Asteroidy wielkości 2024 YR4 już uderzały w Ziemię. "Zabójcy miast"
Według nowych ustaleń szanse na upadek asteroidy 2024 YR4 w 2032 roku są niewielkie, ale nie znaczy to, że astronomowie ignorują zagrożenie. Ślady dawnych zderzeń meteorytów z Ziemią pokazują, jak niszczycielskie bywają skały z kosmosu.

Michał Czyżewski
2025-02-19, 14:00
Wciąż za mało wiemy
W połowie lutego 2025 roku serwisy informacyjne doniosły, że amerykańska agencja kosmiczna NASA oszacowała na 1,6 procent prawdopodobieństwo uderzenia asteroidy 2024 YR4 w Ziemię w dniu 22 grudnia 2032 roku. Obliczeń dokonali na podstawie danych obserwacyjnych zbieranych od początku stycznia 2025 roku za pośrednictwem Kosmicznego Teleskopu Jamesa Webba.
2024 YR4 odkryta została w obserwatorium Rio Hurtado w Chile 27 grudnia 2024 roku. Astronomowie ocenili wówczas ryzyko zderzenia skały z Ziemią na 1,2 procent, ale już w lutym 2025 roku stwierdzili, że szansa wynosi 2,3 procent. Niestety asteroidę zauważono dwa dni po tym, gdy znalazła się najbliżej naszej planety, więc uczeni zmuszeni są prowadzić obserwacje "uciekającego" ciała, a w związku z tym - w sprawie 2024 YR4 wciąż jest wiele niewiadomych.
Wiosną 2025 roku asteroida odleci zbyt daleko od Ziemi, by dało się ją badać. Ponowne zbliżenie nastąpi w drugiej połowie grudnia 2028 roku. Astronomowie będą wówczas przygotowani, by za pomocą dostępnych instrumentów zweryfikować wstępne obliczenia poziomu zagrożenia. Naukowcy mają przede wszystkim nadzieję, że uda im się zmierzyć wielkość 2024 YR4. Obecnie na podstawie parametru jasności określanego jako "wielkość bezwzględna" szacuje się, że asteroida ma średnicę od 40 do nieco ponad 90 metrów, przy czym zdaniem NASA najbardziej prawdopodobny rozmiar to 54 metry.

- 100 lat temu Edwin Hubble pokazał, że Wszechświat to dużo więcej niż jedna galaktyka
- Ciemna materia kontra superziemia. Astronomiczne rewolucje Bohdana Paczyńskiego
Zabójca miast
– Asteroida tej wielkości uderza w Ziemię średnio co kilka tysięcy lat i może spowodować lokalne poważne zniszczenia – poinformowała Europejska Agencja Kosmiczna. Podobnych rozmiarów, jak się zakłada, mogło być ciało niebieskie, które jest najbardziej prawdopodobną przyczyną katastrofy tunguskiej (1908), a także meteoryt, który 50 tysięcy lat temu wybił olbrzymi krater w powierzchni Canyon Diablo w Arizonie w USA.
Jednocześnie 2024 YR4 jest znacznie mniejszy od Dimorphosa, księżyca planetoidy Didymos, pierwszego ciała niebieskiego, którego kurs został zmieniony za pomocą celowego działania człowieka. 27 września 2022 roku specjalnie zaprojektowana sonda DART zderzyła się z Dimorphosem, a skutki tego eksperymentu pozytywnie zaskoczyły naukowców. Jeśli więc okaże się, że 2024 YR4 stanowi większe zagrożenie, niż oczekiwano, prawdopodobnie będziemy mieli się czym bronić.
Pomimo faktu, że - jak dotąd - ryzyko uderzenia asteroidy w powierzchnię Ziemi jest niewielkie, to ewentualny upadek takiej skały może, w zależności od miejsca zdarzenia, wywołać katastrofalne skutki na obszarze wielu setek, a nawet tysięcy kilometrów kwadratowych. Nie jest to na szczęście obiekt zaklasyfikowany jako "zabójca planet", taki jak ten, który "dopomógł" w wymieraniu dinozaurów przed milionami lat i pozostawił krater Chicxulub w rejonie Zatoki Meksykańskiej.
Ciała takie jak 2024 YR4 zwane są czasem "zabójcami miast". Nawet mniejsze asteroidy, jeśli wejdą w atmosferę nad gęsto zaludnionym obszarem, mogą wyrządzić wiele szkód w budynkach, a także pośrednio zagrozić życiu i zdrowiu mieszkańców, jak to miało miejsce w 2013 roku w rejonie Czelabińska w Rosji. Większość meteorytów jednak trafiała tam, gdzie nie było miast ani wielu osób.
REKLAMA
Przedstawiamy niektóre z tych asteroid, które w przeszłości oraz bliższych nam czasach weszły w ziemską atmosferę i pozostawiły jakiś ślad tego wydarzenia.
- Bogowie, komety, zmiany klimatu i kawałki drewna. Ile jest prawdy w mitach o potopie?
- 1816. Rok, w którym nie było lata
- "Tych wspaniałości nie widział nikt przede mną". Galileusz ogląda kosmos przez teleskop

Katastrofa tunguska zyskała sławę jednego z najbardziej tajemniczych wydarzeń o tak ogromnej skali. Wszystko przez to, że incydent miał miejsce w słabo zaludnionej syberyjskiej tajdze, a relacje świadków były tak sprzeczne, że do dziś trudno jest cokolwiek zrekonstruować. W świetle badań prowadzonych od ponad wieku przyjmuje się jednak, że katastrofę niemal na pewno wywołała eksplozja meteoru wielkości od 50 do 80 metrów, który rankiem 30 czerwca 1908 roku wpadł z prędkością 27 kilometrów na sekundę w atmosferę nad Rosją, a następnie kilka kilometrów nad powierzchnią gruntu gwałtownie rozpadł się, uwalniając nawet 50 megaton energii. Wybuch powalił około 80 milionów drzew na obszarze ponad dwóch tysięcy kilometrów kwadratowych i być może przyczynił się do śmierci trzech osób (nie udało się tego potwierdzić).
Eksplozję było widać w promieniu ponad 600 kilometrów, a słychać - w promieniu 1000 kilometrów. Wywołany nią wstrząs zarejestrowały sejsmografy w całej Eurazji, a rozchodzącą się po całym globie falę uderzeniową odczuwano nawet w Ameryce. Przez jakiś tydzień Europejczycy doświadczali niezwykle jasnych nocy, co było prawdopodobnie spowodowane powstaniem w wyniku eksplozji zawieszonych wysoko w atmosferze cząsteczek lodu załamujących światło dobiegające spoza horyzontu.
REKLAMA
O zdarzeniu rozpisywały się ówczesne gazety, ale pierwszą wyprawę naukową Rosjanie zorganizowali dopiero 20 lat po katastrofie. Nawet wtedy jednak wciąż można było wyraźnie zobaczyć skutki kataklizmu. Zarazem już wówczas okazało się, jak niewiele można wywnioskować ze śladów pozostałych na miejscu uderzenia. Jednym z pierwszych problemów był brak krateru tam, gdzie należało się go spodziewać (jedna z późniejszych teorii zakłada, że jest nim jezioro Czeko, nieobecne na starych mapach regionu).

Przez całe dekady powstawały więc rozmaite hipotezy na temat tego, co tak naprawdę stało się nad rzeką Podkamienną Tunguzką. Czy był to meteoryt, czy mała kometa, która całkiem wyparowała? A może to jednak wybuch gazu ziemnego? Wielbiciele teorii spiskowych wymyślili nawet, że za eksplozją stał jakiś potworny wynalazek genialnego inżyniera Nikoli Tesli. Sprawa rozpalała też wyobraźnię wielu pisarzy, w tym Stanisława Lema, który w swojej debiutanckiej powieści fantastycznonaukowej "Astronauci" zdarzenie tunguskie wyjaśniał katastrofą statku kosmicznego z planety Wenus.
Konsensus naukowy w tej sprawie mówi jednak jasno: to najprawdopodobniej asteroida, która zderzyła się z atmosferą. Dlatego właśnie Zgromadzenie Ogólne ONZ ustanowiło datę 30 czerwca - rocznicę katastrofy tunguskiej - Międzynarodowym Dniem Planetoid.
- "Astronauci". "Gruby pan" zamawia u Lema lot w kosmos
- Dziewanna, Lem, Muminek, Zosiakaczmarek... Skąd się biorą nazwy planetoid?
Grafika: Polskie Radio/na podstawie zasobów Canva
O meteorycie Canyon Diablo wiemy także niewiele, ale ślad, który pozostawił na powierzchni Ameryki Północnej, jest aż nadto wyraźny. W XIX wieku biali kolonizatorzy odkryli w pobliżu Diabelskiego Kanionu (Canyon Diablo) w Arizonie ogromną kolistą formację geologiczną. Składa się z pierścienia wysokich na 45 metrów wzniesień, które otaczają rozległą nieckę o głębokości 170 metrów. To krater powstały wskutek uderzenia przez meteoryt, którego średnicę oszacowano na około 50 metrów. Do zdarzenia doszło około 50 tysięcy lat temu (w epoce plejstocenu).

Ze względu na to, że - z punktu widzenia nauki o ziemi - zderzenie nastąpiło niedawno, a klimat Arizony mniej sprzyja procesom erozji, formacja zachowała się do naszych czasów w niemal niezmienionej postaci. Pierwszą osobą, która zasugerowała, że to krater uderzeniowy utworzony przez meteoryt, był amerykański geolog Daniel Barringer. Naukowiec na początku wieku dzięki rozległym koneksjom w rządzie USA nabył to miejsce wraz z okolicznymi grantami, dlatego dziś najczęściej nazywa się je "kraterem Barringera".
Badania okolic krateru przyniosły odkrycia meteorytów tworzących niegdyś obiekt, który wybił dziurę w ziemi. Uważa się, że ponad połowa jego masy wyparowała jeszcze w powietrzu. Głęboki i szeroki krater Barringera jest więc dowodem na to, z jakim impetem meteoryt uderzył w powierzchnię ziemi.
REKLAMA
- Gdzie my żyjemy? Wielka Debata, czyli tajemnica mgławic i rozmiarów Kosmosu
- "Nowy gość dostrzeżony niedawno na niebie". Wielka Kometa z 1811 roku w oczach (nie tylko) Mickiewicza

Obiekt, który w lutym 2013 roku eksplodował nad obwodem czelabińskim w Rosji, był przez pewien czas medialną sensacją. Wszystko dzięki licznym nagraniom, przede wszystkim z kamer samochodowych oraz telefonów komórkowych. Było to w końcu pierwsze tego typu wydarzenie w epoce powszechności nowych technologii i mediów społecznościowych. Dzięki temu samo pojawienie się meteoru stało się najlepiej udokumentowanym w dziejach zderzeniem małego ciała niebieskiego z Ziemią.
Meteor, który wszedł w atmosferę po godzinie 9 lokalnego czasu, eksplodował z siłą 500 kiloton (dla porównania: wybuch bomby atomowej w Hiroszimie uwolnił energię równą tej uwalnianej w czasie eksplozji 22 kiloton trotylu), tworząc ogromną gorącą chmurę pyłu i gazu, ta zaś wywołała silną falę uderzeniową, która uszkodziła około 7200 budynków w regionie - były to głównie wybite szyby w oknach, ale zawaliła się też część dachu fabryki. Prawie półtora tysiąca osób zostało rannych, przede wszystkim na skutek uderzenia odłamkami szkła. Drobne fragmenty ciała spadły na ziemię na zachód od Czelabińska. Przez wiele miesięcy na czarnym rynku oferowano sprzedaż tych odłamków.
Duży kawałek skały wpadł do pokrytego warstwą lodu jeziora Czebarkul, pozostawiwszy przerębel o średnicy sześciu metrów. Po wielu miesiącach udało się odnaleźć na dnie zbiornika ważący 654 kilogramy meteoryt. Później okazało się, że na kamerze bezpieczeństwa zamontowanej na jednym z okolicznych budynków udało się uchwycić moment uderzenia tego kawałka. To pierwsze w historii nagranie meteorytu w momencie uderzenia w powierzchnię ziemi.
REKLAMA
- (Nie) wszystkie dziwactwa Stanisława Lema. 18. rocznica śmierci króla polskiej fantastyki
- Ursula K. Le Guin. Odważne eksperymenty w fantastycznych światach
- "Nie chciał mówić wprost". Stanisław Lem i trauma wojny

W porównaniu z wyżej wymienionymi skałami meteor Sulawesi to maleństwo, jednak obiekty takich rozmiarów, a nawet jeszcze mniejsze, również mogą być niebezpieczne. Sulawesi rozpadł się z hukiem 8 października 2009 roku na wysokości 15-20 kilometrów nad ziemią, wyzwalając energię szacowaną na około 50 kiloton. Niecodzienne zdarzenie wywołało niepokój obywateli Indonezji, potęgowany jeszcze faktem, że rząd nie kwapił się z ogłoszeniem, co tak naprawdę się wydarzyło. W chwili eksplozji ludzie wyczuli drżenia, wybiegli więc przestraszeni z domów w obawie przed trzęsieniem ziemi lub tsunami.
Jak dotąd nie odkryto żadnych meteorytów pochodzących z tego upadku. Prawdopodobnie cała asteroida spłonęła w atmosferze, ewentualne drobne kawałki mogły też wpaść do oceanu.
Skala Torino
Poziom zagrożenia, którego źródłem mogą być obiekty pochodzenia pozaziemskiego, klasyfikuje się rozmaitymi metodami, ale jedną z najczęściej obecnie używanych przez NASA jest tzw. skala Torino ("Torino" to oryginalna włoska nazwa Turynu, w którym zaprezentowano założenia skali). W skali Torino ryzyko określa się na podstawie zestawu zmiennych, takich jak prawdopodobieństwo zderzenia, rozmiary asteroidy na kursie kolizyjnym i przewidywany okres, w którym mogłoby dojść do incydentu. Z reguły poziom zagrożenia na początku badania danego ciała niebieskiego jest wyższy, a po szczegółowych analizach zostaje obniżony do zera.
REKLAMA
Dla 2024 YR4 wstępnie ustalono stopień 3 w skali Torino. Co to oznacza? Asteroida znajdzie się na tyle blisko Ziemi, że wymaga to wzmożonej uwagi astronomów, a szansa kolizji, która może nastąpić w ciągu najbliższej dekady, wynosi więcej niż 1 procent; w związku z tym należy poinformować opinię publiczną o ryzyku, przy czym, zgodnie z dotychczasową praktyką, zakłada się, że poziom zagrożenia w toku kolejnych badań spadnie do zera.
- Dwie planetoidy otrzymały nazwy na cześć polskich astronomów związanych z Wilnem
- Kolejny półksiężyc i dalszy ciąg gry. Google Doodle uczy, czym jest cykl Księżyca
Źródło: PAP/NASA/ESA
REKLAMA