Rosjanie i "koszt kradzionego klozetu". Pułkownik ostrzega Polskę

- Rosjanie wysyłali na szturm 30 osób, z których przeżywały dwie. Teraz posyłają nawet jedną osobę. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl ukraiński pułkownik Serhij Hrabski. Ostrzega, że choćby Rosja umierała z głodu, nie zaprzestanie agresji. Konieczne jest - jak mówi - przygotowanie się na najczarniejszy scenariusz i wyznaczenie zadań polskiej armii na podstawie ukraińskich doświadczeń bojowych, przez specjalnie wyznaczonych oficerów obserwatorów.

2025-04-18, 14:00

Rosjanie i "koszt kradzionego klozetu". Pułkownik ostrzega Polskę
Rosjanie kradli z domów Ukraińców pralki, laptopy, telefony, zabawki, a nawet wyposażenie sanitarne. Foto: PAP/AA/ABACA
  • Polska powinna czerpać z doświadczeń wojny w Ukrainie. Oficerowie obserwatorzy, obecni np. na ukraińskich poligonach, powinni formułować zadania na podstawie ciągłej obserwacji walk i definiowania problemów. Tu ciągle pojawiają się nowe problemy. Na przykład: zanieczyszczenie dróg kablami dronów optycznych, czasem uniemożliwiają przejazd - mówi płk rezerwy Serhij Hrabski
  • "Koszt kradzionego klozetu" w Ukrainie jest teraz dla Rosji znacznie wyższy, niż byłby w krajach bałtyckich. By zająć terytoria w Ukrainie ponoszą duże straty, tracą dużo sił To oznacza, że zagrożenie dla państw bałtyckich, Polski, rośnie
  • Polska powinna w demonstracyjny sposób wzmocnić granice, tak by Rosjanie wiedzieli, że "koszt kradzionego klozetu" w Polsce nie będzie taki niski dla ich wojsk
  • Rosja może użyć wojsk białoruskich jako mięsa szturmowego - ocenia pułkownik Serhij Hrabski. Kontyngent białoruski może być zwiększony dwukrotnie z obecnych 75 tysięcy, do 130 tysięcy, a Rosja może go dodatkowo podwoić o swoje oddziały. Tymczasem armia Litwy liczy w maksymalnym wymiarze kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Dlatego m.in. należy wzmacniać granice i sposoby uniemożliwienia takiego ataku

Wojna w Ukrainie. "To najważniejsza rzecz, jaką trzeba rozumieć"

Ukraiński pułkownik rezerwy Serhij Hrabski ocenił w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl, że według różnych oznak Federacja Rosyjska jest nieco wyczerpana nie tylko na froncie, ale także gospodarczo. To w tzw. normalnych krajach wyzwoliłoby niepokój i mogło doprowadzić do zaprzestania działań wojennych. Ale nie w Rosji.

- Rosja nigdy nie zaliczała się do normalnych krajów. Rosja może umierać z głodu, jak umierała wielokrotnie, ale wyrwie ostatnie grosze, żeby zaspokoić potrzeby armii. Naiwnością i dziecięcym optymizmem byłaby nadzieja, że nawet w przypadku gwałtownego pogorszenia się sytuacji gospodarczej rosyjskie wojsko zaprzestałoby agresywnych ataków - podkreślił. Wojskowy zwrócił też uwagę, że w przypadku ataku Rosji państwa zachodnie mogą nie być w stanie od razu dopomóc Polsce, Litwie. To zaś zakończyłoby się ludobójstwem, jak w Buczy - podkreślił. Dlatego trzeba zrobić wszystko, by do tego nie doszło.

Oficerowie fachowcy na polu walki

Wojskowy powiedział portalowi PolskieRadio24.pl, że Polska powinna mieć możliwość czerpania doświadczenia bojowego z wojny w Ukrainie. Zaznaczył, że żołnierze powinni mieć możliwość uczenia się na bazie prawdziwej wojny i ze świadomością, że zagrożenie jest realne. Stwierdził, że może sposobem na to byłoby wysłanie na Ukrainę oficerów obserwujących i projektujących zadania dla armii.

REKLAMA

Jak zaznaczył, nie o wszystkim można mówić. Poza tym wciąż pojawiają się nowe problemy. Wojskowy dodał, że w jego ocenie Polsce, państwom NATO, potrzebni są specjaliści wojskowi, fachowcy obserwujący Ukrainę w boju, blisko walk, którzy potem będą umieć wyznaczyć zakres zadań, problemów do zbadania. Wszystko po to, żeby nowa wojna przeciw NATO była niemożliwa. - Banałem jest bowiem ciągłe powtarzanie, że trzeba rozwijać oddziały używające dronów lub metod walki elektronicznej - zaznaczył. Wciąż pojawiają się nowe zagrożenia i warto to obserwować na bieżąco. Na przykład na linii frontu jest obecnie taka liczba włókien z dronów optycznych, że to czasem przeszkadza w ruchu samochodów. I to już samo w sobie stanowi dodatkowe zagrożenie - zaznaczył. To tylko jeden z przykładów.

Na froncie pewne oznaki zmęczenia, ale Rosjanie prą do przodu

Pułkownik zauważył, że na wiosnę można było mówić o poważnym zmęczeniu wojsk rosyjskich, ponieważ ich straty przekraczały możliwości odtworzenia ich potencjału bojowego. To uniemożliwiło Rosjanom prowadzenie poważnych działań ofensywnych na dużą skalę, to jest na skalę operacyjną. - Bitwy się toczą, ale mają one charakter bardzo taktyczny, lokalny, na określonych kierunkach. Co prawda Rosjanie mają jeszcze pewne środki "w zapasie". Bo mimo uszczuplenia swoich sił na pewnych odcinkach frontu, mogą jeszcze w pewnych punktach przerzucać swoje jednostki i prowadzić działania ofensywne na bardzo ograniczonych odcinkach frontu - dodał.

Jak podsumował, Rosjanie pokazują pewne oznaki wyczerpania, ale nie jest to trend. Rosjanie kontynuują ataki i mogą zdobywać ukraińskie terytoria. Z tych powodów trzeba wciąż pozbawiać Rosję możliwości prowadzenia wojny. - Trzeba zintensyfikować uderzenia na Federację Rosyjską, niszcząc infrastrukturę i te branże przemysłu, które pozwalają na kontynuację wojny. I tym przypadku mówimy o obiektach paliwowych i energetycznych, obiektach wojskowych, takich jak punkty dowodzenia, magazyny itp. - mówił ukraiński wojskowy w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl.

Jakie problemy na froncie ma Rosja?

Jak wskazał pułkownik, że według ustaleń wywiadu Ukrainy Rosji brakuje personelu. Rosjanie borykają się z problemami niedoborów artylerii, pojazdów opancerzonych. Tego sprzętu powinni byliby używać na linii frontu. Do czego to prowadzi?

REKLAMA

- Bardzo trudno jest Rosji prowadzić działania ofensywne. Dzieją się rzeczy, których nigdy nie widziałem w swojej praktyce. Próbują zdobyć przyczółek, wysyłając jednego żołnierza. Żołnierz idzie i próbuje dotrzeć dalej i zająć pozycje. Wcześniej wysyłali grupki osób - 30-20, z tej grupy zostawały 2-3 osoby i te zdobywały pozycje na linii frontu. By nagromadzić 50 osób, trzeba było wysyłać kolejne grupy po 20 osób na stracenie z 20-25 razy. Z kolejnej zostawały na nowych pozycjach znów 2 osoby. I tak dalej do skutku. Dlatego walka o jedno miejsce mogła na froncie trwać tygodniami - wyjaśniał wojskowy.

- A teraz widzieliśmy, że wysyłali jednego żołnierza w nadziei, że ten zdobędzie gdzieś przyczółek. Nazywa się takich żołnierzy "wojskowymi bezdomnymi" (ros. bomżami), albo szczurami - zaznaczył. Ich zadaniem jest przebić się na określoną odległość, zdobyć tam przyczółek i żywić nadzieję, że ktoś inny do nich dotrze - wskazał.

Gdzie toczą się walki?

Ukraiński pułkownik relacjonował, że wiosną Rosja prowadziła ataki na kierunku charkowskim, w stronę Kupiańska, a także w Donbasie - od północno-zachodnich obrzeży Wełykiej Nowosiłki przez Pokrowsk w kierunku Torecka, a następnie Czasiw Jaru. Zaznaczył, że walki o Czasiw Jar trwają już niemal rok i dotychczas armii rosyjskiej nie udało się tam przełamać obrony.

REKLAMA

Wojskowy ocenił, że Rosja stanie przed koniecznością podjęcia politycznie niewygodnej decyzji o mobilizacji. Jego zdaniem, dopóki Rosjanie nie zdecydują się na ten krok, prawdopodobnie nie będą w stanie osiągnąć znaczących sukcesów, pomimo chęci dokonania przełomów. W związku z tym obecna sytuacja, charakteryzująca się brakiem dużych rosyjskich postępów, może utrzymać się nawet przez kolejny miesiąc lub dłużej, do czasu odbudowy strat przez Rosję. Pułkownik zauważył, że Rosja jest w stanie maksymalnie zwiększyć liczebność swoich wojsk o 30 000 żołnierzy miesięcznie. Przy stratach wynoszących 45 000 miesięcznie, dwumiesięczne straty przekładają się na trzymiesięczne spowolnienie tempa działań.

Ponadto, jak podkreślił wojskowy, ukraińskie ataki na rafinerie spowodowały straty o wartości dziesiątek miliardów dolarów. Wszystkie rafinerie ropy naftowej i duże przedsiębiorstwa przemysłu naftowego, paliw i smarów zlokalizowane w regionach Federacji Rosyjskiej graniczących z Ukrainą zostały skutecznie zaatakowane, co znacząco ograniczyło ich zdolności produkcyjne. Pułkownik zwrócił również uwagę na to, że Rosja nie jest w stanie zwiększyć produkcji broni w stopniu wystarczającym do zabezpieczenia bieżących potrzeb armii. Ten deficyt może się pogłębiać, jeśli rosyjska armia utrzyma dotychczasowe tempo działań wojennych.

"Koszt muszli skradzionej w Polsce jest teraz niższy"

Pułkownik wskazał, że to wbrew pozorom powinno niepokoić słuchaczy w Polsce i na Zachodzie. - Koszt skradzionej muszli klozetowej w Ukrainie jest teraz znacznie wyższy niż potencjalny koszt skradzionej toalety gdzieś w Polsce czy na Litwie, bo tam straty armii rosyjskiej będą kilkukrotnie mniejsze w przypadku ataku - ostrzegł pułkownik. Zaznaczył, że z tym większą uwagą należy obserwować Białoruś, gdzie Kreml może starać się skupić wojska, na przykład pod pozorem planowanych ćwiczeń wojskowych.

REKLAMA

- Federacja Rosyjska może skoncentrować wojska na Białorusi i zapomnieć je wycofać. I będą tam sobie tkwić, jak kiedyś przy granicy z Ukrainą. Tuż przed inwazją Rosja posłała wojska na Białoruś pod pozorem ćwiczeń. Teraz jednak sytuacja Białorusi się zmieniła. Bo na początku inwazji na dużą skalę białoruska armia była w powijakach - powiedział pułkownik. - Nie mam wątpliwości, że w wyniku prawie trzyletniego programu intensywnego szkolenia bojowego, weryfikacji środków operacyjnych i mobilizacyjnych, "białoruski korpus armii rosyjskiej" może być zwiększony dwa lub trzy razy - uważa wojskowy.

Pułkownik wyraził opinię, że Rosja zamierza wykorzystać Białorusinów jako wojska pomocnicze, dosłownie zagnać ich do walki, nie licząc się z ich losem. Zwrócił uwagę, że komponent uderzeniowy armii białoruskiej może liczyć od 75 do 80 tysięcy żołnierzy, podczas gdy maksymalna liczebność wojska litewskiego to 30 tysięcy. Dodał, że kontyngent białoruski może zostać wzmocniony przez podobnej wielkości grupę wojsk rosyjskich.

Wojskowy zauważył, że Białoruś stale prowadzi ewidencję rezerwistów i szkolenia dla poborowych, co w jego ocenie pozwoli na dwukrotne zwiększenie sił w ciągu 1-3 miesięcy. Podkreślił, że Białorusini nie będą mieli możliwości odmowy udziału w wojnie, a za ich plecami staną rosyjscy dowódcy i kadyrowcy. Jego zdaniem, nie można liczyć na to, że Białorusini zwrócą się przeciwko Rosjanom, przynajmniej na początkowym etapie konfliktu. Zaznaczył, że struktura dowodzenia i algorytmy walki są w armii białoruskiej takie same jak w Rosji.

REKLAMA

W przypadku ataku na państwa bałtyckie, pułkownik przewiduje, że Polska również zostałaby zaatakowana przez Rosję w celu zneutralizowania ewentualnych działań na rzecz Litwy, Łotwy i Estonii. Przyznał, że skłania się ku opinii niemieckiego wojskowego, który stwierdził, że obecne lato może być ostatnim latem pokoju w Europie. Zastrzegł jednak, że nie jest to przesądzone, ale taki scenariusz również należy brać pod uwagę. Wyjaśnił, że wojskowi zawsze analizują najgorsze warianty i sposoby ich uniknięcia. Podsumował, że wiele zależy teraz od determinacji i spójności koalicji sojuszniczej.

Trzeba wzmocnić obronność granic"

"Pułkownik ocenił, że strona polska aktywnie wzmacnia granicę, ale w jego ocenie to nie wystarcza. Jak wskazał, konieczne jest "natychmiastowe zbudowanie fortyfikacji inżynieryjnych, i to demonstracyjnie, aby Federacja Rosyjska zobaczyła, jaka będzie cena skradzionej muszli klozetowej w Polsce, i jak trudne będzie przebicie się przez te fortyfikacje czy przez pola minowe".

- A jeśli chodzi o potrzeby Ukrainy, to musi ona wzmacniać wysoce mobilne wojska pancerne i wojskowy komponent powietrzny. Rosja nie umie bowiem wykorzystywać sił powietrznych jako niezależnego narzędzia do prowadzenia operacji strategicznych. Nigdy się nie nauczy. Nie mają takich zdolności. I na tej słabości możemy sporo zyskać - wskazał wojskowy. Ocenił, że państwa regionu nie będą w stanie pokonać Rosji w produkcji czołgów i pojazdów opancerzonych, ale mogą razem koordynować komponent powietrzny i organizować obronę granic.

REKLAMA

Pułkownik Hrabski zaznaczył, że służby bezpieczeństwa wewnętrznego Polski, a także Litwy, muszą bardzo poważnie potraktować możliwość zagrożenia terrorystycznego lub szpiegowskiego wewnątrz kraju. - Bo doświadczenie II wojny światowej uczy nas, że operacje na dużą skalę zaczynają się od aktów sabotażu, niszczenia ważnych obiektów infrastruktury, uszkodzenia węzłów i kanałów komunikacyjnych - dodał. - To nie szpiegomania, trzeba podjąć konkretne działania - stwierdził. Dodał, że nie jest wykluczona infiltracja grup dywersyjnych na terytorium Polski, i tym bardziej państw bałtyckich.  

Jak zaznaczył, wojna w Ukrainie pokazała, jak ważna jest obrona powietrzna. - Doświadczenia zarówno Ukrainy, jak i Rosji pokazały, że nie da się ochronić większości krytycznych obiektów infrastrukturalnych. Widać, jak poważne są uderzenia zarówno w ukraińskie obiekty, jak i rosyjskie rafinerie ropy naftowej. I Polska musi być gotowa do zachowania zdolności w zakresie przetwarzania ropy, dostaw gazu, prądu. Na wszelki wypadek przygotowane powinny być korytarze cywilne i infrastruktura dla potencjalnych tymczasowych przesiedleńców wewnątrz kraju ze strefy wojny - wskazał

Dodał, że Rosja celowo stara się wywołać nieład i chaos poprzez uderzenia w obiekty cywilne, miasta. Tak działa w Ukrainie. Stwarza to dodatkowe problemy dla państwa, także dla władz kraju. Dlatego ważne jest też przygotowanie obrony cywilnej i form współpracy cywilno-wojskowej. Trzeba mieć zapasy leków, żywności i tworzyć kanały ewakuacji na wszelki wypadek.

Ocenił, że Ukraina heroiczną walką dała swoim sojusznikom w Polsce i w państwach bałtyckich cały rok, bo do ataku mogło dojść już zeszłego lata. - To dodatkowy czas na przygotowanie się na najgorszy scenariusz, do którego oby nie doszło, ale którego nie możemy wykluczyć - zaznaczył.

REKLAMA

Czytaj także:

Rozmawiała Agnieszka Kamińska, PolskieRadio24.pl/kor

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej