Artur Walczak walczy o życie. W PRIDE, UFC i KSW przez lata nie doszło do tragedii. Sporty walki dostały "z liścia"

Po piątkowej gali PunchDown 5 nie tylko, ci którzy ją oglądali zadają sobie wiele pytań. Czy na miejscu była karetka? Czy organizatorzy należycie wywiązali się ze swoich obowiązków? Czy uderzanie się „z liścia” po twarzy to w ogóle sport? I najważniejsze - w jakim stanie jest Artur "Waluś” Walczak, który na skutek udziału w wydarzeniu walczy teraz o życie w szpitalu?

2021-10-27, 13:11

Artur Walczak walczy o życie. W PRIDE, UFC i KSW przez lata nie doszło do tragedii. Sporty walki dostały "z liścia"
MMA - zdjęcie ilustracyjne . Foto: nobeastsofierce/shutterstock

"Waluś” w śpiączce

Wokół dramatycznych wydarzeń piątkowej gali PunchDown 5 rozpętała się ogromna medialna wrzawa. Przypomnijmy - na skutek ciężkiego nokautu w walce półfinałowej jeden z jej uczestników – Artur Walczak - został odwieziony do szpitala z podejrzeniem urazu mózgu i do dzisiaj pozostaje w śpiączce.

Powiązany Artykuł

Pudzianowski 1200 forum.jpg
KSW 64: Pudzianowski nie dał szans "Bombardierowi", Przybysz zachował pas

Kim jest popularny „Waluś”? To wciąż oficjalnie aktywny strongman z blisko 20-letnim doświadczeniem. W 2015 r. został wicemistrzem Polski w parach, do dziś jest rekordzistą świata w tzw. "spacerze farmera” – chodzeniu z dwiema walizkami o wadze 150 kg. każda. Na swoim koncie ma też trzy walki w formule MMA.

Niefortunna okazała się dla niego decyzja o starcie w nowej formule – slapfightingu – czyli zawodach w uderzaniu z otwartej ręki w twarz, która rekordy popularności bije w Rosji.

Pieniądze silniejsze niż ból

Zarówno "Walusiowi”, jak i jego konkurentom biorącym udział w polskich galach PunchDown trudno się dziwić, jeżeli patrzą przez pryzmat finansów. Od pierwszej gali pula nagród rośnie lawinowo, a w ubiegły piątek zwycięzca mógł zainkasować aż 50.000 PLN. To pieniądze, na jakich zarobienie większość zawodników nie miała szans przez całą karierę.

REKLAMA

Uczestników rekrutuje się przeważnie z szeroko pojętego świata sportów walki, lub sportów siłowych. Byli i wciąż aktywni bokserzy, kickbokserzy, strongmani, kulturyści czy przedstawiciele siłowania na rękę. Łączy ich jedno – potrafią uderzyć. Ale czy potrafią też przyjąć cios? Nie każdy jest „Pudzianem”, a choćby zawody siłaczy czy „armwrestlingu”, mimo że wymagają ogromnej siły nie uczą odporności na ból.

Skutki widoczne po latach

Zwłaszcza, że jedną z głównych zasad slapfightingu jest brak możliwości obrony przed ciosami rywala. Zawodnicy stają naprzeciwko siebie i naprzemiennie wymieniają się uderzeniami z otwartej ręki, bez gardy. Walka trwa trzy rundy, chyba, że wcześniej dojdzie do nokautu. Nie wolno wyprowadzać ciosów w tył głowy i szyję, ani odrywać nóg od podłoża. I to w zasadzie już wszystkie reguły gry.

Mimo to, a może właśnie dlatego jest to zabawa bardzo ryzykowna. Niektóre jej skutki, jak stłuczenia czy krwawienie są widoczne od razu. Inne - demencja, zaburzenia słuchu, uszkodzenia rogówki, krwawienia wewnętrzne przychodzą z czasem. Do tego dochodzi niebezpieczeństwo np. złamania kości twarzy czy urazu kręgosłupa na odcinku szyjnym. Eksperci alarmują, ale nie trzeba nawet być ekspertem, by wiedzieć, że uderzenia od najsilniejszych ludzi w kraju przyjmowane bez gardy mogą mieć dramatyczne efekty – jedne widoczne od razu, inne nawet po latach.

Organizatorzy bez doświadczenia

Wydaje się więc, że za organizację tak niebezpiecznego wydarzenia muszą odpowiadać zaprawieni w bojach zawodowcy. W przypadku gal Punchdown nie ma to jednak zastosowania. Jeden z właścicieli  federacji zajmował się wcześniej streamowaniem gier na „Youtube”, drugi to popularny uczestnik jednego z wielosezonowych reality show. 

REKLAMA

Na oficjalnej stronie organizatorów możemy przeczytać ich słowa:

"Projekt Punchdown zrodził się pod wpływem chwili. Szybko udało się skompletować ekipę, która uzupełnia się pod każdym aspektem. Trzy miesiące później odbył się już pierwszy event, który okazał się dużym sukcesem".

"Zadzownił do mnie Patryk i mówi „Ptychu zróbmy to”! Długo nie musiał mnie namawiać bo pomył od razu okazał się trafiony i tak narodził się projekt Punchdown. Na drugi dzień ruszyliśmy z przygotowaniami i działamy po dziś dzień" – czytamy takze.

Zatem o dużym, czy nawet jakimkolwiek doświadczeniu nie ma mowy. Ale czy ma to w tym przypadku jakieś znaczenie?

REKLAMA

W UFC ponad 25 lat bez wypadków

Być może to tylko statystyka, ale w największych federacjach światowego czy polskiego MMA podobnych przypadków zagrożenia życia nie odnotowano, choć mogą się one pochwalić dużo dłuższą historią.

Legendarny, nieistniejący już japoński PRIDE, został założony przez ludzi z ogromnym doświadczeniem, a na czele projektu stanął Nobuhiko Takada – zapaśnik z wieloletnią praktyką, który zresztą sam walczył na gali z numerem 1.

W istniejącym od 1993 r. bezapelacyjnym liderze światowego rynku MMA – amerykańskim Ultimate Fighting Championship (UFC) – do dziś nie odnotowano ani jednego przypadku śmiertelnego, czy choćby bezpośredniego zagrożenia życia. I nie ma w tym odrobiny przypadku:

- Spójrzmy na fakty – my zestawiamy walki 25 lat. Zrobiłem ponad 7000 walk bez żadnych poważnych urazów w UFC. Każdego roku wydajemy ponad 20 milionów dolarów na opiekę medyczną dla zawodników. 25 procent naszych zawodników wysyłamy do specjalistów. Jeśli coś wyjdzie na ich badaniach mózgu, coś będzie nieregularne to wysyłamy ich do kolejnych specjalistów. Jeśli coś dzieję się z ich sercem, są wysyłani do kardiologów. Wynikiem tych badań jest to, że przez ostatnie 20 lat znaleźliśmy 10 sportowców, którzy mieli problemy medyczne zagrażające życiu, które kończyły im kariery i nie powinni się dalej bić. Jeśli nie byliby w UFC, walczyliby gdzieś indziej to prawdopodobnie by zginęli – mówi Dana White, prezydent UFC.

REKLAMA

Powiązany Artykuł

Tyson Fury 1200.jpg
Z kim teraz zawalczy Tyson Fury? Obóz Bytyjczyka dąży do hitowego pojedynku

Również największe polskie federacje MMA – jak KSW czy FEN – po zorganizowaniu eventów w liczbie znacznie większej niż pięć nie mają na swoim koncie podobnie dramatycznych wydarzeń, jak te z piątkowej gali PunchDown.

"Czy ktoś jest tym zszokowany?”

Przede wszystkim, czy ktoś jest tym zszokowany? Pytał niedawno wspomniany Dana White po śmierci Justina Thorntona - jednego z zawodników BKFC – organizowanych w Stanach Zjednoczonych walk na gołe pięści.

- To walki na gołe pięści. Gdy widzę, że ktoś odchodzi od nas i idzie bić się tam jestem zmartwiony. Mój Boże… - kontynuował prezydent UFC

Przypomnijmy – gdy w latach 90-tych w USA, a mniej więcej dekadę później w Polsce debiutowało MMA postronni widzowie byli zszokowali malutkimi – w odróżnieniu choćby od tych bokserskich – rękawicami i ogólną brutalnością nowego sportu. W przypadku coraz popularniejszych także nad Wisłą walk na gołe pięści, czy choćby zawodów w slapfightingu, ochrony na dłoniach nie ma żadnej. Jedyne co ratuje zawodnika uderzanego otwartą dłonią, to ochraniacz na szczękę, ale cios jest zobowiązany przyjąć bez trzymania gardy. Stąd już tylko krok do tragedii.

REKLAMA

"Przejęzyczenia” zwycięzcy

Tyle jeśli chodzi o fakty. Bowiem co do feralnej gali Punchdown 5, która w ubiegły piątek odbyła się we Wrocławiu, jest też wiele niejasności.

