W śniegu, deszczu i we mgle. Kiedy pogoda wygrywa z piłką

Bramkarz zagubiony we mgle, niebezpiecznie śliska od deszczu murawa czy zima stulecia... Warunki atmosferyczne wiele razy sprawiały, że boiskowe wydarzenia przybierały niespodziewany obrót, dodawały dramaturgii, pomagały w pisaniu ciekawych i wartych wspomnienia historii.

2017-11-30, 19:00

W śniegu, deszczu i we mgle. Kiedy pogoda wygrywa z piłką

Wymarzone warunki atmosferyczne do rozgrywania meczów piłkarskich zdarzają się rzadko. Jednak o ile niewielki deszcz czy opady śniegu nie są wielką przeszkodą, to czasem bywa, że to pogoda wychodzi na pierwszy plan i dyktuje warunki.

W związku z tym, że 30 listopada możemy już mówić o pierwszym ataku zimy, przypomnijmy kilka sytuacji, w których zawodnicy musieli stanąć do walki nie tylko z przeciwnikami. Nie tylko tych najbardziej znanych.

Epoka lodowcowa

Zima 1963 roku w Anglii przeszła do historii jako jedna z najbardziej srogich w historii. Zamarzały nie tylko jeziora czy rzeki, ale też... rozgrywki. Organizacyjny chaos był naturalną koleją rzeczy, temperatury i opady śniegu nieustannie powodowały zmiany w kalendarzu.

Niektóre zespoły, jak na przykład Bolton Wandereres, nie mogły rozegrać meczu przez całe miesiące (w przypadku "Kłusaków" trwało to od 8 grudnia 1962 roku do marca 1963). Kluby na Wyspach radziły sobie jak mogły. Piłkarze Chelsea polecieli na Maltę, Halifax otworzył na swoim stadionie lodowisko, Coventry rozgrywało mecze towarzyskie w Irlandii. W Brighton jeden z lokalnych budowlańców próbował rozmrozić murawę za pomocą... sprzętu do kładzenia asfaltu. Skończyło się na tym, że boisko zostało zniszczone, a kilka miesięcy klub został zdegradowany do niższej ligi.

Najbardziej kuriozalny był przypadek meczu trzeciej rundy Pucharu Anglii. Lincoln City i Coventry City miały zagrać ze sobą 5 stycznia 1963 roku. Mecz musiał zostać przełożony. Później sytuacja się powtórzyła. W sumie spotkanie przekładano 15 razy, a oczekiwanie na dogodny moment zajęło 66 dni. Koniec końców 6 marca Coventry rozbiło rywala 5:1.

Mecz na wodzie

Jedno z najważniejszych spotkań w historii polskiego futbolu, które cały czas jest w świadomości starszych kibiców. Niewykorzystana szansa Polaków, która zabrała marzenia o złocie mistrzostw świata w 1974 roku. Po latach możemy już tylko gdybać, co miałoby szansę się wydarzyć, gdyby spotkanie odbyło się w innych warunkach.

Przed pierwszym gwizdkiem sędziego nad stadionem we Frankfurcie nad Menem przeszła ulewa. Organizatorzy starali się osuszyć murawę, jednak ich wysiłki okazały się bezowocne. Sędziowie dopuścili jednak do tego, by mecz się odbył, i już wtedy było jasne, że ktoś będzie czuł się pokrzywdzony.

Biało-czerwoni przeważali, ale fatalna murawa i wielki Sepp Meier byli tego dnia nie do pokonania. W 53. minucie meczu Jan Tomaszewski obronił rzut karny, ale to nie wystarczyło do końcowego sukcesu. Zwycięską bramkę dla RFN strzelił bowiem Gerd Müller, a Polaków czekała walka o brązowy medal. Jak się okazało - walka zwycięska.

Źródło: YouTube/sporttvppl

Angielska pogoda w Moskwie 

Finał Ligi Mistrzów z 2008 roku był jedynym w historii, kiedy do walki o to prestiżowe trofeum stanęły dwie angielskie drużyny, Manchester United i Chelsea. 

Na moskiewskim stadionie Łużniki zobaczyliśmy kawał świetnego futbolu oraz ogromne emocje. To był wyrównany mecz, pełen pasji, walki, dobrych bramkowych sytuacji.

Regulaminowy czas gry przyniósł remis 1:1, w dogrywce także nie nastąpiło rozstrzygnięcie. Zwycięzcę miały wyłonić rzuty karne. I wtedy dał o sobie znać rzęsisty deszcz, który padał nad Moskwą.

John Terry podszedł do piłki, ale w decydującym momencie poślizgnął się i przestrzelił. Gdyby zdobył bramkę, puchar do góry wznosiliby "The Blues". Później trafiali już tylko piłkarze "Czerwonych Diabłów", a trofeum poleciało do Manchesteru.

Źródło: YouTube/Gugatv

Farsa w Londynie, której nie widział (prawie) nikt

W 1945 roku Dynamo Moskwa przyjechało do Anglii, by zagrać szereg meczów towarzyskich. Niedawno zakończyła się II Wojna Światowa, Anglicy chcieli zbliżyć się do Rosjan i zdecydowali, że w tym przypadku warto posłużyć się sportem.

Dynamo miało wówczas świetną drużynę, w dodatku było wzmocnione kilkoma piłkarzami CSKA i Dynama Leningrad. Mecz z Arsenalem na White Hart Lane (tak, wtedy "Kanonierzy" gościnnie grali na stadionie obecnego największego rywala) przeszedł jednak do historii nie ze względu na swój poziom sportowy. Był to przypadek spotkania, które nie powinno się odbyć, a które zakończyło się totalną farsą. 

Kibice chcieli zobaczyć starcie dwóch różnych stylów gry, w dodatku Arsenal "dobrał" do swojego składu gwiazdy takie jak legendarny Stanley Matthews. Ostatecznie nie zobaczyli prawie nic z powodu mgły, która wyjątkowo skutecznie ograniczała widoczność.

Wersji tego, co działo się w tym meczu, jest bardzo wiele. Bramkarze nie mieli pojęcia o tym, co działo się kilkanaście metrów od nich, rosyjscy sędziowie mieli puścić dwa ewidentne spalone, które dały ich rodakom wygraną. W pewnym momencie na boisku w ekipie gości podobno przebywało przynajmniej 12 zawodników (choć inne źródła mówiły nawet o 15). Zorientowano się dopiero po 20 minutach, kiedy arbitrzy zatrzymali mecz i przeliczyli zawodników.

Jeden z piłkarzy Arsenalu wrócił do gry po tym, jak został ukarany czerwoną kartką, a z powodu mgły bramkarz "Kanonierów" wpadł na słupek, co zaowocowało silnym nokautem. Ostatecznie Rosjanie wygrali 4:3, a zawodnicy mówili, że gra była bardzo intensywna i interesująca. Ponad 50 tysięcy osób musiało uwierzyć na słowo.

Samotność bramkarza

Golkiper nie ma łatwego życia, a określenie "samotność bramkarza" (tytuł książki Victora Valdesa, byłego gracza Barcelony) oddaje to bardzo dobrze. Nieustanna presja, wielka odpowiedzialność, obwinianie za błędy i koszmarny fakt, że jedna chwila niepewności może przekreślić wcześniejsze skuteczne interwencje - to chleb powszedni, z którym muszą się borykać. 

W tym przypadku to właśnie zawodnik stojący między słupkami był głównym bohaterem tego, co wydarzyło się w grudniu 1937 roku. Chelsea grała z Charltonem i, podobnie jak we wspomnianym wyżej meczu Arsenalu z Dynamem, spotkanie odbywało się przy wyjątkowo gęstej mgle.

Sam Bartram, legenda Charltonu, opisał w swojej biografii nietypową historię. Warunki pogarszały się, sędzia przerwał spotkanie, kiedy piłka była pod bramką Chelsea, po chwili wznowił grę. Bartram wiedział tylko zarysy sylwetek piłkarzy z pola, po chwili została wyłącznie mgła. Czekał w bramce, jednak zawodnicy "The Blues" nie wyprowadzali żadnych akcji. Na boisku zrobiło się cicho, widoczność była praktycznie zerowa, ale golkiper nie opuszczał posterunku. 

Po dłuższym czasie podszedł do niego... policjant, który patrzył na niego ze zdziwieniem. Zapytał, co jeszcze tu robi i powiedział, że sędzia przerwał spotkanie 20 minut wcześniej, a wszyscy piłkarze udali się do szatni. W tym wypadku "samotność bramkarza" nabrała bardzo dosłownego charakteru.

Basen na Narodowym

Na pewno polska piłka miała w swojej historii znacznie lepsze momenty niż ten. Biało-czerwoni mieli grać z Anglią w eliminacjach do mistrzostw świata w Brazylii. Zaplanowany na wtorek mecz musiał jednak zostać przełożony - dach na Stadionie Narodowym nie został zamknięty, nastąpiła potężna ulewa, a sprawdzający murawę sędziowie stwierdzili, że nie nadaje się ona do gry.

Pisano bardzo wiele o kompromitacji i skandalu. Dzień później boisko pozostawiało wiele do życzenia, jednak zadziałało to na korzyść biało-czerwonych. Podopieczni Waldemara Fornalika zremisowali 1:1, rozgrywając najlepszy mecz w eliminacjach. Ostatecznie jednak i tak nie zdołali wywalczyć awansu na mundial.

Największymi "bohaterami" byli kibice, którzy wtargnęli na murawę Stadionu Narodowego, by zaprotestować przeciwko absurdowi sytuacji i na nasiąkniętej wodą murawie uciekali przed ochroniarzami.

Źródło: YouTube/Dnl9512

Burza nad Donieckiem

Pogoda zaczęła załamywać się na Donbas Arenie w momencie, w którym na stadionie zaczął rozbrzmiewać hymn gospodarzy.

Francuzi i Ukraińcy zdołali rozegrać zaledwie 5 minut meczu. Niesamowita ulewa, błyskawice i kibice uciekający w panice z sektorów - krajobraz z tego spotkania był momentami naprawdę przerażający. Sędzia Bjorn Kuipers zdecydował się wysłać piłkarzy do szatni, nie było najmniejszych szans na kontynuowanie tego spotkania. 

Mecz został wznowiony ponad godzinę później. Stan murawy był opłakany, piłkarze musieli sobie radzić w wyjątkowo niesprzyjających warunkach. Ostatecznie Francuzi zwyciężyli 2:0, ale na pewno bardziej niż starcie będą pamiętać aurę, która mu towarzyszyła.

Niedziela, godzina 17...

Humorystyczny akcent nigdy nie zawadzi. Każdy fan Ekstraklasy pamięta wywiad Piotra Ćwielonga, kiedy ten reprezentował jeszcze barwy Śląska Wrocław.

Po (delikatnie mówiąc) niezbyt interesującym spotkaniu zawodnik szukał usprawiedliwienia. Nie mógł spodziewać się, że jego słowa wejdą do kanonu polskich wywiadów z piłkarzami.

- No nie tak to miało wyglądać. Jest ciężko, niedziela, godzina siedemnasta, pogoda też nie dopisuje do grania w piłkę. No co tu mogę więcej powiedzieć - tłumaczył reporterowi. Wyszło na to, że nawet niedzielne słoneczne popołudnie może być dużą przeszkodą, by rozegrać mecz.

Zapewne było to przestrogą dla innych zawodników, przyznajemy uczciwie, że od tego czasu rozmówcy dziennikarzy wyglądają znacznie lepiej.

ps, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej