Ekstraklasa. Przestańcie deprecjonować Jagiellonię. Nie będzie mistrzem z przypadku [KOMENTARZ]

Paweł Majewski

Paweł Majewski

2024-04-23, 12:58

Ekstraklasa. Przestańcie deprecjonować Jagiellonię. Nie będzie mistrzem z przypadku [KOMENTARZ]
Piłkarze Jagiellonii Białystok zmierzają po mistrzostwo Polski. Foto: PAP/Artur Reszko

"Nikt nie chce zdobyć mistrzostwa", "Wyścig ślimaków", "Mistrz będzie słaby jak nigdy" - w ciągu ostatniego miesiąca słyszeliśmy setki, jeśli nie tysiące tego typu opinii. Takie słowa są zwyczajnie obraźliwe dla piłkarzy, trenerów i działaczy Jagiellonii Białystok, którzy w przeciągu roku wykonali tytaniczną pracę i, z ekipy drżącej o ligowy byt, stali się zasłużonym liderem PKO BP Ekstraklasy, mającym wielką szansę na pierwszy w historii klubu tytuł mistrza Polski.

Po ostatnich zwycięstwach Górnika Zabrze okazało się, że w walce o mistrzostwo Polski oraz o awans do europejskich pucharów liczy się aż siedem zespołów.

Wyrównana liga czy "wyścig ślimaków"?

Ekstraklasa w tym sezonie jest wyrównana. Bardzo wyrównana. Trudno wręcz szukać w Europie podobnego przykładu, w którym na pięć kolejek przed końcem sezonu niemal połowa ligi może jeszcze śnić o mistrzowskim tytule.

Oczywiście taki stan rzeczy nie byłby możliwy, gdyby potentaci regularnie wygrywali z maluczkimi, jak to ma często miejsce w innych ligach o zbliżonym potencjale do naszej. Nie jest to też jednak żadna nowość, jeśli chodzi o polskie boiska.

Dla przykładu, już w sezonie 2010/2011 mistrzowska Wisła Kraków zgromadziła ledwo 56 punktów w 30 meczach, przegrywając po drodze do tytułu osiem spotkań. Rok później identyczny dorobek miał Śląsk Wrocław, który świętował mistrzostwo.

Tzw. "wyścig ślimaków" o mistrzostwo Polski nie jest więc niczym nowym. Mistrzowie z trzech ostatnich sezonów kończyli rozgrywki ze średnią powyżej dwóch punktów na mecz, ale w naszej lidze to wcale nie jest regułą. Powód jest banalny - wyrównany poziom. Nawet zajmujący ostatnie miejsce w tabeli Ruch Chorzów potrafił tej wiosny urywać punkty faworytom.

Nie oznacza to jednak, że uprawnione są głosy, typu: "nikt nie chce zdobyć mistrzostwa". Gdyby tak było, Legia Warszawa nie zmieniałaby w kwietniu trenera, a właściciel Rakowa Częstochowa nie pisałby publicznie o swojej frustracji grą drużyny. Najbogatsze kluby chcą mistrzostwa Polski. Rzecz w tym, że nie prezentują na boisku jakości, jakiej oczekują od nich kibice oraz dziennikarze.

Czy to jednak powód, żeby wrzucać wszystkich do jednego worka? Czy kryzys Legii, Rakowa lub Lecha Poznań od razu musi oznaczać, że deprecjonujemy cały wyścig o mistrzostwo Polski? Wielu "ekspertów" tak właśnie uważa, z góry przekreślając ewentualnego mistrza w letniej walce o europejskie puchary.

Jagiellonia trzyma formę. Białostoczanie uniknęli kryzysu

Coraz więcej wskazuje, że o historyczne, bo pierwsze w historii klubu, mistrzostwo Polski skutecznie powalczyć może Jagiellonia Białystok. 55 punktów w 29 kolejkach to nie jest może dorobek godny ligowego dominatora, ale i tak wystarczający, by wyprzedzać grupę pościgową o cztery "oczka".

