Agrotechnika z orbity
- Chodzi o to, żeby zwykły rolnik mógł skorzystać z obserwacji satelitarnych w swojej codziennej praktyce, żeby zdjęcia z kosmosu pomogły mu wydajnie i oszczędnie stosować nawozy i środki ochrony roślin” - tak dr Przemysław Żelazowski charakteryzuje zwięźle stworzoną przez siebie innowacyjną aplikację SatAgro.
2018-03-25, 14:09
Posłuchaj
Jest szefem firmy o tej samej nazwie i zarazem pracownikiem Centrum Nowych Technologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Droga jaką przebył do stworzenia kosmicznej aplikacji, której adresatami są rolnicy, nie od razu wiodła w tym właśnie kierunku. Przez wiele lat brakowało wyraźnych przesłanek zapowiadających profesjonalne związanie się z rolnictwem.
Choć zawsze miał zainteresowania interdyscyplinarno-przyrodnicze, to dopiero pod koniec studiów magisterskich zwrócił uwagę na technologie związane z monitoringiem satelitarnym wykorzystywanym przy ochronie przyrody. A konkretnie służące badaniu zjawisk zagrażających lasom tropikalnym.
Miłość nie zna granic czyli romantyczny początek
Przełomowym momentem okazało się poznanie przyszłej żony.
REKLAMA
─ Poznałem fajną dziewczynę, która wkrótce potem powiedziała mi, że została przyjęta na studia w Oxfordzie. Zakochałem się i aby być blisko wybranki serca postanowiłem również zdobyć indeks słynnej uczelni, mówi gość Polskiego Radia 24.
Gdyby nie spotkanie przyszłej żony w takich okolicznościach, to nigdy nie podejrzewałby nawet, że podejmie próbę podjęcia studiów w tak renomowanym miejscu. Pierwsza próba nie była udana. Jednak owa „ekstra motywacja” mająca u podstaw młodzieńcze uczucie zrobiła swoje - za drugim razem został przyjęty. Najpierw na studia magisterskie. Później poprosił ulubionego wykładowcę, o przyjęcie na studia doktoranckie. Trwały 5 lat, bo równolegle musiał podejmować się realizacji rozmaitych projektów naukowych, aby na bieżąco zdobywać fundusze potrzebne do utrzymania się na powierzchni życia.
Jednak z dzisiejszej perspektywy uważa, że ten heroiczny okres był korzystnym doświadczeniem, a niektóre z realizowanych na zlecenie projektów, przydały się w badaniach dotyczących lasów tropikalnych.
Szczęśliwe zbiegi okoliczności
Tak się korzystnie złożyło, że grupa w której pracował w oksfordzkim Instytucie Zmian w Środowisku , miała silne powiązania z FAO. Chociaż jest to organizacja ONZ do spraw Wyżywienia i Rolnictwa, to zajmowała się też narastającym problemem niszczenia lasów tropikalnych. Pod egidą Oksfordu powstała komórka finansowana przez rząd norweski, bardzo zaangażowany w negocjacje klimatyczne, wyspecjalizowana w kwestiach związanych z lasami tropikalnymi.
REKLAMA
Przede wszystkim chodziło o stworzenie systemów monitoringu lasów klimatycznych, aby biedne kraje na terenie których owe lasy się znajdują, na przykład Demokratyczna Republika Konga, mogły w większym stopniu orientować się co do istniejących zagrożeń.
Wykorzystywano do tego celu dane NASA (Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej – agencja rządu Stanów Zjednoczonych), która jest w dziedzinie technologii satelitarnych kluczowym graczem. Warto w tym momencie wspomnieć, że w czasach gdy Żelazowski studiował, amerykańska Agencja otworzyła swoje zbiory i archiwa, co miało stymulujący efekt dla naukowców, ponieważ jeszcze poprzedniego dnia trzeba było kupować pojedyncze zdjęcie satelitarne za pięćset dolarów, a już następnego po zmianie, miało się bezpłatny dostęp do całości zbiorów i można było tysiące zdjęć ściągać za darmo.
To zapoczątkowało rewolucję, która w całym sektorze kosmicznym trwa do teraz. O ile kiedyś najwięcej można było w tej dziedzinie zawdzięczać osiągnięciom NASA, to obecnie prym w udostępnianiu materiałów filmowych pochodzących od własnych satelitów wiedzie Europejska Agencja Kosmiczna.
Zdjęcia satelitarne pozwalają z dużą dokładnością zlokalizować położenie i obszar lasów tropikalnych, co ma duże znaczenie jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że te ostatnie są systematycznie wypalane i karczowane pod uprawę soi oraz palm olejowych. Tymczasem mieszkańcy naszej planety w dużym stopniu oddychają właśnie tlenem produkowanym przez te lasy. Dlatego nazywane są one Zielonymi Płucami Ziemi.
REKLAMA
Sensory satelitarne dostarczają bardzo wiele szczegółowych informacji, na podstawie, których można badać ilość biomasy, ilość aerozoli w powietrzu czy związki zachodzące między poszczególnymi zjawiskami. Przemysław Żelazowski, jak sam o sobie opowiada, stał kiedyś po tej stronie, która badała fatalne następstwa rozwijanego ekspansywnie rolnictwa, teraz dostarczając informacji rolnikom jak mają postępować znalazł się wśród tych, od których zależy podjęcie konkretnych działań mających zapobiegać degradacji środowiska. Punktem wyjścia w tych działaniach jest optymalizacja wykorzystania zasobów, bo prowadzi do mniejszej presji na środowisko.
─ To co nam w ostatnich latach dobrze wychodzi, to jest optymalizowanie nawożenia, szczególnie azotowego i ma to bardzo wymierne, skutki dla środowiska. Trzeba bowiem pamiętać, że rolnictwo jest w tej chwili jedynym tak dużym dostarczycielem tych substancji do wód: gruntowych i powierzchniowych - podkreśla dr Żelazowski.
Na pewno jest tu jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Widać to choćby na przykładzie Bałtyku. Bywa, że nie możemy się w nim kąpać ze względu na zakwit sinic spowodowany właśnie spływaniem azotanów z gospodarstw rolnych.
Satelity pod strzechy czyli czas właściwych decyzji
Do 2012 roku Przemysław Żelazowski był związany kontraktem z agendą Organizacji Narodów Zjednoczonych. Gdy umowa wygasła coś trzeba było robić dalej. Okazało się, że technologie satelitarne związane z analizowaniem sytuacji lasów tropikalnych doskonale nadają się do zastosowania w rolnictwie.
REKLAMA
I to one stały się podstawą do stworzenia Sat Agro. Temu pomysłowi towarzyszyła decyzja o powrocie do kraju. Firmę zakładał w Polsce, ale na odległość z Rzymu, potwierdzając różne dokumenty w konsulacie i korzystając jako jeden z pierwszych z profilu ePUAP.
A wszystko w przeddzień złożenia wniosku o dofinansowanie z funduszy europejskich, z programu Innowacyjna Gospodarka. Stosowną dokumentację pomogła przygotować wyspecjalizowana firma.
─ Sam bym chyba nie dał rady-przyznaje.
Ale udało się, i mógł dzięki temu rozwinąć działalność w Polsce. Eksperci pomagający przygotować wniosek nadali przedsięwzięciu roboczy tytuł „Satelity pod strzechy”.
REKLAMA
Wielu uważało, że pomysł jest nomen omen… nie z tej ziemi czyli z kosmosu. Nie brakowało wątpiących.
Tymczasem założenie było bardzo proste: jak dostarczyć te dane, o których wiadomo, że są potrzebne zwykłemu rolnikowi czy też agronomowi, aby mógł je efektywnie wykorzystać w praktyce.
Dane, które pochodzą od „wypasionych” satelitów zbudowanych przez Europejską Agencję Kosmiczną i NASA.
Zazwyczaj mówi się, przy zakładaniu start-upów o konieczności posiadania bardzo konkretnego rozwiązania problemu i dokładnych wyliczeń ile można na tym zarobić.
REKLAMA
W przypadku Sat Agro było inaczej. Jej twórcy przyjęli, że dane satelitarne będą rolnikom przydatne, ale „zrozumienie w jakich aspektach, zajęło nam dwa lata”- przyznaje Żelazowski.
Proces wykorzystania danych z orbity zaczyna się od przelotu satelity, będącego własnością NASA lub Europejskiej Agencji Kosmicznej, a ostatnio również prywatnych operatorów satelitarnych. Wiadomo, kiedy satelita przelatuje, a czasem można nawet ten przelot zamówić na życzenie zasobnego klienta. Potem dzięki pewnym zabiegom technicznym zebrane dane lądują na ekranie komputera rolnika czy agronoma. Specjaliści z Sat Agtro stworzyli system automatycznego pobierania danych z różnych serwerów i obrabiane, w tym filtrowane, ponieważ dane optyczne są w dużym stopniu „zachmurzone”.
─ Nie chcemy dostarczać użytkownikom tych chmur, bo to było by dla nich frustrujące- zaznacza Żelazowski.
Następnie liczone są tak zwane „indeksy roślinne” , które są związane z ilością chlorofilu na jednostkę powierzchni. Jest to konkretny kawałek wiedzy, który pozwala użytkownikowi zorientować się jak jego uprawa zmienia się na każdym polu w przestrzeni i w czasie.
REKLAMA
Dzięki temu rolnik może przestać patrzeć na pole jak na obszar, do którego dobiera się jednorodne dawki, aplikowane w tym samym czasie, w ten sam sposób. Przeciwnie, może różnicować wszystko to co robi na tym polu, a przede wszystkim stosować różne dawki agrochemikaliów. Ma to później pozytywne następstwa zarówno dla jego kieszeni jak i dla jakości uzyskiwanego plonu. Ostatecznie dostarczane są mapy, które pokazują jaka jest ilość chlorofilu w poszczególnych miejscach na polu.
To dla rolnika bardzo ważna informacja, która umożliwia mu dopasowanie odpowiednio dawki, szczególnie nawozów azotowych. To z kolei pozwala oszczędzić pieniądze i efektywnie wykorzystać nawozy, bez używania ich w nadmiarze. Bardzo znany jest bowiem problem przenawożenia i wylegania łanu. Utrudnia to zbiory i obniża jakość ziarna. Okazuje się, że czasami warto wydać mniej pieniędzy lokalnie, na daną uprawę, a jednak robi się ona więcej warta i można na niej więcej zarobić.
Jednocześnie aplikacja Sat Agro, skoro nie używa się środków chemicznych w nadmiarze, sprzyja ochronie środowiska. Bo przecież, jeśli mamy do czynienia z nadmiarem nawozu nie przyswajanym przez rośliny, to przy pierwszym deszczu jest on wypłukiwany do wód gruntowych i do rzek, po czym dociera do Morza Bałtyckiego.
Aplikacja może mieć też zastosowanie przy ochronie powietrza, jeżeli w większym stopniu będą różnicowane zabiegi dotyczące stosowania środków ochrony roślin. Są to bowiem pestycydy -bardzo aktywne substancje, których dawkowania nie różnicuje się w wystarczającym stopniu, a obrazy satelitarne pokazują, że jest to zasadne. Są to bardzo drogie substancje, więc lokalne obniżenie dawki może być źródłem oszczędności, a poza tym, nadmierne ilości środków nie przedostają się do powietrza i innych komponentów środowiska.
REKLAMA
Ludzie z Sat Agro uważają, że ich aplikacja wyróżnia się sposobem automatyzacji obróbki danych, a także interaktywnością narzędzi, szczególnie przy tworzeniu elektronicznych instrukcji do opryskiwaczy oraz maszyn służących do nawożenia.
Docenieni
W 2016 roku zespół Sat Agro został zaproszony do Pałacu Prezydenckiego, w ramach inicjatywy „Startupy w Pałacu”. Spotkali tam prezesa Grupy Azoty. Wkrótce rozpoczęła się współpraca w postaci wspólnego programu pilotażowego. Polegał on na wprowadzeniu usług Sat Agro do wybranych gospodarstw.
Podczas spotkania w Pałacu ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki wręczył przedstawicielom trzech startupów specjalne paszporty, uprawniające do udziału w cyklicznych listopadowych Web Summit w Lizbonie. (Jest to jedna z największych konferencji w Europie na temat nowych technologii i biznesu). Wśród nagrodzonych w ten sposób znalazła się Sat Agro.
Pojechali tam wspólnie z innym przedstawicielem Sat Agro Krzysztofem Stopą, i nie żałowali tego.
REKLAMA
─ To było naprawdę świetne doświadczenie -wspomina Przemysław Żelazowski.
