Rzeczypospolitej; przyszłość opartą na społeczeństwie obywatelskim, a więc także takie, które pamięta o swojej przeszłości.

paw/kor

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej