Proboszcz Rozum i pan Wiesio

Ostatnia aktualizacja: 16.09.2015 14:39
Błyskając rumianą dzielnością twarzy reżyserskiej wyznał: „Parafianie lubią taką kolorystykę”. Czyli – co? Ślepawe owieczki beczą o barwach – ty, duchowy ich przewodniku, arcydzieło poprawiaj wedle wytycznych beczenia? Amen. Zaś ty, młodzieńcze, bierz przykład z ks. Rozuma.
Fragment obrazu Franciszkanin autorstwa Rembrandta
Fragment obrazu "Franciszkanin" autorstwa RembrandtaFoto: wikimedia/cc

Rumiana dzielność błyszczy się na twarzy

Ignacy Krasicki, "Monachomachia"

Po cóż męczyć się aż tak, młodzieńcze, na aż takie turnie się porywać? Młodzieniec jest od lat kilku entuzjastą Melpomeny, teatromanem nieprzejednanym, uczciwiej rzecz ujmując – jest bezkompromisowym fanem świeżego powiewu, co ze sceny sunie na widownię w naszych nowoczesnych czasach. Ogląda wszystko, co z głów reżyserów najświeższych wychodzi i się na deskach za podniesioną kurtyną ucieleśnia wieczór w wieczór. Po kilka, kilkanaście razy to ogląda. I chłonie! Dla sąsiadów po lewej, po prawej, przed nim i za nim, kłopotliwie podniecony – na widowni rytualnie lewituje nad swym fotelem, od pierwszej do ostatniej minuty unosi się niczym kandydat na fakira! I zachwyca się! I świeci buzią całą spowitą rumianą dzielnością! I dyszy! I jak trzeba – śmieje się gromko! I jeśli należy – szlocha, nos rękawem ocierając! Tak, nie inaczej. A później studiuje błyskające rumianą dzielnością recenzje recenzentów najświeższych i rad jest, gdyż oni w zdaniach swych też się, jak on, unoszą. Więc prawidłowo jest, że mu się podobało? Tak! Więc to, co widział i słyszał w teatrze wieczorem – jest dobre i tak tworzyć trzeba? Dokładnie! Ba! Młodzieniec nie tylko rad jest. Młodzieniec czuje również coś na podobieństwo skromnej dumy, bo przecież kiedy czyta teatralne sztuki, rodzą się w głowie jego koncepty porównywalne do tych, które widział w teatrze i które recenzenci najświeżsi uważają za inscenizacyjne perły epoki najświeższej.

Na przykład – młodzieniec doszedł ostatnio do pewności, że Raniewska powinna być na scenie mężczyzną z sumiastymi wąsami, gdyż w przeciwnym razie – to znaczy, gdy dalej będzie kobietą - nici ze świeżego powiewu. I te same nici z tego samego – tak sobie młodzieniec głęboko duma na kanwie tej samej pewności, zrodzonej w trakcie lektury – te same nici, jeśli Makbet nie będzie jeździł na czerwonej deskorolce, Lear nie będzie pchał po scenie rozdymanego trocinami żubra na kółkach, zaś Romeo nie będzie Julii wyznawał miłości w busie relacji Kraków-Niepołomice, stojącym na placu przed teatrem, a skowronek ich cudownego uczucia nie okaże się wiszącym nad placem dronem w czerwone grochy i zielone trójkąty.

Tak z grubsza wygląda życie duchowe młodzieńca. Lecz na dnie jego teatralnych przygód cudownych tli się coś jeszcze. Marzenie, tęsknota, najjaśniejszy ze snów. Otóż, analizując rzeczone przygody, młodzieniec doszedł do wniosku, że on też zostanie teatralnym reżyserem, kolejnym z najświeższych. Bo niby czemu nie? Cóż stoi na przeszkodzie? Zaiste – nic. Nic, poza jednym. Trzeba zdać egzamin wstępny na Wydział Reżyserii Dramatu, zaliczyć studiów lata cztery i pozytywnie zdać egzamin magisterski, praktyczny i teoretyczny. Tak młodzieniec sądzi – i to jest jego feler potężny, niestety.

Otóż, błędnie duma, że jedyną drogą do teatralnego nieba jest wspomniana karkołomna ścieżyna żaka. Karkołomna, bo wpierw trzeba projekt teatralny złożyć, co nie daje gwarancji żadnej, gdyż mogą projekt odrzucić i wtedy trzeba próbować znów, za rok cały. Gdy jednak przyjmą – trzeba projekt przed wysoką komisją egzaminacyjną obronić. A co jeśli w komisji zasiądzie pewien profesor, znany jako ziemniaczana stonka w wytwornych okularach, profesor, który od dziecka uparcie twierdzi, że dwa i dwa to cztery? Jak mu wytłumaczyć, że w dzisiejszych teatralnych czasach dwa i dwa to jest pięć, osiem, a bywa, że i szesnaście, i że trzeba się z tym pogodzić, bo świat sunie w tę stronę? To znaczy – jak go przekonać, że Raniewska nie tylko może, lecz wręcz powinna być drwalem z sumiastymi wąsami i piłą w garści? Jak przekonać tę ziemniaczaną stonkę do świeżego powiewu, skoro wiadomo, że na ziemniaczaną stonkę nie działają błyski buźki zarumienionej postmodernistyczną dzielnością? A nawet jeśli się uda – to co dalej? Zostawiając na boku wstępny egzamin praktyczny – co przez cztery lata? Rumianą dzielnością błyszczącej twarzy semestr w semestr bronić orzeźwiającej tezy, że dwa i cztery jest szesnaście? Przez cztery długie, bite lata, z dniem obrony dyplomu włącznie? Po cóż męczyć się aż tak, młodzieńcze, na aż takie turnie się porywać? Istnieje ścieżka prostsza, łagodniejsza, lecz mało znana. Wyznam, że do 5 sierpnia nie wiedziałem o jej istnieniu. Teraz już wiem.

5 sierpnia dowiedziałem się z prasy, ja i Polska cała, że jest sobie miejscowość Olszyny, a w niej – kościółek pw. Imienia NMP, którym zawiaduje proboszcz ks. Jakub Rozum. Kościółek jest skromny, lecz i wyjątkowy. Oto w ołtarzu polowym nad kryptą grobową rodziny Jordanów widnieje przedstawiająca zaśnięcie Matki Boskiej polichromia, stworzona w latach 1956-1957 – dzieło Jerzego Nowosielskiego. Tak właśnie – Jerzego Nowosielskiego. Trzeba mówić o potędze tego artysty? Nie, lecz z pewnością trzeba mówić o potędze ks. Rozuma, albowiem okazał się on być proboszczem o obliczu błyskającym rumianą dzielnością. Postanowił odrestaurować świetny, unikatowy fresk – i bardzo dobrze! I odrestaurował! Kłopot w tym, że rękami swego wiernego asystenta, pana Wiesia z pobliskiej Żegociny, stare arcydzieło Nowosielskiego odrestaurował – po swojemu. Ku chwale świeżego powiewu scenicznej nowoczesności, w orzeźwiającej kontrze do zmurszałych poglądów ziemniaczanej stonki w wytwornych okularach, na cześć nieodwracalnej tendencji, która uczy, że dwa i dwa to wcale nie cztery – wyreżyserował arcydzieło Nowosielskiego tak, że dwa i dwa to pięć, osiem, a w porywach rumianej dzielności nawet szesnaście. Zmienił kolory, zlikwidował barwę indygo, dodał jakieś złotawe figurki, zapaćkał gwiazdy, twarze postaci – w wersji Nowosielskiego surowe, chłodne, bezlitosne – okrasił śliczniutkimi rumieńczykami, przepoczwarzając twarze w cukierki najsłodsze, ot, w miłe dla wiernych duszoklejki. Słowem – uślicznił oryginał, ugrzecznił go, zmienił w pastelową widokówkę.Błyskając rumianą dzielnością twarzy reżyserskiej wyznał: „Parafianie lubią taką kolorystykę”. Czyli – co? Ślepawe owieczki beczą o barwach – ty, duchowy ich przewodniku, arcydzieło poprawiaj wedle wytycznych beczenia? Amen. Zaś ty, młodzieńcze, bierz przykład z ks. Rozuma.

Po prostu – złóż papiery nie na Wydział Reżyserii Dramatu, a do Seminarium Duchownego. Okazuje się, że jeśli o estetycznym rozgarnięciu mowa – na jedno wychodzi. Poza tym – egzamin wstępny to ponoć bułka z masłem, zwłaszcza, że spada w Polsce liczba powołań. Pytają: „Wierzysz?”, odpowiadasz: „Wierzę”. I już. Jesteś przyjęty. A dalej jest porównywalnie łagodnie. Tak, do seminarium idź, albowiem niekoniecznie trzeba być reżyserem najświeższym, by reżyserować świeżutko. Wystarczy być proboszczem, dajmy na to – we Wdzydzach, bądź w Zębie. Zresztą - nieistotne. Buźka błyskająca rumianą dzielnością jest dziś w cenie wszędzie. Wszędzie się znajdzie arcydzieło do zarżnięcia ku uciesze lewitujących bliźnich.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: KULTURA Paweł Głowacki TEATR
Czytaj także

Początek bajki

Ostatnia aktualizacja: 19.08.2015 18:11
Rozumiał wszystko, rozumiał, bo słyszał, nie gubiąc ani jednego ziarna intonacji. Słyszał doskonale – dlatego pojął do dna. Trochę później odkryje, iż zrozumiał wtedy istotę teatru.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Towarzystwo

Ostatnia aktualizacja: 26.08.2015 15:07
Druga prawie pewność – jeśli ziemniaczana stonka w wytwornych okularach „podeprze” czymś Czechowa, a to przecież na scenie jest nieuchronne - będą to „podpórki” co najwyżej zapałczane.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Goście stamtąd

Ostatnia aktualizacja: 02.09.2015 13:52
Mężczyzna, który składa biały obrus, być może przerywa, bo żal, by biel się skończyła? Tak? Ale cóż on może, skoro, jak każdy z nas, nic nie może? I w którą stronę świata odjeżdża chłopczyk na wózeczku-drezynce? W którą stronę i po co? A inne ćmy? Jak się ruszają, kiedy je poruszyć?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Muszla, Napoleon, słoń

Ostatnia aktualizacja: 09.09.2015 18:00
Opowieść Mike’a Leigh jest portretem człowieka, który czasem znika sam sobie, choć Bóg obdarzył go okiem nieludzko doskonałym, potrafiącym dostrzec fakturę ciała dymu, powietrza, mgły.
rozwiń zwiń