"Duma Podlasia" pozycję lidera tabeli wywalczyła na początku marca, gdy w bardzo dobrym stylu pokonała prowadzący do tej pory Śląsk Wrocław 3:1. Mimo to, cały czas słychać absurdalne głosy w stylu: "Jagiellonia nie wykorzystuje okazji, by uciec reszcie stawki".

Jednym tchem mówi się o słabej formie całej czołówki, poza rewelacyjnym ostatnio Górnikiem. Tymczasem sześć ostatnich spotkań ligowych białostoczan to cztery zwycięstwa, remis i porażka. Zwolennicy tezy o "Jagiellonii, która nie chce mistrzostwa" podpierają się domową porażką z 28. kolejki, gdy Żółto-Czerwoni przegrali z broniącą się przed spadkiem Cracovią 1:3.

Zapominają jednak, że na postawę podopiecznych Adriana Siemieńca wpłynęła kompletnie niepotrzebna czerwona kartka dla Adriana Diegueza, którą Hiszpan otrzymał po nieco ponad kwadransie gry. Wcześniej białostoczanie dominowali na boisku i szybko objęli prowadzenie. Ba, w osłabieniu też przeważali we wszystkich statystykach, ale byli bardzo nieskuteczni. Afimico Pululu zmarnował nawet rzut karny.

O tym, że nie ma jednak mowy o żadnym kryzysie, ligowi liderzy przekonali nas w sobotę, gdy wygrali w Lubinie z Zagłębiem. Po 29. kolejce odskoczyli Śląskowi i Lechowi na cztery punkty, ale nadal słychać głosy, że "Jagiellonia nie jest w stanie odskoczyć reszcie".

Niezrozumiałe umniejszanie sukcesów Jagiellonii

Chęć umniejszania sukcesów Jagiellonii Białystok jest niezrozumiała. Jesienią wszyscy chwalili głównie Śląsk Wrocław. Było za co, bo wrocławianie grali skutecznie, prowadzili w tabeli, ale tuż za nimi plasowała się właśnie ekipa z Podlasia. Wiosną Śląsk znacznie spuścił z tonu, a Jagiellonia, mimo kilku wpadek, utrzymuje dobrą formę.

Trener Adrian Siemieniec, prezes Wojciech Pertkiewicz, dyrektor sportowy Łukasz Masłowski oraz oczywiście piłkarze Jagiellonii nie słyszą jednak zbyt wielu pochwał. Nieraz muszą nawet słuchać absurdalnych zarzutów. Na konferencji prasowej po meczu z Cracovii jeden z dziennikarzy, który przyjechał z Warszawy, próbował udowadniać Siemieńcowi, że jego drużyna nie bardzo potrafi grać w piłkę i ma problem ze zdobywaniem bramek.

Mowa o ekipie, która zdobyła do tej pory 66 ligowych goli, o dwanaście więcej od drugiej w tej klasyfikacji Pogoni Szczecin...

Trzeba też pamiętać, w jakim punkcie Jagiellonia Białystok była dwanaście miesięcy wcześniej. Najmłodszy trener w lidze Adrian Siemieniec przejmował fatalnie dysponowany zespół, któremu coraz mocniej w oczy zaglądała degradacja.

Drużynę udało się utrzymać w krajowej elicie, ale latem nie brakowało pozaboiskowych problemów. Prezes Wojciech Pertkiewicz walczył z urzędnikami o podpisanie korzystniejszej dla klubu umowy na wynajem Stadionu Miejskiego. Długo wydawało się nawet, iż Jagiellonia mecze domowe będzie musiała rozgrywać w... Płocku.

W takiej atmosferze niepewności pion sportowy, na czele z dyrektorem Masłowskim, dokonał latem naprawdę świetnych transferów. Dominik Marczuk, Afimico Pululu, Kristoffer Hansen, Adrian Dieguez, Jose Naranjo, Jarosław Kubicki - każdy z tych piłkarzy dołożył niemałą cegiełkę do tego, że na miesiąc przed końcem rozgrywek Jagiellonia Białystok ma wielką szansę na pierwszy w swojej historii tytuł mistrza kraju.

Tytaniczną pracę wykonał trener Siemieniec, który nie tylko wprowadził niemal wszystkich swoich podopiecznych na wyższy poziom, ale też sprawił, że w szatni Jagiellonii piłkarze znowu są gotowi iść za sobą w ogień.

W budowaniu mistrzowskiej drużyny umiejętności interpersonalne są równie ważne jak warsztat szkoleniowy.

Historyczne mistrzostwo możliwe. Wypada to docenić

Możliwe, że na Euro 2024 jako reprezentanci Polski pojedzie aż trzech jagiellończyków: Taras Romanczuk nie zawiódł w marcowym meczu z Walią, debiut w kadrze ma już za sobą Bartłomiej Wdowik, a i Dominik Marczuk został zauważony przez selekcjonera.

Michał Probierz nie wysłał tych powołań dlatego, że przed laty pracował w Białymstoku i odnosił z Jagiellonią sukcesy.

Każdy z trzech wymienionych piłkarzy wielokrotnie udowodnił swoją jakość. Romanczuk jest prawdziwym szefem środka pola, Wdowik może już nie kolekcjonuje bramek ze stałych fragmentów gry, jak robił to jesienią, ale nadal jest wyróżniającym się lewym obrońcą w lidze, a Marczuk zanotował prawdziwe wejście smoka do Ekstraklasy i, mimo ledwo 20 lat na karku, cały czas gra bez kompleksów.

Jagiellonia ma też inne mocne punkty. Oprócz wymienionych już graczy pozyskanych latem, trzeba podkreślić rolę znakomitego portugalskiego pomocnika Nene, pewność, jaką w bramce daje Zlatan Alomerović, postęp dokonany przez stopera Mateusza Skrzypczaka czy udaną zmianę pozycji Michala Sacka, który z przeciętnego pomocnika stał się bardzo dobrym prawym defensorem.

Liderem drużyny niezmiennie jest natomiast Jesus Imaz. Hiszpan, podobnie jak Romanczuk, który w sobotę zagrał swój 300. ligowy mecz dla Jagiellonii, powoli staje się legendą klubu. W odróżnieniu od kilku poprzednich sezonów, Imaz nie jest jednak jedynym piłkarzem, od którego zależy jakość ofensywnej gry białostoczan.

To, czego w tym sezonie dokonała Jagiellonia, należy zatem docenić. Pamiętajmy, że białostoczanie byli też o krok od finału Pucharu Polski, ale ulegli Pogoni po dogrywce.

W ciągu ostatnich 15 lat podlaski klub sięgał po krajowy puchar i superpuchar, a w lidze dwa razy zajmował drugie i raz trzecie miejsce. Do mistrzostwa Polski zawsze czegoś jednak brakowało.

Tym razem może być inaczej. I zwyczajnie po ludzku wypada docenić to, czego dokonali Adrian Siemieniec oraz jego ekipa. Białostoczanom należy się pokłonić, bo pokazali, że w ciągu roku można przebyć drogę od ligowego zera do bohatera.

Na pewno natomiast nie należy już dzisiaj wyrokować, że Jagiellonia "skompromituje się w eliminacjach Ligi Mistrzów". To zachowanie co najmniej nieeleganckie. Tym bardziej, że jesteśmy krajem, którego mistrz do tych elitarnych rozgrywek zakwalifikował się AŻ jeden raz w ciągu ostatniego ćwierćwiecza...

Paweł Majewski, PolskieRadio24.pl

Czytaj także:

Polecane

Wróć do strony głównej