Beckenbauer, Smuda, Neeskens. Wspominamy legendy sportu, które odeszły

Przez ostatnie 12 miesięcy pożegnaliśmy wiele nie tylko wybitnych, ale także niezwykle charyzmatycznych postaci ze świata sportu. 1 listopada jest doskonałą okazją, by wspomnieć słynnych sportowców i trenerów, którzy choć nie wyśrubują już swoich okazałych rekordów i nie dostarczą więcej emocji milionom kibiców, to z pewnością pozostaną w pamięci fanów sportu jeszcze na długie lata.

Bartosz Goluch

Bartosz Goluch

2024-11-01, 07:00

Beckenbauer, Smuda, Neeskens. Wspominamy legendy sportu, które odeszły
1 listopada wspominamy zmarłe legendy sportu. Foto: PAP

Rok 2024 rozpoczął się w bardzo smutny sposób dla sympatyków niemieckiego futbolu. 7 stycznia odszedł "Cesarz", czyli Franz Beckenbauer - legenda Bayernu Monachium i reprezentacji Niemiec. Zdobywca mistrzostwa świata zarówno w roli piłkarza, jak i szkoleniowca był żegnany z ogromnymi honorami, godnymi tytułu "Kaisera". Na Allianz Arenie pamięć Beckenbauera uczciły tysiące kibiców, a także prezydent i kanclerz Niemiec.

Wśród gości ceremonii nie zabrakło także znamienitych gości ze świata futbolu. Ostatni hołd "Cesarzowi" oddali m.in. Paul Breitner, Guenter Netzer, Berti Vogts, Lothar Matthaeus, Rudi Voeller i Andreas Brehme. Nikt wówczas się nie spodziewał, że ostatni z wymienionych za miesiąc dołączy do swojego selekcjonera.

Brehme zmarł na atak serca 20 lutego w Monachium. To on w 1990 roku zapewnił "Die Mannschaft" mistrzostwo świata, strzelając jedynego gola w finałowym starciu z Argentyną. Były gracz m.in. Kaiserslautern, Bayernu i Interu Mediolan miał 63 lata.

Trudny rok dla calcio

REKLAMA

Na tamtej imprezie brylował również Salvatore "Toto" Schillaci. Włoski napastnik podczas mistrzostw świata 1990 strzelił aż 6 z 7 goli zdobytych przez całą karierę w barwach "Azzurrich". W odróżnieniu od Brehmego "Toto" odszedł po długiej walce z chorobą nowotworową.

Schillaci był specjalistą od pucharów - poza tytułem króla strzelców mundialu sięgnął po dwa Puchary UEFA i Coppa Italia. Grał m.in. w Juventusie i Interze, ale urodzony w Palermo snajper zapisał się jako legenda piłki sycylijskiej i tamtejszej Messiny.

- Dla Włochów bramki Schillaciego były symbolem magicznych nocy mundialu w 1990 roku, ale dla Palermo oznaczały znacznie więcej. Były symbolem odkupienia tego miasta, które przeżywało trudne lata - oświadczył burmistrz Palermo Roberto Lagalla.

Swoją legendę straciło także Cagliari, gdy zmarł najlepszy strzelec w historii klubu i reprezentacji Włoch Luigi Riva. 35 goli w 42 występach dla Italii, a także mistrzostwo Europy z 1968 roku plasują go wśród największych legend włoskiej kadry. Reprezentacji, z którą związany był jeszcze przez wiele lat jako kierownik drużyny. W tym charakterze z ławki rezerwowych zobaczył aż cztery finały wielkich turniejów, w tym zwycięski bój z Francją w 2006 roku.

REKLAMA

Z włoskim futbolem związany był także Szwed Kurt Hamrin - strzelec 190 goli w Serie A. Aż 150 z nich zdobył jako piłkarz Fiorentiny. Srebrny medalista MŚ 1958 zapewne jeszcze przez wiele lat pozostanie najskuteczniejszym zawodnikiem w historii "Violi".

Wicemistrz i mistrz

Z ziemskiego boiska zszedł także wirtuoz środka pola - Johan Neeskens, czyli dwukrotny wicemistrz świata i członek słynnej grupy FIFA 100, czyli stu najlepszych piłkarzy w historii do 2004 roku. Holender brylował w Ajaksie Amsterdam oraz Barcelonie, a na zakończenie kariery propagował futbol w nowojorskim Cosmosie. Na swoim koncie zapisał m.in. trzy triumfy z rzędu w Pucharze Mistrzów.

- Johan Neeskens wszędzie był sobą. W Barcelonie, czy w Nijmegen, czy w swoim domu – był taki sam, naturalny, niczego nie udawał. Był przesympatycznym, ale także bardzo inteligentnym człowiekiem - wspomina legendę w rozmowie z TVP Sport Andrzej Niedzielan, który Neeskensa spotkał, gdy ten trenował NEC Nijmegen.

Swego ulubieńca stracili też Brazylijczycy. Mario Zagallo był trzykrotnym mistrzem świata - dwukrotnie jako piłkarz i raz w roli selekcjonera "Canarinhos". Znany z waleczności i katorżniczej pracy dla zespołu jako skrzydłowy odbiegał od stereotypu brazylijskiego bajecznego technika.

REKLAMA

Z kolei jako trener do pracy z reprezentacją Kraju Kawy podchodził aż pięciokrotnie. W 1970 roku poprowadził najlepszą zdaniem wielu ekspertów kadrę Brazylii do mistrzostwa świata, a cztery lata później w meczu o brąz uległ reprezentacji Polski. Kapitalną generacją dysponował również w 1998 roku, kiedy Ronaldo i spółka niespodziewanie zostali rozbici przez francję w finale mundialu aż 0:3. Ostatnim epizodem Zagallo były MŚ 2006, kiedy jako asystent Carlosa Alberto Pereiry doszedł do ćwierćfinału.

Nie poddali się do końca

Podobnych sukcesów co Zagallo nie odniósł wprawdzie Sven-Goran Eriksson, ale szwedzki szkoleniowiec zawsze cieszył się sporym zainteresowaniem mediów. Charyzmatyczny trener m.in. Lazio oraz selekcjoner reprezentacji Anglii do ostatnich chwil pozostał w centrum uwagi. Tym razem jednak na własne życzenie - Eriksson w bardzo otwarty sposób relacjonował bowiem swoją walkę z nowotworem, który ostatecznie pozbawił go życia. Świadomy nadchodzącego wielkimi krokami końca Szwed wspólnie z serwisem Amazon Prime nakręcił autobiograficzny film dokumentalny i regularnie publikował swoje przesłanie dla świata.

"Moje przesłanie dla wszystkich brzmi następująco: nie poddawajcie się. Nigdy się nie poddawajcie. I proszę, nie zapominajcie o jednym: życie należy zawsze, ale to zawsze celebrować" - czytamy w jego pośmiertnym felietonie w "The Telegraph".

W błysku fleszy żył także Christoph Daum. Niemiecki szkoleniowiec był wyjątkowo wdzięcznym bohaterem licznych publikacji, ponieważ nigdy nie gryzł się w język i potrafił podgrzać atmosferę przed ważnym meczem. Jego biografia to istny roller coaster - Daum był na szczycie, gdy w kapitalnym stylu poprowadził Stuttgart do sensacyjnego mistrzostwa czy w Turcji, gdzie otoczono go niemal boskim kultem, ale nieraz ocierał się także o dno.

REKLAMA

Jednym z najbardziej pamiętnych epizodów z jego kariery był narkotykowy skandal, który pozbawił go nie tylko posady w Bayerze Leverkusen, ale także szansy na objęcie reprezentacji Niemiec. Jak pisały niemieckie media, Daum był "o włos od kadry". To właśnie badanie tego materiału wykazało obecność kokainy. Ambitny i zdeterminowany szkoleniowiec nigdy się jednak nie poddawał - także w walce z rakiem.

- Nowotwór wybrał złe ciało - deklarował w swoim stylu dwa lata temu. Niestety tym razem to przeciwnik okazał się silniejszy od charyzmatycznego trenera.

"Franz" i "Oro"

Ten tytuł z pewnością należy się także Franciszkowi Smudzie - szkoleniowcowi, który być może nie był, jak sam mawiał "Alfa Romeo", ale bezdyskusyjnie zapisał się w historii polskiego futbolu jako jeden z najsłynniejszych trenerów. Poza bon motami i licznymi lapsusami językowymi, z których słynął "Franz", w pamięci kibiców zapisał się trzema mistrzostwami Polski i wprowadzeniem Wdzewa Łódź do Champions League.

Oczywiście Smuda miał także kilka nieudanych epizodów, z których najbardziej jaskrawym było Euro 2012 - wyczekiwane przez lata, a ostatecznie przegrane przez Biało-Czerwonych z kretesem. Życie "Franza" było jednak sinusoidą - od tapetowania mieszkań w Niemczech potrafił błyskawicznie przejść na ławkę trenerską czołowych drużyn w Polsce, a z opiekuna kadry "zjechać" do roli szkoleniowca najsłabszego w 2. Bundeslidze Regensburga.

