Napięcia na Półwyspie Koreańskim. Politolog: z każdym pokoleniem słabną narodowe więzi i wiara w jeden koreański naród

2024-01-04, 08:05

Napięcia na Półwyspie Koreańskim. Politolog: z każdym pokoleniem słabną narodowe więzi i wiara w jeden koreański naród
Napięcia na Półwyspie Koreańskim. Politolog: obie strony wychodzą z założenia, że tylko siła zapewni im istnienie. Foto: Paul Froggatt / Shutterstock & PAP/EPA/KCNA

- Wyraźnie widać, że zarówno dla Pjongjangu, jak i dla Seulu idea zjednoczenia Korei wyczerpuje się, a z każdym pokoleniem słabną narodowe więzi i wiara w jeden koreański naród - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl dr Joanna Beczkowska, politolog i koreanistka z Uniwersytetu Łódzkiego.

Łukasz Lubański (portal PolskieRadio24.pl): Nie milkną echa noworocznego wystąpienia Kim Dzong Una, w trakcie którego północnokoreański dyktator obwieścił koniec polityki prowadzącej do pojednania i zjednoczenia z Koreą Południową. Jego słowa oznaczają jednocześnie zaostrzenie stosunków międzykoreańskich. Jak Seul zareagował na to przemówienie?

Dr Joanna Beczkowska: Wydano komunikaty odwołujące się do następującej retoryki: musimy się wzmacniać i być gotowi. Ale one pojawiały się już wcześniej, np. ze strony ministerstwa obrony w kierunku armii, kiedy głosiły potrzebę gotowości na prowokacje i eskalację ze strony Pjongjangu.

W przekazie zaszła jednak pewna zmiana. Obecnie komunikat skierowany do żołnierzy brzmi: w razie ataku Korei Północnej należy w pierwszej kolejności na niego odpowiedzieć, a dopiero później to zgłosić. Wcześniej nakazy były odwrotne: najpierw trzeba zgłosić atak i zastanowić się nad odpowiedzią tak, by nie eskalować sytuacji i nie ryzykować wybuchu otwartego konfliktu.

Relacje międzykoreańskie zaostrzały się jednak przez ostatni rok; z miesiąca na miesiąc się pogarszały. Przemówienie Kim Dzong Una było kulminacją zmiany narracji wobec Seulu. Ale także w dokumentach administracji południowokoreańskiej Korea Północna od kilku miesięcy jest wskazywana jako wróg.

Nie było innej odpowiedzi władz południowokoreańskich na przemówienie Kima?

Prezydent Yoon Suk-yeol wydał oświadczenie, którego wydźwięk również był wrogi w stosunku do Korei Północnej. Mówił, że nie ma miejsca na dialog; podkreślał, że Korea Południowa stawia przede wszystkim na kontynuowanie strategii rozszerzonego odstraszania, sprowadzającej się do współpracy ze Stanami ZjednoczonymiJaponią - między innymi do wspólnych manewrów wojskowych.

Przemówienie Kim Dzong Una w zasadzie jedynie potwierdziło to, co postulował przez ostatni rok rząd południowokoreański: dotychczasowa formuła dialogu oznaczającego ustępstwa w imię nadrzędnego celu, jakim jest zjednoczenie (często rozumiane jako bliska współpraca państw o specjalnym statusie relacji, współpraca jednego narodu), wyczerpała się.

Wiosną w Korei Południowej odbędą się wybory parlamentarne. Czy napięta sytuacja będzie miała przełożenie np. na przebieg kampanii?

W tym kontekście bardzo ważna jest deklaracja Kim Dzong Una dotycząca odejścia od idei zjednoczenia Korei, którą ma zastąpić konfrontacja. Wprawdzie idea zjednoczenia wcale nie zbliżała obu państw do faktycznego pojednania i utworzenia jednego państwa, ale gwarantowała otwartość na dialog, możliwość współpracy po cyklicznych okresach wzrostu napięcia. Zwłaszcza południowokoreańskie partie liberalne, będące obecnie w opozycji, a które zazwyczaj stawiały na dialog z Koreą Północą, będą musiały wziąć to pod uwagę. Komunikat Pjongjangu jest wyraźny: dialog się nie sprawdza, to jest jego koniec.

Skąd takie przekonanie w reżimie Kimów?

Dotychczasową współpracę z Seulem postrzegano jako zagrożenie. Kim Dzong Un uznał, że sąsiad z południa tak naprawdę chce wchłonąć Koreę Północną, zmienić reżim, że nawet jeśli strona południowokoreańska zapewniała o współistnieniu obu systemów, to postulowała wprowadzanie zmian, chociażby gospodarczych, w KRLD. Tymczasem dla Kima przetrwanie reżimu jest najważniejsze.

A co o jego ostatnim wystąpieniu mówią południowokoreańskie media?

Pojawiły się m.in. komentarze, że Kim Dzong Un wyolbrzymił w swoim przemówieniu zagrożenie ze strony USA i Korei Południowej, co - według komentatorów - miało na celu usprawiedliwienie przekierowania wszystkich sił i zwiększenia wydatków na zbrojenia, podczas gdy ludzie głodują.

Mówi się także o przemówieniu Kim Jo Dzong, siostry dyktatora, która skrytykowała prezydenta Yoona oraz USA. Zdaniem komentatorów reżim próbuje w ten sposób zrzucić odpowiedzialność na Koreę Południową i USA, w razie gdyby doszło do otwartego konfliktu.

Jakie nastroje - w związku z zaostrzeniem wzajemnych relacji - panują obecnie w Korei Południowej?

Rosną obawy zarówno społeczne, jak i polityczne. Pojawiają się komunikaty, że Pjongjang może przeprowadzić siódmą próbę nuklearną, że jej prawdopodobieństwo wzrasta - co związane jest nie tyle z przemówieniem przewodniczącego KRLD, ile z wyborami prezydenckimi w USA. Ale tak naprawdę sytuacja ta nie zmieniła się znacząco na przestrzeni ostatnich miesięcy.

Zmieniło się za to podejście do sprawy zjednoczenia Korei. Dotychczas istniało przekonanie, że są to stosunki o specjalnym statusie, że jest jeden naród koreański, stąd wzajemne relacje należy odpowiednio klasyfikować. Natomiast w ostatnim przemówieniu Kim Dzong Un wyraźnie przejawiał stanowisko, że Korea Południowa będzie traktowana jako oddzielne państwo, że to są dwa społeczeństwa, do tego wrogie.

Jak dotąd Kim krytykował przede wszystkim władze w Seulu - ale teraz oznajmił, że na Południu zepsute są nie tylko elity, ale również społeczeństwo; na marginesie - mówił też o wirusowej chorobie k-popu, wyrażając zarazem obawę, że młodzi Koreańczycy mogą zostać zarażeni koreańską kulturą popularną.

Z kolei ministerstwo Korei Południowej zajmujące się kwestią zjednoczenia wydało komunikat, że chce zrobić bazę próbek DNA dla osób z rozdzielonych rodzin, aby w przyszłości ich potomkowie mieli szansę się odnaleźć. To pokazuje brak wiary władz w zjednoczenie w obecnej sytuacji. Ponadto pojawiły się zapowiedzi, że personel instytucji zajmujących się sprawami pojednania zostanie uszczuplony. Wyraźnie widać, że nie tylko dla Pjongjangu, ale także dla Seulu idea zjednoczenia wyczerpuje się, a z każdym pokoleniem słabną narodowe więzi i wiara w jeden koreański naród.

Nasuwa się pytanie, czy w nieodległej przyszłości na Półwyspie Koreańskim realnie może dojść do wojny. Trudno jednak sobie wyobrazić, by Północ (chociażby z przyczyn gospodarczych - sama pani wspomniała np. o problemie głodu) miała możliwość skutecznego prowadzenia działań wojennych bez znacznego wsparcia Chin. A może to Państwo Środka zainspirowało Kima, by ten obrał kierunek kolizyjny wobec proamerykańskiego Południa?

Nie szłabym aż tak daleko w tych skojarzeniach. W przeszłości Chiny wyrażały sprzeciw np. wobec rozwoju programu nuklearnego Pjongjangu. Zależy im przede wszystkim na stabilizacji w regionie. Pojawiają się doniesienia, że reżim Kimów już w ubiegłym roku chciał przeprowadzić próbę nuklearną, ale został powstrzymany przez ChRL.

Z jednej strony Korea Północna już nie raz działała nie po myśli Chin, wprowadzając czynnik destabilizujący, jak chociażby testy rakiet o zasięgu międzykontynentalnym. Z drugiej zaś Pekin ma największy wpływ na Pjongjang, choćby za sprawą dostaw żywności czy węgla.

Czytaj także:

Na otwartym konflikcie nie zależy też Korei Południowej ani USA. Na pewno możemy spodziewać się eskalacji sporów - obie strony będą rozwijać swój potencjał militarny; zajmują stanowisko, że tylko siła może zapewnić im istnienie, a także stanowi gwarant pokoju (według retoryki obecnego prezydenta Republiki Korei). Ale nie zostanie ona wykorzystana do rozpoczęcia drugiej wojny koreańskiej. Przypomnę zresztą, że jej pierwsza odsłona nie została oficjalnie zakończona.

Rozmawiał Łukasz Lubański

Polecane

Wróć do strony głównej