Trump czy Harris? Moskwa i Kijów stawiają na różnych graczy

Wybory w Stanach Zjednoczonych postrzegane są w Kijowie i Moskwie, jako swoiste być albo nie być dla Ukrainy. Wygrana Kamali Harris ma oznaczać kontynuację dotychczasowej polityki wspierania tego kraju przez prezydenta Joe Bidena. Z kolei zwycięstwo Donalda Trumpa może przynieść próbę nawiązania kontaktów z Kremlem i przekonanie Kijowa do kapitulacji. Nie wszystko jest jednak tak jednoznaczne.

2024-11-03, 21:30

Trump czy Harris? Moskwa i Kijów stawiają na różnych graczy
Wybory w USA będą miały ogromne znaczenie dla Rosji i Ukrainy. Foto: PAP/EPA/MICHAEL KLIMENTYEV/SPUTNIK/KREMLIN POOL, ALESSANDRO DELLA VALLE/AFP/East News

Na początku września Władimir Putin przekonywał na forum ekonomicznym we Władywostoku, że Moskwa uznawała za swojego faworyta Joe Bidena jednak ten "rekomendował swoim wyborcom, by głosowali na Harris, więc także my ją będziemy popierać".

Później minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow tłumaczył, że tak naprawdę to prezydent żartował ponieważ ma poczucie humoru, a tak naprawdę to i za czasów Donalda Trumpa Rosji wcale łatwo na arenie międzynarodowej się nie żyło. Na Zachodzie chyba mało kto już wierzy w to, co mówią rosyjskie władze. W 2014 roku Putin mówił, że nie ma rosyjskich żołnierzy na anektowanym Krymie, później w 2022 roku zapewniał, że nie zaatakuje Ukrainy, a potem Moskwa zalała świat całym stekiem kłamstw dotyczącym wojny. Zachodni politycy już wiedzą, że w takiej sytuacji lepiej patrzeć na to, co Rosja robi niż mówi, a tutaj widać wyraźną przychylność dla kandydata republikanów.

Jeszcze w czasie kampanii w 2016 roku pojawiły się informacje, że Rosja stara się wpływać na sytuację przed wyborami prezydenckimi w USA. To samo było w 2020 roku. Celem było doprowadzenie do zwycięstwa Donalda Trumpa. Teraz sytuacja jest podobna, choć metody bardziej zaawansowane. Z użyciem sztucznej inteligencji tworzone są strony udające poważne amerykańskie gazety, gdzie produkowane są treści mające zachęcić potencjalnych wyborców do poparcia byłego prezydenta. Są tu teorie spiskowe, czy informacje o rzekomych nieprawidłowościach przy otrzymywaniu przez Ukrainę pomocy wojskowej od Stanów Zjednoczonych. Wszystko to ma obrzydzić Joe Bidena i kandydatkę demokratów Kamalę Harris.

Ukraina takich operacji nie przeprowadza. Nie ma zarówno potencjału, jak i tradycji tego rodzaju działań. Ewentualne ich ujawnienie mogłoby też znacznie pogorszyć pozycję Kijowa.

REKLAMA

Przebywając w Nowym Jorku Wołodymyr Zełenski spotkał się nawet z Donaldem Trumpem (oprócz rozmów z Harris i Bidenem). Trudno jednak to spotkanie zaliczyć do miłych, gdy ktoś mówi ci, że ma dobre kontakty z kimś, kto właśnie bombarduje twój kraj. A właśnie w czasie tego spotkania były prezydent opowiadał, jak dobrze zna Władimira Putina.

Moskwa nie wierzy Harris

Dlaczego Moskwie miałoby zależeć na tym, aby stanowisko prezydenta objął Donald Trump? Odpowiedzi są jednoznaczne, dlaczego Kijów nie chciałby tego zwycięstwa.

Po pierwsze, kandydat republikanów regularnie przekonuje, że wojnę można zakończyć w ciągu kilku dni.
- Mam także bardzo dobre relacje z prezydentem Putinem. Jak wygramy ta sprawa zostanie bardzo szybko rozwiązana - oświadczył w czasie spotkania z Zełenskim.

Nie ma wątpliwości, że zatrzymanie wojny jest możliwe. Kijów też ją może skończyć, nawet szybciej niż Donald Trump. Wystarczy, że ukraińskie władze odstąpią Rosji cztery wschodnie obwody, uznają rosyjską jurysdykcję nad Krymem, a Ukraina rozbroi się i zrezygnuje z członkostwa w NATO. Tak naprawdę nie jest to skomplikowane.

REKLAMA

Od razu można jednak przewidzieć, że Kijów na coś takiego się nie zgodzi. Nawet jeśli ukraińskie społeczeństwo jest już zmęczone wojną, to nie jest gotowe na takie kompromisy. Tego rodzaju wyjście oznaczałby zamrożenie konfliktu i kolejną wojnę za kilka lat, gdy Rosja uzupełni zapasy broni. Jest to nie tylko groźne dla samej Ukrainy, która stanie się Finlandią XXI wieku, ale też dla Polski, czy krajów nadbałtyckich, które są naturalnym następnym celem dla Moskwy.

Po drugie, Kijów niepokoją też deklarowane przez Donalda Trumpa dobre stosunki nie tylko z Putinem, ale także z innymi przywódcami prowadzącymi antyukraińską politykę, jak Viktor Orban, czy Xi Jinping. Budapeszt jest zwolennikiem wstrzymania ognia, de facto oddania przez Ukrainę okupowanych terytoriów, a także rozwija współpracę z Moskwą na przykład z Gazpromem, czy Rosatomem, który buduje elektrownię jądrową w Pacs. Z kolei, gdyby nie pomoc gospodarcza Chin dla Rosji (kupowanie od Moskwy surowców naturalnych, intensywny eksport towarów podwójnego zastosowania), Kreml nie byłby w stanie prowadzić wojny.

Po trzecie, na korzyść Moskwy działa też to, że Trump nie gra grupowo. Nieistotne dla niego są sojusze na przykład z państwami europejskimi, czy NATO, na których zależałoby Kijowowi. Były amerykański prezydent lubi iść do przodu sam i dogadywać się jeden na jeden. Rosyjscy eksperci mówią, że taka konsolidacja Zachodu, do której dąży Harris, jest dla Moskwy poważnym zagrożeniem.

O ile ciężko wierzyć władzom na Kremlu, to warto zwrócić uwagę, jak kampanię relacjonują rosyjskie państwowe media. Jeżeli ktoś może liczyć na życzliwość, to jest to na pewno Donald Trump. Każde potknięcie Joe Bidena jest wyśmiewane. Jest on dla pracowników rosyjskich mediów uosobieniem zła. Można to zrozumieć, w końcu gdyby nie wsparcie wojskowe ze Stanów Zjednoczonych, Ukraina nie mogłaby się obronić przed rosyjskimi wojskami. Propaganda mogła też przekonywać Rosjan, jak bardzo sprawny jest ich prezydent na tle amerykańskiego przywódcy.

REKLAMA

To jak często poruszany jest temat wyborów w rosyjskich mediach, pokazuje też, jak sprzeczne z rzeczywistością jest zapewnianie przez Kreml, że "ten temat ich nie interesuje". Interesuje i to bardzo. W ogóle rosyjski widz zazwyczaj jest na bieżąco informowany, co się dzieje w USA, czy na Ukrainie. Oczywiście w kluczu negatywnym. W jego kraju wszystko jest dobrze.

Czytaj także:

Nie wszystko jest tak jednoznaczne

Oczywiście istnieje teoria mówiąca o tym, że dla Moskwy lepszym wyborem byłaby Kamala Harris ponieważ jest bardziej przewidywalna. Donald Trump umie zaskoczyć, dlatego na przykład jego porażka w ewentualnych rozmowach z Putinem może zakończyć się dla Kremla zwiększonymi dostawami broni dla Ukrainy i zniesieniem ograniczeń na ich zastosowanie na terytorium Rosji.

Ukraińscy analitycy przypominają przy tym, że to nie Barrack Obama przysłał Ukrainie pierwsze dostawy broni w 2014 roku, gdy rozpoczynała się rosyjska agresja, a zrobił to właśnie Donald Trump w 2018 roku. Były to, między innymi, ręczne pociski kierowane Javelin, amunicja i inna broń. Z drugiej strony, teraz nazywa Zełenskiego "najlepszym sprzedawcą", który cały czas "wywozi" z USA miliardy dolarów. Zwolennicy Trumpa w Kijowie tłumaczą to kampanią wyborczą.

REKLAMA

Kamala Harris unika tego rodzaju krytycznych wypowiedzi pod adresem Zełenskiego. Można to zrozumieć, w końcu trudno krytykować głównego partnera obecnego prezydenta. Kandydatka powtarza, że Ukraina ma być niezależna w międzynarodowo uznanych granicach. Takie deklaracje są o wiele lepiej przyjmowane w Kijowie. Problemem może być to, że do momentu, gdy została kandydatką demokratów w lipcu, jako wiceprezydentka nie interesowała się Ukrainą i trwającą w Europie wojną.

Wybory w Stanach Zjednoczonych będą miały decydujący wpływ na dalszy przebieg wojny w Ukrainie. W przypadku wygranej Trumpa, zapewne nie spełnią się wszystkie marzenia Moskwy, a opowiadanie o "otwieraniu szampana" na Kremlu będą mocno przesadzone. Zwycięstwo Harris z kolei nie oznacza, że na Ukrainę nagle popłyną nowe dostawy broni. Nowy, czy nowa prezydent obejmie stanowisko w styczniu 2025 roku, gdy rzeczywistość, także ekonomiczna, w USA będzie zupełnie inna niż w lutym 2022 roku. I z tym zapewne musi liczyć się Ukraina.

Piotr Pogorzelski, wicedyrektor Polskiego Radia dla Zagranicy, autor audycji Po prostu Wschód w radiowej Trójce

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej