Brukselskie rządy nieprecyzyjnych pojęć. "Presja migracyjna" kolejną pałką UE na nieposłuszne kraje
Komisja Europejska i podległe jej organy unijnej administracji regularnie próbują sterować państwami członkowskimi poprzez umieszczanie we wspólnotowych zapisach nieprecyzyjnych pojęć. Kierują do poszczególnych stolic groźby i napomnienia, odwołując się do takich terminów jak "praworządność", "wartości unijne" czy słynna już "mowa nienawiści". Dziś kolejnym takim terminem, do którego należy stosować zasadę ograniczonego zaufania, jest "presja migracyjna".
2023-06-20, 12:06
Wyjątkowo nieprecyzyjne zapisy, które umieszczane są w dokumentach unijnych regularnie służą Komisji Europejskiej do wywierania nacisku na poszczególne kraje członkowskie. Bruksela wielokrotnie groziła karami, konsekwencjami czy odbieraniem funduszy powołując się na takie właśnie hasła. W ostatnim czasie Polska doświadczyła i nadal doświadcza tego szczególnie, gdyż wciąż blokowane są dla naszego kraju środki z KPO, ze względu na rzekome "łamanie praworządności".
To właśnie ta "praworządność", której nie precyzują żadne unijne traktaty, stała się dla unijnych dygnitarzy słowem-wytrychem do łajania Polski na różnych międzypaństwowych forach i na wszelkich możliwych etapach postępowań we wspólnotowych działaniach.
Maczuga "praworządności" poszła w ruch
I tak do pierwszych ataków na Polskę z "maczugą praworządności" ruszono już na jesieni 2021 roku, kiedy rozpoczęło się szturmowanie polskiej granicy wschodniej przez migrantów sprowadzonych na Białoruś przez reżim Aleksandra Łukaszenki. I choć wtedy w stronę przedstawicieli polskiej Straży Granicznej leciały ciężkie, niebezpieczne przedmioty, a przybysze z dalekiej Afryki i Azji starali się sforsować granicę naszego kraju na wszelkie możliwe sposoby, Bruksela zastanawiała się, czy to działania strony polskiej nie są niczym niedozwolonym.
Niestety wówczas unijni dygnitarze mogli korzystać ze wsparcia przedstawicieli polskiej klasy politycznej, która ze zgrozą donosiła, że stosowane przez polskie służby graniczne tzw. procedury push-back, powodują, że "ludzie umierają na bagnach". Zwołano nawet specjalne posiedzenie Parlamentu Europejskiego w tej sprawie, a komisarz do spraw wewnętrznych Ylva Johansson, wezwała do stworzenia systemu monitoringu, który "pozwoli na uniknięcie bezpodstawnych plotek". W tym samym czasie takie same groźby zastosowano wobec Rumunii, Chorwacji i Grecji.
REKLAMA
Niepraworządna bariera graniczna
Kiedy okazało się, że nie można nic zarzucić działaniom polskich funkcjonariuszy, zaczęto ostrzegać przed tym, jak niebezpieczna może być zapora, którą rząd polski zamierzał postawić, aby lepiej radzić sobie z tą falą imigracji. Tutaj również Europarlament zwołał dyskusję, aby udowodnić, że ustawienie takiej bariery łamie prawo międzynarodowe. To wtedy padły słowa, że Polska, stawiając taki mur, "nie może mieć prawa, by dyskryminować inne osoby".
To właśnie także poruszenie wokół budowy muru granicznego wskazano jako jedną z przyczyn rozpoczęcia wobec Polski procedury "pieniądze za praworządność", podobnie jak wobec Węgier. Wtedy także Didier Reynders, komisarz UE ds. sprawiedliwości stwierdził, że w tych dwóch krajach nie dostrzega żadnych "nowych, pozytywnych trendów w zakresie praworządności". Aby dopełnić obrazu tego, jak, w ocenie KE, źle jest w Warszawie czy Budapeszcie, za każdym razem mówiono o naruszaniu przez te kraje "wartości europejskich".
Mieszanie się w wewnętrzne sprawy
Jednocześnie też jakby podejrzewając, że sprawa zapory na granicy może nie okazać się skuteczna w dyscyplinowaniu Polski, Komisja Europejska zaczęła doszukiwać się rzekomego łamania praworządności w polskim wymiarze sprawiedliwości. Bruksela (znów niestety przy wsparciu niektóry polityków z naszego kraju), zaczęła intensywnie ingerować w polskie sądownictwo, mimo że traktaty wspólnotowe jasno podkreślają, iż to za każdym razem jest wyłączna kompetencja państw członkowskich.
I tu po raz kolejny okazało się, że "praworządność" jest idealną pałką, którą można zadać cios niesubordynowanemu krajowi. Bo okazało się, że jej łamaniem przez ostatnie lata było m.in. powołanie izby dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym, likwidacja tej samej izby, zmiany w Trybunale Konstytucyjnym lub w Krajowej Radzie Sądownictwa, nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym czy wreszcie powołanie komisji ds. zbadania rosyjskich wpływów w Polsce.
REKLAMA
Ponad 2 miliony uchodźców w Polsce
Te wszystkie wymienione przykłady jasno dają do zrozumienia, że wprowadzane do unijnej nomenklatury takie pojęcia jak wspomniana "praworządność" czy "wartości europejskie", nie mają na celu doprecyzowanie wspólnotowego prawa, ale wręcz przeciwnie jego rozmycie i doprowadzenie do sytuacji, w której Komisja Europejska i podległe jej ciała mogły arbitralnie rozstrzygać co jest jego łamaniem.
Dziś na podobnych zasadach próbuje się rozwiązywać sprawę relokacji migrantów ekonomicznych, którzy przybywają do Unii Europejskiej z północnej Afryki. Polska stanowczo sprzeciwia się proponowanemu mechanizmowi, który przewiduje nakładanie kar na kraje, które nie zgodzą się na przyjęcie wskazanych tzw. kwot migrantów. Warszawa stanowczo przypomina, że od wybuchu wojny na Ukrainie polska przyjęła na swoim terytorium ponad 2 miliony uchodźców z tego kraju, nie otrzymując żadnego znacznego wsparcia ze strony UE.
"Presja migracyjna" wchodzi do gry
Wobec takiej jednoznacznej postawy polskich władz w przestrzeni medialnej pojawiły się informacje sugerujące, że Polska "wcale nie będzie musiała" przyjmować islamskich migrantów. Tymczasem jeśli przyjrzeć się płynącym z Brukseli propozycjom zauważamy, że po raz kolejny mamy do czynienia z próbą wplątania krajów członkowskich w proces decyzyjny, który ostatecznie będzie uzależniony od widzimisię unijnych oficjeli.
Komisja Europejska nie proponuje bowiem oferty, w której jednoznacznie stwierdza się, że Polska, która przyjęła tak ogromną liczbę uchodźców, będzie zwolniona z tzw. paktu relokacyjnego. Bruksela w swoim bowiem stylu oferuje bowiem jedynie "możliwość złożenia wniosku o zrezygnowanie z tej procedury." Dodaje przy tym, że takie pismo zostanie rozpatrzone pozytywnie, jeśli zostanie uznane, że dany kraj już obecnie znajduje się "pod presją migracyjną".
REKLAMA
Chcą zrobić dokładnie tak samo
Polscy europarlamentarzyści zwracają uwagę, że po raz kolejny KE próbuje przemycić rozwiązania, odbierające możliwość decyzji Polsce. Europoseł PiS Kosma Złotowski ostrzega: "Środki na odbudowę naszej gospodarki po pandemii #KE zmieniła w broń polityczną wymierzoną w rząd i blokuje wypłatę #KPO licząc, że pomoże w ten sposób opozycji wygrać wybory. Z tym tzw. odstępstwem będzie dokładnie tak samo" - ostrzega eurodeputowany.
"To KE arbitralnie będzie rozstrzygać każdy wniosek. Więc Polska nic sama nie może. Może tyle, na ile pozwoli jej KE" - pisze z kolei wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta.
Również wiceszef MSWiA Maciej Wąsik nie ma wątpliwości co do rzeczywistych intencji Brukseli w tej sprawie. "Ustalono, że Komisja Europejska MOŻE zwolnić z obowiązkowych kwot. MOŻE. Nie chcemy, żeby Polska była uzależnia od grymasu KE" - czytamy w jego wpisie.
W obliczu tak ewidentnych przykładów stosowania przez Brukselę takich niejednoznacznych pojęć jako instrumentów w walce politycznej, zarówno wobec Polski, jak i wspomnianych innych krajów, należy mieć nadzieję, że także w tej sprawie polscy politycy będą stosować zasadę ograniczonego zaufania.
REKLAMA
- "Powinien być gotowy na najbliższe posiedzenie Sejmu". Müller o projekcie referendum ws. migrantów
- Referendum ws. migrantów razem z wyborami parlamentarnymi? Premier Morawiecki: to dobry pomysł
Zobacz także: Wiceminister finansów Artur Soboń o mechanizmie relokacji
PR24/łs
REKLAMA