Nie tylko prom Jan Heweliusz. Na dnie Bałtyku spoczywają tysiące wraków
Bałtyk od wieków jest świadkiem morskich katastrof. Nic dziwnego, że jego dno jest usiane wrakami okrętów. Niektóre z nich zatonęły setki lat temu. To, że wciąż możemy je oglądać, zawdzięczamy szczególnym warunkom panującym w tym morzu. Istnieje jednak ryzyko, że niedługo wszystko się zmieni.
2025-11-14, 08:05
Ile wraków spoczywa na dnie Bałtyku?
Tragiczna i pełna tajemnic historia promu Jan Heweliusz, który zatonął u wybrzeży Rugii 14 stycznia 1993 roku, zabierając ze sobą 56 ofiar śmiertelnych, stała się kanwą wielu książek i produkcji filmowych, w tym opublikowanego przez serwis Netflix serialu "Heweliusz" w reżyserii Jana Holoubka.
O wydarzeniu tym opowiada także dokumentalny podcast Polskiego Radia "Heweliusz. Prawdziwa historia". Jego autorzy drobiazgowo odtwarzają przebieg katastrofy i starają się wyjaśnić zagadki od początku towarzyszące zatonięciu promu. Tamtej mroźnej nocy podczas silnego sztormu Jan Heweliusz poszedł na dno, dołączając do nawet kilkudziesięciu tysięcy okrętów, które Bałtyk pochłonął w ciągu co najmniej dziesięciu stuleci.
– Problem w tym, że ciężko to policzyć, bo ta pozornie płaska powierzchnia dna Bałtyku może kryć w zabytki, o których my nawet nie wiemy – przyznał w Polskim Radiu dr Robet Domżał, dyrektor Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. – W związku z tym stanowisk, które są udokumentowane, nie ma wcale tak dużo. Wystarczy jednak zacząć jakiekolwiek roboty inżynieryjne, techniczne penetracje dna, żeby się okazało, że dany kilometr kwadratowy jest usiany resztkami jakiegoś wraku – tłumaczył.
Posłuchaj
Skąd w Bałtyku tyle drewnianych wraków?
Morze Bałtyckie to jedno z niewielu miejsc na świecie, w którym znajdziemy wyjątkowo dobrze zachowane wraki nie tylko jednostek budowanych ze stali, lecz także drewnianych statków z najróżniejszych epok. Dlaczego nie spotkamy takich pozostałości w innych miejscach? Wszystkiemu winny małż o wdzięcznej nazwie świdrak okrętowiec (łac. Teredo navalis).
Gdy drewniany galeon tonął na przykład w rejonie Karaibów lub w Morzu Śródziemnym, potrzeba było najwyżej stu lat, aby pozostały z niego wyłącznie metalowe elementy. Resztę statku pożerały świdraki, które wyglądem przypominają raczej białe robaki, niż to, co potocznie rozumiemy przez małże.
Nazwa tych zwierząt jest nieprzypadkowa - istotnie "świdrują" one drewno, drążąc w nim podłużne tunele. Tam, gdzie jest ich dużo, w krótkim czasie zamieniają każdy kawałek drewna w sito. Są prawdziwym utrapieniem stref przybrzeżnych, bo podgryzają także m.in. belki pomostów i inne drewniane konstrukcje.
Po lewej: dorosła postać świdraka okrętowca oraz przekrój przez drewno z żerującym wewnątrz małżem. Po prawej: kawałek drewna o strukturze naruszonej przez świdraki. Ilustracje z wydanej w 1879 roku książki Williama Damona "Ocean wonders". Fot. domena publiczna Do niedawna nie było ich w Bałtyku, bo w morzu tym było po prostu za zimno. W ostatnich latach zauważa się jednak, że świdraki, zawleczone z cieplejszych zbiorników, zaczęły żyć na południu Morza Bałtyckiego, u wybrzeży Danii, Niemiec i Polski. Wszystkiemu winna jest rosnąca temperatura Bałtyku. Jeśli świdraków będzie przybywać, zagrożone mogą być wraki, które do tej pory spokojnie przeleżały u naszych wybrzeży 400 lub 500 lat (o ile oczywiście małże nie są wybredne i gustują w bardzo starym drewnie).
Posłuchaj
Galeony, mogiły wojenne i katastrofy ekologiczne
Zatopione galeony to gratka nie tylko dla świdraków. Okręty te stanowią przede wszystkim cenny materiał archeologiczna, a także źródło uciechy dla nurków zafascynowanych historią żeglarstwa i tajemnicami przeszłości. Ale pośród tych pobudzających wyobraźnię resztek leżą wraki nowszych jednostek fabrykowanych ze stali, które mogą okazać się (lub już się okazały) śmiertelnie niebezpieczne nie tylko dla ludzi, lecz także - i przede wszystkim - dla organizmów żyjących w Bałtyku.
Przedstawiamy przegląd wybranych wraków spoczywających na dnie naszego morza. Miały one burzliwą historię, bywały dowodami ludzkiej niefrasobliwości lub śladami wojennego okrucieństwa, niektóre zaś można nazwać tykającą bombą, bo ich dzieje niestety nie zostały jeszcze domknięte.
Solen
Solen (pol. "Słońce") to jeden z najciekawszych drewnianych wraków polskich wód przybrzeżnych. Szwedzki galeon zatonął 28 listopada 1627 roku podczas bitwy pod Oliwą. Gdy załoga polskiego okrętu Wodnik dokonała abordażu na pokład Solena, Szwedzi w obliczu nadchodzącej klęski wysadzili skład prochu, rozrywając kadłub statku, wskutek czego jednostka poszła na dno na głębokości 16 metrów.
Wrak odkryto jesienią 1969 roku podczas budowy Portu Północnego w Gdańsku. Przez lata archeolodzy wydobywali z pozostałości Solena armaty i kule armatnie, mnóstwo broni, ozdób i naczyń, a nawet fragmenty ubiorów. Eksponaty zasiliły zbiory Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku.
Vasa
Wojna polsko-szwedzka wciąż trwała, gdy na zlecenie Gustawa Adolfa zwodowano imponujący, bogato zdobiony królewski galeon Vasa, który miał być chlubą Szwecji i głosić potęgę jej monarchy. 10 sierpnia 1628 roku okręt wypłynął w swój dziewiczy rejs, oddał salwę honorową z licznych dział na burcie, przebył jedną milę, po czym przewrócił się na bok i zatonął wraz z kilkudziesięcioma marynarzami. Spoczął na głębokości 32 metrów.
Po przeprowadzeniu śledztwa nikogo nie obarczono winą za katastrofę, wskazuje się jednak, że najprawdopodobniej odpowiedzialni byli konstruktorzy statku, którzy po prostu przesadzili z rozmachem swego dzieła. Ze względu na trwający konflikt zbrojny krążyły również plotki, że polscy agenci sabotowali projekty galeonu, doprowadzając do powstania wad okrętu. – Była to próba zrzucenia odpowiedzialności, bo zaniedbań było tam mnóstwo – mówił w Polski Radiu prof. Bartosz Kontny, archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Wrak został odkryty w 1956 roku, a podniesiony z dna w 1961 roku. Vasa, zachowana w niezłym stanie i wyremontowana, trafiła następnie do muzeum Vasamuseet w Sztokholmie, gdzie można podziwiać go do dziś. – Kiedy ogląda się ten statek, po prostu zapiera dech – przyznał prof. Bartosz Kontny.
Posłuchaj
W 2021 roku szwedzcy archeologowie natknęli się u wybrzeży swojego kraju na wrak okrętu Äpplet (pol. "Jabłko"), siostrzanej jednostki Vasy. W przeciwieństwie do poprzedniczki galeon ten bez zarzutu pełnił zadania okrętu wojennego. Brał udział m.in. w potopie szwedzkim. Na dno posłali go w 1658 roku sami Szwedzi, by zablokować statkom wroga drogę do portu w Sztokholmie.
Wyremontowany wrak okrętu Vasa wystawiony w Vasamuseet w Sztokholmie. Fot. PAP/EPA/ANDERS WIKLUND Mars
Prawie sto lat wcześniej podczas innego konfliktu (ale znów m.in. z Polską) zatonął Mars, największy okręt wojenny, jaki w XVI wieku pływał po Bałtyku. Zatonął 31 maja 1564 roku podczas dwudniowej bitwy pod Gotlandią, jednej z wielu potyczek wojny siedmioletniej. Tym razem galeon opadł na dno na głębokości aż 75 metrów, a odnaleziony został dzięki sonarom dopiero w 2011 roku.
W doskonale zachowanym wraku odkryto wiele skarbów, m.in. cztery tysiące monet. Kosztowności i inne obiekty sukcesywnie wydobywane są na powierzchnię (duża głębokość utrudnia łatwy dostęp do okrętu) i przekazywane do muzeum w szwedzkim Västervik.
Okręt z XIX wieku z ładunkiem szampana
To była jedna z największych sensacji lata 2024 roku. Członkowie "Baltictech", polskiej grupy nurkowej z Trójmiasta, na dnie Bałtyku w pobliżu szwedzkiej wyspy Olandia odkryli wrak nieznanego z imienia żaglowca, a na jego pokładzie sto butelek z szampanem i wodą mineralną, które wiezione były być może dla cara Rosji Aleksandra II. Na podstawie niemieckich etykiet wody mineralnej odkrywcy oszacowali, że okręt musiał zatonąć między 1850 a 1876 rokiem.
W 2025 roku szwedzcy archeologowie postanowili dokonać degustacji szampana. Ocenili, że smakuje jak "stary strych", lecz mimo wszystko wciąż nadawał się do picia, w przeciwieństwie do trunku wydobytego z odkrytego w 2010 roku wraku szkunera Föglö. Tamten szampan po analizie okazał się niezdatny do spożycia.
ORP Wicher i ORP Gryf
Dwie jednostki bojowe Wojska Polskiego krótko walczyły z niemieckimi agresorami w pierwszych dniach września 1939 roku. Niszczyciel Wicher (w międzywojniu zwany kontrtorpedowcem) był flagową jednostką polskiej marynarki wojennej. Zatonął 3 września 1939 roku w helskim porcie zniszczony niemieckimi bombami podczas walk na Wybrzeżu.
Tego samego dnia, tuż obok Wichra, na dno poszedł stawiacz min Gryf. Jego wrak służył jako okręt-cel najpierw Niemcom, a po 1945 roku również Polakom. Później część statku zezłomowano, część pozostawiono na dnie Zatoki Puckiej, a kilka dział przekazano muzeom. Wrak Wichra Niemcy przenieśli w okolice falochronu przy porcie w Helu. Resztki okrętu wciąż można tam znaleźć.
Wilhelm Gustloff, Steuben i Goya
Trzy jednostki ewakuujące tysiące niemieckich żołnierzy i cywili z terenu Prus Wschodnich spotkał ten sam los. 30 stycznia 1945 roku dowodzony przez Aleksandra Marineska radziecki okręt podwodny za pomocą torped zatopił statek Wilhelm Gustloff, zabijając od 6 tysięcy do nawet ponad 9 tysięcy ludzi. 11 dni później ta sama załoga posłała na dno Bałtyku okręt Steuben, doprowadzając do śmierci ponad 4 tysięcy osób.
Zatopienie Wilhelma Gustloffa to największa pod względem liczby ofiar katastrofa morska w dziejach świata (dla porównania: słynna tragedia Titanica to "zaledwie" niecałe półtora tysiąca śmierci). W czołówce mieści się także kolejny niemiecki statek Goya. Wraz z 6 lub 7 tysiącami osób zatonął on 16 kwietnia 1945 roku, po trafieniu torpedą przez okręt podwodny pod rozkazami Władimira Konowałowa, który później za swój czyn został przez władze ZSRR uhonorowany tytułem Bohatera Związku Radzieckiego. Nawet Marinesko, który w międzyczasie popadł w niełaskę, nie mógł liczyć na taką nagrodę.
Wszystkie trzy wraki niemieckich statków zostały uznane przez Polskę za mogiły wojenne, co oznacza, że prawnie zakazane jest nurkowanie do tych obiektów oraz w promieniu 500 metrów od nich.
Posłuchaj
Franken
– To największy wrak na południowym Bałtyku, na którym można nurkować – mówił w 2018 roku dr Benedykt Hac, kapitan statków morskich i specjalista w dziedzinie hydrografii i oceanografii. Od lat zajmuje się problemem wraków zagrażających środowisku naturalnemu. Pod tym względem tankowiec Franken, zatopiony 8 kwietnia 1945 roku przez radzieckie samoloty, stanowi przedmiot szczególnej troski polskich naukowców.
Skorodowany kadłub okrętu może w każdej chwili się załamać, a w jego zbiornikach (co obliczono na podstawie dokumentów i innych świadectw historycznych) może znajdować się nawet tysiąc ton paliwa. Gdyby taka ilość śmiercionośnej substancji zaczęła się wydobywać z Frankena, to przy odpowiednim prądzie i wietrze w ciągu kilku godzin skażonych zostałoby wiele kilometrów plaż, nie wspominając o samej wodzie. Dla wielu morskich zwierząt oznacza to zagładę.
To nie fantazje. O tym, jak niszczycielską moc ma paliwo wypływające z wraku, wiemy dzięki historii okrętu Stuttgart, który w październiku 1943 roku, zbombardowany przez amerykańskie lotnictwo, zatonął niedaleko portu w Gdyni. Z rozerwanego kadłuba wydostało się tyle paliwa, że skażony został obszar o powierzchni 50 boisk piłkarskich. Badania wykazały, że chemikalia, które wsączyły się w morskie dno, w niektórych miejscach wybiły sto procent organizmów.
Naukowcy od lat głowią się, jak rozwiązać problem podwodnych zbiorników paliwa. Nie wiadomo, ile czasu pozostało, by zapobiec kolejnym katastrofom ekologicznym. A Franken i Stuttgart to tylko niektóre z tych zalegających dno bomb z opóźnionym zapłonem. Szczególnie w czasie II wojny światowej i bezpośrednio po niej wiele rządów i armii traktowało Morze Bałtyckie jako pojemny śmietnik, w którym można utopić, co się chce i gdzie się chce.
Posłuchaj
Graf Zeppelin
Ten okręt był swoistą legendą II wojny światowej. Zbudowany dużym nakładem kosztów i nigdy nieukończony Graf Zeppelin był jedynym lotniskowcem niemieckim w latach 30. i 40. XX wieku. Gdy podczas wojny hitlerowcy zdecydowali, aby go ukryć w porcie w Gdyni, przerażeni Brytyjczycy snuli wizje, że jednostka krąży gdzieś po oceanie, by przeprowadzić nieoczekiwany atak na aliantów.
W rzeczywistości Niemcy nigdy nie skorzystali z lotniskowca. Brakowało funduszy, by Graf Zeppelin osiągnął zdolność bojową. Po kapitulacji Niemiec w 1945 roku okręt przejęli Sowieci. Niedługo potem zaczęli używać jednostki jako celu do ćwiczeń bombowych. 17 sierpnia 1947 roku zatopili go na polskich wodach terytorialnych na głębokości 87 metrów.
W 2006 roku wrak Grafa Zeppelina został odkryty przypadkiem podczas badań sonarowych dna Bałtyku w rejonie polskiej podwodnej kopalni ropy i gazu. Gdy na ekranie pomiarowym nagle pojawił się olbrzymi obiekt, wszyscy zrozumieli, że to nie może być nic przypadkowego. – Wiedzieliśmy, że będzie to "Graf Zeppelin" Nic o podobnej wielkości nie leży na dnie Bałtyku – mówił w wywiadzie dla portalu PolskieRadio.pl dr hab. Adam Olejnik, który brał udział w identyfikacji wraku.
Obraz sonarowy znalezionego na dnie Bałtyku wraku niemieckiego lotniskowca Graf Zeppelin. Fot. PAP/Stefan Kraszewski (reprodukcja) – Tego typu badania nie są łatwe. Po tylu latach nie ma już śladu po np. nazwie okrętu. Trzeba dokonywać interpretacji za pomocą drobnych szczegółów zachowanych w dokumentacji jednostki. Przypomina to robotę detektywistyczna. Dane z dostępnych dokumentów trzeba porównać z obrazem z kamery pojazdów podwodnych. Należy przy tym pamiętać, że nasz aparat podwodny rejestrował obraz na odległość 1,5 metra. Badanie tego wraku przypominało obserwowanie słonia z perspektywy mrówki – powiedział badacz.
Przed nurkami i operatorami sonarów bez wątpienia jeszcze wiele takich odkryć. Morze Bałtyckie to prawdziwa skarbnica historii żeglugi, a przy tym niemy świadek wielu tragedii - zarówno tych, które dotykały ludzi, jak i tych, których milczącymi ofiarami są miliony zwierząt, roślin i mikroorganizmów, których przetrwanie jest kluczowe również dla naszego życia na ziemi.
Źródło: Polskie Radio/Michał Czyżewski