REKLAMA

Odmienny od Smudy wizerunek miał Orest Lenczyk. Popularnego "Oro Profesoro" piłkarze zapamiętają przede wszystkim z... treningów gimnastyczych i zajęć z piłkami lekarskimi, zaś kibice Śląska Wrocław zachowają w pamięci pierwsze od ponad 30 lat mistrzostwo kraju w sezonie 2011/12.

Z kolei dziennikarze jeszcze na wiele lat zapamiętają lekcje savoir vivre'u, jakich udzielał im Lenczyk podczas wywiadów i konferencji prasowych. Popularny trener zgodnie opisywany był przez tzw. środowisko jako rózmówca nieodgadniony i nieraz kontrowersyjny, ale przenikliwy i intrygujący. 


Posłuchaj

Były reprezentant Polski Michał Żewłakow tak wspomina Franciszka Smudę (IAR) 1:16
+
Dodaj do playlisty

Posłuchaj

Franciszka Smudę wspomina były selekcjoner reprezentacji Polski Jerzy Engel (IAR) 1:37
+
Dodaj do playlisty

Posłuchaj

Tak Franciszka Smudę wspomina jeden z najlepszych napastników w historii Widzewa Marek Koniarek (IAR) 0:47
+
Dodaj do playlisty

Posłuchaj

Smudę wspomina były selekcjoner reprezentacji Polski Antoni Piechniczek (IAR) 1:10
+
Dodaj do playlisty

    

Olimpijska spuścizna

REKLAMA

Pod koniec ubiegłego roku pożegnaliśmy natomiast legendę boksu - Janusza Gortata. Dwukrotny medalista olimpijski dał polskiemu sportowi nie tylko brązowe krążki z Montrealu i Monachium, ale również dwóch synów - Marcina, czyli gwiazdę NBA i Roberta, znanego sędziego ringowego.

Po dwa olimpijskie medale, tyle że z najcenniejszego kruszcu sięgnął z kolei Józef Szmidt. Jego pełną zwrotów biografię zekranizowano w 1970 roku w filmie "Champion". Rekord życiowy Szmidta w trójskoku (17,03 m), mimo że został ustanowiony ponad 60 lat temu, wciąż mieści się w czołowej dziesiątce polskich rezultatów w tej dyscyplinie.

Znikające ikony

Fantastyczny wynik ustanowił także tragicznie zmarły w wyniku wypadku samochodowego Kelvin Kiptum. Zaledwie 24-letni Kenijczyk w 2023 roku przebiegł chicagowski maraton w czasie zaledwie 2:00:35, bijąc rekord świata. Czy przełamanie magicznej bariery 2 godzin było w zasięgu Kiptuma? Tego niestety się już nie dowiemy.

REKLAMA

Bariery łamał także nieodżałowany Akebono. Pochodzący z Hawajów monumentalnej postury zawodnik sumo stał się pierwszym w historii yokozuną, czyli wielkim mistrzem, spoza Japonii. Jako najbardziej rozpoznawalny przedstawiciel tej dyscypliny na świecie grał w reklamach, filmach i był gościem popularnych talk-showów. Próbował swoich sił także w MMA, ale poza kilkoma sowitymi wypłatami i guzami z ringów federacji Pride wyniósł niewiele. Zdecydowanie lepiej sprawdzał się we wrestlingu, gdzie jego 203 cm wzrostu i ponad 200 kg wagi robiło ogromne wrażenie na publiczności.

Dwóch bolesnych strat doznała także rodzina NBA. W maju gruchnęła wieść o śmierci Jerry'ego Westa - postaci absolutnie emblematycznej dla najlepszej koszykarskiej ligi świata. Dość powiedzieć, że to jego sylwetka znajduje się w logo NBA. To jednak jedynie wisenka na torcie - West rozegrał dla Los Angeles Lakers ponad 1000 meczów, a jako działacz był współtwórcą mistrzowskich ekip z lat 80. i z przełomu wieków.

Podobnie jak sylwetka kozłującego Westa, ikoną NBA był słynny gest Dikembe Mutombo, który groził palcem zablokowanym przez siebie rywalom. Przez całą karierę miał okazję wykonać go aż 3,289 razy, co daje mu drugie miejsce w klasyfikacji największej liczby bloków. Ośmiokrotny gracz Meczu Gwiazd miał także duże zasługi dla swojej ojczyzny, czyli Demokratycznej Republiki Konga, którą przez lata wspierał działalnością charytatywną.

bg

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej