"Oni wpadali do wody już martwi". Były pilot o katastrofie w USA

Były pilot wojskowy i ekspert lotniczy major Michał Fiszer uważa, że najpewniej nikt nie mógł przeżyć katastrofy lotniczej w Waszyngtonie. - To było potężne uderzenie, ja podejrzewam, że gdyby samochód uderzył w drzewo z prędkością 300 km/h to szanse na odnalezienie żywych w środku byłyby też niewielkie - powiedział w Polskim Radiu 24.

2025-01-30, 10:50

"Oni wpadali do wody już martwi". Były pilot o katastrofie w USA
Akcja ratunkowa po katastrofie lotniczej w Waszyngtonie. Foto: PAP/EPA/JIM LO SCALZO

Liczne błędy?

Samolot pasażerski Bombardier CRJ 700 linii American Airlines z 64 osobami na pokładzie zderzył się w środę czasu lokalnego z wojskowym śmigłowcem Black Hawk przy podejściu do lądowania na waszyngtońskim lotnisku im. Ronalda Reagana i spadł do Potomaku. Los ofiar nie jest znany, z rzeki nie wyciągnięto dotąd żadnej żywej osoby.

Posłuchaj

Ekspert lotniczy, major Michał Fiszer o katastrofie lotniczej w Waszyngtonie (Temat dnia) 3:17
+
Dodaj do playlisty

Major Michał Fiszer uważa, że w katastrofie nad Waszyngtonem doszło prawdopodobnie do licznych błędów. - Samolot lądował na krótszym, ukośnym pasie 330, podchodząc znad miasta i przecinając Potomak, nie wiem, czy załoga śmigłowca miała tego świadomość, że on ląduje nie na tym najdłuższym pasie tylko na tym krótszym, i że w związku z tym jest bliżej - powiedział.

"Tam jest bardzo łatwo o błąd"

Ekspert zwrócił też uwagę na warunki, w których doszło do katastrofy. - To była jednak noc. Po ciemku trudno ocenić odległość do świateł. Nawet, jeżeli widać światła podchodzącego samolotu, to nie wiadomo, jak on jest daleko. Ja na miejscu załogi tego śmigłowca poprosiłbym o zwiększenie wysokości lotu i przeleciał nad ścieżką podejścia tego samolotu - stwierdził major Fiszer.

Były pilot wskazał, że przestrzeń powietrzna nad Waszyngtonem jest zatłoczona. - O błąd jest tam bardzo łatwo i prawdopodobnie wiele osób go popełniło - powiedział.

REKLAMA

Na miejsce katastrofy skierowano łodzie Straży Przybrzeżnej oraz policji. Poszukiwania ofiar w rzece prowadzą nurkowie. W akcję ratowniczą zaangażowane są najważniejsze rządowe agencje USA. Na miejscu pracują śmigłowce oraz łodzie strażackie i pojazdy straży przybrzeżnej. Działania służb ratowniczych utrudniają ciemność i niska temperatura.

Major Fiszer nie wierzy, żeby ktokolwiek mógł przeżyć katastrofę. - W momencie tego zderzenia samolot rozpadł się na kawałki. To było potężne uderzenie, ja podejrzewam, że gdyby samochód uderzył w drzewo z prędkością 300 km/h, to szanse na odnalezienie żywych w środku byłyby też niewielkie. Moim zdaniem oni już martwi powpadali do wody, na ale to wszystko się jeszcze okaże - powiedział.

Wadliwe procedury?

Ekspert zwrócił uwagę także na inne niż m.in. w Polsce procedury. - Śmigłowce przelatują tam w poprzek ścieżki podejścia na wysokości, na której jest podejście. Takie rzeczy u nas w zasadzie się nie zdarzają. U nas ta strefa jest wyłączona z ruchu i tylko w wyjątkowych sytuacjach można ją przekroczyć - wyjaśnił.

- Nie wiadomo także, jak działały transpondery. A także o ile cywilny samolot na pewno miał urządzenia ostrzegawcze, tak starszy wojskowy śmigłowiec już niekoniecznie - powiedział.

REKLAMA

Według American Airlines na pokładzie Bombardiera było 60 pasażerów i czworo członków załogi, zaś służby prasowe wojsk lądowych USA podały, że śmigłowcem leciało trzech żołnierzy. Black Hawk, który wyruszył z pobliskiej bazy Fort Belvoir w Alexandrii w stanie Wirginia, miał odbywać rutynową misję szkoleniową. Wśród członków załogi nie było starszych rangą wojskowych ani VIP-ów. Nowy szef Pentagonu Pete Hegseth poinformował o wszczęciu dochodzenia w sprawie.

Czytaj także:
***

Audycja: Temat dnia
Prowadzi: Roch Kowalski
Gość: major Michał Fiszer
Data emisji: 29.01.2025
Godzina emisji: 14.10

Źródła: Polskie Radio 24/PAP/paw

REKLAMA


Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej