Jak zniszczyć gospodarkę i sprowadzić na kraj nieszczęście? Felieton Miłosza Manasterskiego

2022-05-17, 11:20

Jak zniszczyć gospodarkę i sprowadzić na kraj nieszczęście? Felieton Miłosza Manasterskiego
"Groteskowe i kompromitujące słowa". Jacek Karnowski o wypowiedzi Donalda Tuska po szczycie NATO. Foto: shutterstock/Alexandros Michailidis

Kolejne informacje ukazujące realia polityki gospodarczej w czasach rządów Platformy Obywatelskiej wskazują na to, że ostatnią rzeczą, którą powinni robić koledzy Donalda Tuska jest rządzenie Polską - pisze w swoim najnowszym felietonie Miłosz Manasterski.

Grupa Lotos – drugi po PKN Orlen koncern paliwowy w Polsce, to kilkadziesiąt spółek sprzedających swoje produkty do 45 krajów. Wśród nich – klejnot w koronie – Rafineria Gdańska, jedna z najnowocześniejszych i najmniej emisyjnych na świecie. Dziś trudno sobie wyobrazić, dlaczego kogoś mogły świerzbić ręce, by Lotos sprzedać w imię "interesu publicznego". Gdyby wyniki finansowe takiego potentata jako Lotos nie były satysfakcjonujące, to przede wszystkim należy wymienić zarząd a nie pozbywać się przedsiębiorstwa. Zwłaszcza przedsiębiorstwa o mocnej pozycji rynkowej, ulokowanej w branży, która jest dla państwa strategiczna.

Ekonomiści szkoły prof. Leszka Balcerowicza używali przez lata populistycznego chwytu by usprawiedliwić działanie na szkodę państwa. Skoro za PRL państwowe firmy radziły sobie źle, a "prywaciarze" dobrze, to trzeba było zlikwidować wszelką państwową własność. Tak różne szwindle tłumaczono naiwnemu (na początku "transformacji") społeczeństwu. Rząd PO-PSL chciał pisać kolejne rozdziały "okazyjnej" wyprzedaży polskich przedsiębiorstw. Na liście spółek skarbu państwa, które miały trafić pod młotek znalazł się m. in. gdański Lotos.

Powtórzmy jeszcze raz: mówimy o branży paliwowej w czasie, kiedy trudno jeszcze nawet wyobrazić sobie motoryzację bez ropy naftowej. Zapotrzebowanie na paliwa i produkty ropopochodne do dzisiaj w żaden sposób się nie zmniejsza, a wręcz rośnie. Lotos – podobnie jak inne spółki skarbu państwa przynoszą bardzo duże zyski dla skarbu państwa, jednocześnie stabilizując rynek, tworząc miejsca pracy i zapewniając bezpieczeństwo w momencie, kiedy wojna ekonomiczna toczy się na wielu frontach.

Pozostawiając na boku pytanie "dlaczego" przejdźmy do pytania "komu". Ujawniona niedawno notatka pokazuje, że rząd Donalda Tuska wybierał pomiędzy firmą rosyjska, drugą firmą rosyjską i trzecią firmą pod kontrolą Rosjan. W dodatku chciano sprzedać Rosjanom cały większościowy pakiet akcji, nie pozostawiając w polskich rękach najmniejszej kontroli. Dokładnie tak samo w tym czasie dywersyfikowano dostawy gazu – deklarując możliwość wyboru między gazem bezpośrednio płynącym z Rosji a gazem z Rosji płynącym przez Niemcy (Nord Stream 1).

Gdyby z jakiejś wyższej konieczności, trzeba było sprzedać w 2011 roku jakieś (ale nie wszystkie!) udziały w Lotosie, to przenigdy nie wolno było sprzedawać ich Rosjanom. Polski rząd de facto realizował zamówienie Kremla na przejęcie pełnej kontroli nad polskim sektorem energetycznym. Takie dążenie nie było żadną tajemnicą – trwające po dziś dzień uzależnienie krajów Europy Środkowej i Wschodniej od rosyjskich surowców energetycznych do dziś jest smutnym potwierdzeniem tego działania. Potwierdzeniem wrogich zamiarów Rosji było także zakręcenie kurka z ropą dla litewskiej rafinerii w Możejkach, po przejęciu jej przez polski Orlen w czasie pierwszych rządów PiS.

A była jeszcze wojna w Gruzji i zaledwie rok wcześniej zamach w Smoleńsku, nazywany wówczas z nadmierną ostrożnością "katastrofą". Wydarzenia 10 kwietnia 2010 roku powinny zamrozić wszelkie relacje – także kulturalne i gospodarcze – między Polską a Rosją do wyjaśnienia sprawy przez międzynarodową komisję. Tymczasem rząd Donalda Tuska wykazywał nieograniczone zaufanie do rządów Federacji Rosyjskiej i nie przyjmował do wiadomości, że rosyjski biznes jest głęboko powiązany z następcą KGB, Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB).

Czy ktoś o zdrowych zmysłach chciałby sprzedawać ważne państwowe przedsiębiorstwa koncernom z Korei Północnej, Afganistanu, Somalii albo Białorusi? A przecież przypuszczalnie byłoby to mniej groźne dla Polski niż pogłębianie relacji biznesowych z Federacją Rosyjską.

Nie chodzi o to, że inwestor zagraniczny powinien być traktowany jako zło. Ale inwestor powinien wnosić naprawdę wartościowe wiano. Wysoką kulturę organizacyjną, innowacyjną technologię, patenty, otwarte rynki globalne, środki pozwalające na zwielokrotnienie produkcji (a więc także zatrudnienia i dochodów). Niczego takiego nie mogli i nie mogą zaoferować Rosjanie – to oni mieli przejąć nowoczesne przedsiębiorstwo jakim jest i był Lotos!

Czego może nauczyć Polaków Rosja jako inwestor? To kraj produkujący rakiety na podzespołach z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Kraj, który organizacyjnie zatrzymał się w czasach carskiego samodzierżawia z XIX wieku. Państwo cywilizacyjnie zapuszczone, w którym po dziś dzień 35 milionów Rosjan nie ma w domu toalety, a 29 milionów nie ma nawet bieżącej wody. Państwo, którego głównym źródłem dochodów jest eksport nieprzetworzonych surowców – jak ropa, gaz, węgiel czy złoto. Kraj złośliwie nazywany wielką stacją paliw.

To tylko kwestie ekonomiczne. A przecież są niemniej ważne sprawy geopolityki i bezpieczeństwa. Rząd Donalda Tuska swoim "resetem" z Rosją prowadził Polskę w stronę upadku gospodarczego i politycznego. Rosja jest jak wampir – z krajów, które kontroluje wysysa wszystko co najlepsze. To nie jest przypadek, że sojusznicy Stanów Zjednoczonych to państwa kwitnące i demokratyczne. Sojusznicy Rosji to satrapie o zacofanej gospodarce. Wystarczy porównać Białoruś z Węgrami, Rosję z Polską. Ukraina zaczęła się rozwijać dopiero kiedy próbowała zrzucić z siebie duszące ją rosyjskie "objęcia". Skończyło się to jak wiemy wojną, podczas której Rosjanie celowo pustoszą ukraińską ziemię i eksterminują ludność.

Taki los – Polski wepchniętej w rosyjski uścisk – szykował nam rząd Donalda Tuska swoimi planami sprzedaży Lotosu. Gdyby transakcja się udała, za Lotosem poszłyby Azoty, PGNiG, potem pewnie KGHM i PZU. Pieniądze to nie problem - rosyjscy oligarchowie wyjmują gotówkę, kiedy Kreml idzie na zakupy. Za rosyjskim biznesem przyszłaby kontrola polityczna, której zerwanie mogłoby nas kosztować tyle, ile dzisiaj płaci Ukraina. Nasza gospodarka byłaby teraz bliżej Białorusi niż G20. Interesy z Rosjanami to przepis na nieszczęście – nawet Niemcom to niewiele dobrego przyniosło, choć ich gospodarka jest prawie trzy razy większa od rosyjskiej.

Jeśli więc Donald Tusk myśli o kontynuacji swojej książki "Szczerze", w której zechce snuć wizje swoich dalszych rządów – podrzucam chwytliwy tytuł: "Jak zniszczyć gospodarkę i sprowadzić na kraj nieszczęście?". Będzie naprawdę szczerze.

Miłosz Manasterski

Zobacz także:

Polecane

Wróć do strony głównej