─ Konferencja przerosła nasze oczekiwania, mówi
Web Summit jest światowym zlotem startupowców . Lizbona wydaje się być idealnym miejscem na tego typu spotkania, ze względu na ich znaczenie dla gospodarki Portugalii. To niewielki kraj i tak duża konferencja gromadząca wiele tysięcy ludzi oddziałuje korzystnie na portugalska ekonomikę.
Z Portugalii, po spędzeniu tam wielu lat życia, przyjechał do pracy w Sat Agro wspomniany Krzysztof Stopa, biegle mówiący po hiszpańsku, co ma duże znaczenie dla firmy. Współpracuje ona bowiem w innej jeszcze dziedzinie z grupą świetnych hiszpańskich programistów, starych znajomych Żelazowskiego z czasów ONZ. Występuje więc w roli naturalnego łącznika między zespołem polskim i hiszpańskimi specjalistami.
REKLAMA
W drużynie Sat Agro jest też Jerzy Korolczuk. Odegrał szczególnie ważną rolę w początkowej fazie tworzenia firmy. Będąc entuzjastą rolnictwa precyzyjnego aktywnie promował jego zalety, głównie na Śląsku i Opolszczyźnie. To on przedstawił pomysły Sat Agro pierwszym gospodarstwom gotowym na nową technologię.
Z kolei Urszula Starakiewicz-Krawczyk, wracająca obecnie do firmy po urodzeniu bliźniaczek, swego czasu nadała Sat Agro biznesowy sznyt. Ma ku temu predyspozycje w postaci wrodzonych zdolności i wiedzy popartej zrobieniem doktoratu z zarządzania. Pracuje również na uczelni. Zasłużyła się urealniając ceny na usługi firmy.
Ta konstelacja ludzi o różnych specjalnościach świetnie sprawdza się w praktyce.
Komercjalizacja wieńczy dzieło
Aplikacja Sat Agro doczekała się już wdrożenia w życie. Sprzyjało temu przyjęcie założenia, że usługa w dużym stopniu będzie dostępna za darmo na próbnych kontach, uwzględniających jedną powierzchnię działki do 50 ha. Przewidziano przy tym korzystanie w pełni z aplikacji, jedynie bez możliwości ściągania danych na dysk. W tej chwili oprócz około 3 tysięcy osób testujących, jest kilkadziesiąt gospodarstw, które wykupiły abonament. Drugie tyle zrobiło to w ramach współpracy Sat Agro z Grupą Azoty.
REKLAMA
Przemysław Żelazowski przypuszcza, że już w tym sezonie firma będzie prowadzić obserwacje satelitarne na obszarze 1% upraw wielkopowierzchniowych w Polsce.
Są też kontrahenci zagraniczni. Właśnie zakończyły się negocjacje z przedstawicielem na Czechy i Słowację.
Sat Agro już zarabia na swoim pomyśle, ale cały przychód inwestuje w rozwój firmy. Nie ma inwestora strategicznego, co ogranicza rozwój przedsiębiorstwa, z drugiej jednak strony, jak podkreśla Przemysław Żelazowski, są dzięki temu „ w pełni niezależni, elastyczni, a udziały w przedsiębiorstwie należą tylko do kilku prywatnych osób”.
Liczy się rodzina
Szef Sat Agro znajduje czas dla żony i dzieci, ale już doszedł do wniosku, że tego czasu musi być znacznie więcej. Tym bardziej, że w rodzinie nie ma tradycyjnego podziału obowiązków wynikającego z przyjęcia na siebie ról w zależności od płci. A to dlatego, że żona, która jest profesorem na Uniwersytecie Warszawskim, też ma własny zespół badawczy i jest bardzo aktywna zawodowo.
REKLAMA
Na szczęście elastyczny czas pracy sprawia, że „dzieci widzą ojca a w domu”. Choć pewnie nie tak często jakby chciały. Udaje się też znaleźć czas na ulubione hobby - wędkowanie muchowe. To wyższa szkoła jazdy, ale już ją opanował.
Doświadczenie w tej dziedzinie zdobywał między innymi na Sanie łowiąc pstrągi i lipienie. Ale próbował też wędkarskiego szczęścia na Alasce , a ostatnio spólnie z żoną na granicy Finlandii i Norwegii, w okolicach koła podbiegunowego. Marzy o tym, aby mieć czas na częstsze podejmowanie takich wypraw.
Dariusz Kwiatkowski
REKLAMA