Ta pierwsza dotyczyła rzekomego braku na miejscu karetki. Informację taką podał Piotr Witczak, znany jako Bonus BGC, przyjaciel Artura Walczaka. Wtórował mu w upublicznionej potem prywatnej wiadomości autor nieszczęśliwego nokautu, późniejszy zwycięzca zawodów – Dawid Zalewski.

Rewelacje Witczaka są dementowane przez właścicieli federacji, a sprawa ma znaleźć finał w sądzie.

Organizatorzy zapewniają, że na miejscu była nie tylko karetka, ale też czterech ratowników:

REKLAMA

- Karetka będąca własnością prywatnej firmy medycznej podczas prywatnego wydarzenia nie służy do przewożenia osób z bezpośrednim zagrożeniem życia lub zdrowia do szpitala. Funkcję tę sprawuje wyłącznie państwowe pogotowie, które nie świadczy usług wynajmu personelu na prywatne wydarzenia - tak tłumaczą konieczność wezwania mimo wszystko publicznej służby zdrowia.

Ze swoich słów wycofuje się też sam Zalewski:

"Odnośnie mojej rozmowy z Bonusem. Pod wpływem emocji i alkoholu napisałem bzdurę gdzie źle dobrałem słowa. Karetka była zaparkowana na PARKINGU, a ja po prostu jej nie widziałem. Zresztą jest tam monitoring i nagrania są zabezpieczone przez policję. Tak naprawdę to byłem skupiony na kolejnej swojej walce i nie rozglądałem się co dzieje się dookoła. Źle dobrałem słowa, za co chcę przeprosić organizację PunchDownFight, bo przez moje przejęzyczenie wylewa się fala hejtu. Pomoc medyczna była, karetka była, wszystko było na miejscu" - pisze Zalewski.

Nie jesteśmy od oceniania jak było naprawdę. Sprawą już zajmuje się wrocławska prokuratura i to im należy pozostawić ustalenie faktów.
We wtorek Polska Agencja Prasowa poinformowała, że prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie o czyn z art. 160 paragraf 1 Kodeksu Karnego. Zgodnie z tym przepisem, kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

REKLAMA

Nie rób tego w domu!

Być może to tylko kolejne „przejęzyczenie” „Zalesia”. Przy tym na pewno nie jedyne niepokojące zjawisko dotyczące coraz popularniejszej „zabawy” w uderzaniu w twarz otwartą ręką.

Filmy z tego rodzaju zawodów cieszą się ogromną popularnością, mają miliony odsłon na „Youtube”. Przyciągają też najmłodszych, którzy – niczym w przypadku bojącego rekordy popularności serialu „Squid Game” – próbują tego w domu, czy na podwórku. Policzkowanie staje się normalne, modne, a przy tym wciąż pozostaje bardzo ryzykowne.

Czy to jeszcze sport? Jedni mają problem by nazywać tak szachy, inni brydża, a jeszcze inni MMA czy slapfighting właśnie. Nie da się jednak ukryć, że niezależnie od interpretacji cały świat sportów walki w Polsce dostał potężnego „liścia”.

Przy tym wszystkim nie może nikomu umknąć najważniejsze – zdrowie zawodników. Aktualne informacje o stanie Artura Walczaka są – bardzo słusznie – chronione. Wiadomo jednak, że „Waluś” walczy w tej chwili o życie i wszyscy powinniśmy mu w tej walce kibicować.

REKLAMA

Koniec czy doskonała promocja?

Smutne, że sporty walki, które kiedyś kreowały wielkich mistrzów pokroju Bruce’a Lee, dziś są areną do popisu dla ludzi niedoświadczonych, ryzykujących zdrowiem i życiem w pogoni za sławą czy pieniędzmi.

Powiązany Artykuł

holyfield 1200.jpg
Były mistrz świata upokorzony. Przykra porażka Evandera Holyfielda

Furorę robią nie tylko zawody w uderzaniu z „liścia”, ale też walki celebrytów, czy bokserskich weteranów. To się kiedyś musiało źle skończyć. Tyle, że dla polskiej federacji Punchdown 5 to wcale nie musi być koniec. W dzisiejszych czasach, gdzie liczą się zasięgi, a zgodnie ze starym porzekadłem – nieważne jak, ważne by mówili, może się okazać, że dla pomysłodawców to tak naprawdę nowy początek.

Jedno jest pewne – tragedia Artura „Walusia” Walczaka to potężny – nomen omen - cios dla miłośników sportów walki nie tylko w Polsce.

 

REKLAMA

MK

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej