Akt terroru czy heroizmu? Zamach bombowy w Opolu w 1971 roku

W nocy z 5 na 6 października 1971 roku aula Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu została zniszczona przez wybuch bomby podłożonej przez Jerzego Kowalczyka, który korzystał z pośredniej pomocy brata Ryszarda Kowalczyka. Władze PRL okrzyknęły ich zbrodniarzami, w III RP uznano ich za bohaterów, a sprawa do dziś budzi kontrowersje.

2025-10-06, 08:00

Akt terroru czy heroizmu? Zamach bombowy w Opolu w 1971 roku
Po lewej: fotografia dokumentująca zniszczenie auli WSP w Opolu. Po prawej: marsz protestacyjny Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania z transparentem "Wolność dla braci Kowalczyków" (Kraków, 27 maja 1981 roku).Foto: PAP/Ryszard Okoński (L)/Jerzy Ochoński (P)

Kryptonim "Mrowisko"

Wybuch nastąpił o godzinie 0.40 w środę 6 października 1971 roku. Ładunek trotylu podłożony w kanale centralnego ogrzewania pod aulą oraz w korytarzu wysadził w powietrze całą powierzchnię audytorium, w którym dodatkowo wybił pokaźną dziurę w dachu. Doszczętnie zniszczone zostały także pomieszczenia archiwum, biblioteki i bufetu. Siła wybuchu wybiła szyby w oknach. Ściany nośne budynku pozostały nienaruszone, ale aula Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu mogła ponownie pełnić swoją rolę dopiero po generalnym remoncie.

Od początku było jasne, że był to akt dywersji wymierzony w jeden z fundamentów PRL. 7 października 1971 roku, w 27. rocznicę powołania MO, w auli WSP miały odbyć się obchody dorocznego Święta Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa, podczas którego zgodnie z PRL-owską tradycją wręczano funkcjonariuszom państwowe odznaczenia i nagrody. Wysadzenie budynku w powietrze uniemożliwiło organizację opolskiej imprezy.

Dla milicji i SB to był policzek. Od razu wszczęto śledztwo pod kryptonimem "Mrowisko" mające na celu namierzenie sprawców zamachu, ale z początku służby gubiły się w domysłach i wytypowały aż 200 podejrzanych. Po czasie ograniczyły ten krąg do 80 osób, ale to wciąż nie zbliżyło ich do rozwiązania zagadki. Błędnie założono wówczas, że bomba była dziełem Ślązaka mającego rodzinę w RFN. Do konserwatora Jerzego Czoka przesłuchujący esbecy krzyczeli: "przyznaj się, ty Goebbelsie!".

Wściekłość władz wywołała postawa mjra Edwarda Gołębiowskiego, zastępcy naczelnika III wydziału Komendy Wojewódzkiej MO w Opolu, który już w kwietniu 1970  roku dowiedział się z dokumentów operacyjnych, że w jego rejonie "pewna osoba czyni starania" w celu "zdobycia broni, środków chemicznych, map wojskowych i wykrywacza min oraz zamierza drogą nielegalną przedostać się za granicę". Materiał, zbagatelizowany wówczas przez oficera SB, mógł już kilkanaście miesięcy wcześniej doprowadzić do powstrzymania zamachu.

Zrujnowane przez eksplozję wnętrze auli WSP w Opolu. Fot. PAP/Ryszard Okoński Zrujnowane przez eksplozję wnętrze auli WSP w Opolu. Fot. PAP/Ryszard Okoński

Oskarżeni i skazani

Gdy śledczy odkryli przewód, za pomocą którego zostały uruchomione zapalniki bomby w auli WSP, a który ciągnął się do piwnic budynku Katedry Fizyki Doświadczalnej, wykrycie sprawców stało się kwestią czasu. Podsłuchy założone pracownikom WSP szybko zawęziły krąg podejrzanych. W końcu SB uznało, że twórcami bomby byli dwaj bracia - Jerzy Kowalczyk (ur. 1942), zatrudniony na WSP jako ślusarz mechanik, oraz Ryszard Kowalczyk (1937-2017), pracownik naukowy WSP, który niedawno obronił doktorat i zdobył posadę adiunkta w Katedrze Fizyki Doświadczalnej.

"To ich rozmowy bezwiedne, bez świadomości, że są podsłuchiwani, doprowadziły do zguby. Okazały się one później dowodem koronnym. Rozmawiali niefrasobliwie, chociaż powściągliwie, raczej zdaniami niepełnymi, a jednak na podstawie tych rozmów SB zorientowała się, że to oni mogli zniszczyć pomieszczenie" – pisał Jacek Wegner w swojej książce "Bez świadków obrony. Historia Jerzego i Ryszarda Kowalczyków".

Swoją rolę w rozpracowaniu sprawy odegrała również atrakcyjna TW "Kasia", 21-letnia kosmetyczka, której zadaniem było zawrócenie w głowie Jerzemu Kowalczykowi (wyjechali nawet - pod czujnym okiem SB - na kilka dni do Karpacza). Pozyskane przez nią informacje potwierdziły przypuszczenia śledczych. To Jerzy Kowalczyk był tym, który podłożył bombę pod aulą WSP.

29 lutego 1972 roku, niespełna pięć miesięcy po zamachu, obaj bracia Kowalczykowie zostali zatrzymani przez milicję i trafili do tymczasowego aresztu. Wprawdzie Prokuratura Wojewódzka nie chciała wydać zgody na aresztowanie Ryszarda Kowalczyka z uwagi na brak dowodów winy, ale służby były przekonane, że "prosty" ślusarz nie byłby w stanie skonstruować bomby bez pomocy wykształconego brata. W końcu SB poskarżyło się MSW i po interwencji ministerstwa prokuratorzy byli zmuszeni zmienić zdanie.

Fragment zniszczonego po wybuchu budynku WSP w Opolu. Fot. PAP/Ryszard Okoński Fragment zniszczonego po wybuchu budynku WSP w Opolu. Fot. PAP/Ryszard Okoński

Mając w garści obu braci Kowalczyków, PRL mogła odebrać jeden ze swych ulubionych spektakli, czyli pokazowy proces ku przestrodze "prowokatorów czy szaleńców, który odważą się podnieść rękę przeciw władzy ludowej" (jak to w 1956 roku ujął premier Józef Cyrankiewicz). Dzięki najzdolniejszym specjalistom od codziennych wyczerpujących przesłuchań SB od obu uzyskała przyznanie się do winy, decyzja sądu był więc już tylko formalnością. A ponieważ chodziło o ludzi, którzy ośmieszyli PRL-owskie służby, sędziowie pod dyktando władz wydali naprawdę drakońskie wyroki.

8 września 1972 roku Jerzego Kowalczyka skazano na karę śmierci, a Ryszarda Kowalczyka na 25 lat pozbawienia wolności. Wywołało to oburzenie wielu Polaków. Zebrano 6 tysięcy podpisów pod petycją o zmianę wyroków (wśród sygnatariuszy znaleźli się m.in. Antoni Słonimski, Marian Brandys, Jacek Kuroń, Jan Józef Lipski, Adam Michnik, Jan Olszewski). Wobec masy tego protestu Rada Państwa ugięła się już w styczniu 1973 roku. Zamieniono karę śmierci dla Jerzego Kowalczyka na 25 lat więzienia.

Niemal dekadę później, podczas "karnawału Solidarności", społeczeństwo zaczęło wysuwać żądania uwolnienia Kowalczyków. Władze postanowiły przychylić się do tych postulatów dopiero po stanie wojennym. Ryszarda Kowalczyka zwolniono warunkowo w sierpniu 1983 roku, a Jerzego Kowalczyka prawie dwa lata później. Obu jednak wypuszczano pod groźbą, że w każdej chwili mogą zostać ponownie uwięzieni.

W 1993 roku prezydent Lech Wałęsa nakazał wykreślenie Kowalczyków z Centralnego Rejestru Skazanych, czego skutkiem było zatarcie obu wyroków i przywrócenie braciom praw obywatelskich. W 2016 roku prezydent Andrzej Duda nadał Jerzemu i Ryszardowi Kowalczykom Krzyże Kawalerskie Orderu Odrodzenia Polski.

Kraków, 27 maja 1981 roku. Marsz protestacyjny Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania z transparentem "Wolność dla braci Kowalczyków". Fot. PAP/Jerzy Ochoński Kraków, 27 maja 1981 roku. Marsz protestacyjny Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania z transparentem "Wolność dla braci Kowalczyków". Fot. PAP/Jerzy Ochoński

Bracia Kowalczykowie. Fakty i mity

Z tego krótkiego przedstawienia kilku najważniejszych informacji o sprawie wybuchu bomby w auli WSP w Opolu i losach braci Kowalczyków wyłania się obraz dość typowy dla większości narracji o PRL - opowieść o potędze komunistycznego reżimu z ścierającego się z garstką opozycjonistów heroicznie walczących o wolność i demokrację. Czyn braci Kowalczyków był na pewno spektakularnym aktem politycznego oporu wobec systemu, który opierał się na zbrodni, kłamstwie, cwaniactwie i konformizmie - ale czy da się go w pełni usprawiedliwić w perspektywie walki niepodległościowej, jak to dziś zazwyczaj się dzieje?

Nie ulega wątpliwości, że Jerzy i Ryszard Kowalczykowie zostali potraktowani skrajnie niesprawiedliwie przez ludowe władze, które forsowały fałszywe twierdzenia o ich motywacjach. Przede wszystkim na nieprawdzie oparte jest postawienie w jednym szeregu obydwu braci. To Jerzy Kowalczyk ukrył trotyl w budynku auli WSP, skonstruował zapalnik, a następnie w nocy z 5 na 6 października 1971 roku zdalnie uruchomił bombę, doprowadzając do niszczącej eksplozji.

Ryszard Kowalczyk jako fizyk pomógł bratu wykonać niezbędne obliczenia, ale po pierwsze nie wierzył, że Jerzy naprawdę dąży do zamachu, po drugie wielokrotnie próbował odwieść go od tego zamiaru (obaj potwierdzili to podczas przesłuchań). W świetle prawa trudno uznać go za wspólnika zamachu, całą jego "winą" było raczej zaniechanie bardziej zdecydowanego oporu względem planów brata.

Kolejnym kłamstwem służb było oskarżenie Kowalczyków o chęć zamordowania ludzi przebywających w auli. Opinii publicznej przedstawiono w 1972 roku wersję, zgodnie z którą nocna eksplozja miała być błędem, przedwczesną reakcją zapalnika, a bomba miała wybuchnąć w chwili, gdy audytorium wypełni się ludźmi. Były to opinie całkowicie niezgodne z zeznaniami obu oskarżonych.

Jerzy Kowalczyk celowo dokonał swego czynu w środku nocy, by mieć pewność, że nikogo nie skrzywdzi. Co więcej - przed odpaleniem bomby sprawdził dokładnie, czy nikogo nie ma w budynku i w jego pobliżu. Ładunki umieścił tak, by fala uderzeniowa poszła do góry. Wiedział, że eksplozja w innej części gmachu mogłaby dokonać większych zniszczeń, ale miałby nad nią zarazem mniejszą kontrolę. Wybrał opcję "bezpieczniejszą".

Zniszczenie auli WSP w Opolu. Fot. PAP/Ryszard Okoński Zniszczenie auli WSP w Opolu. Fot. PAP/Ryszard Okoński

Przedstawianie Kowalczyków jako terrorystów nie liczących się z ludzkim życiem było na rękę komunistom, którzy na użytek wewnętrznej propagandy chętnie korzystali z tego spreparowanego antyprzykładu. Wydaje się więc, że tworzenie przeciwnego mitu bohaterstwa braci było zupełnie naturalną reakcją opozycji demokratycznej. W środowisku tym nie jednak ma zgody co do oceny wydarzenia z 1971 roku.

Niektórym nie podobało się to, że swoim działaniem Jerzy Kowalczyk doprowadził do zniszczenia infrastruktury Wyższej Szkoły Pedagogicznej, która na co dzień służyła nauce, a nie milicyjnym świętom. Zwracano uwagę, że opór polityczny można wyrażać na wiele sposobów, nie uciekając się wcale do aktów terroru. W związku z tym m.in. członkowie NSZZ "Solidarność" Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości w Opolu już w 1981 roku, gdy obaj Kowalczykowie nadal siedzieli w więzieniu, wystąpiła przeciw uznaniu braci za więźniów politycznych, a więc zarazem przeciw idealizowaniu ich czynu sprzed dekady.

To musiało bulwersować tych, którzy podkreślali, że przecież zamach ten, jednocześnie bezkrwawy i wymowny, miał być wyrazem sprzeciwu wobec honorowania i nagradzania morderców, czyli funkcjonariuszy MO i SB, którzy w grudniu 1970 roku strzelali do polskich robotników na Wybrzeżu. Bowiem - powtarzano - to właśnie miało się wydarzyć w auli WSP w dniu 7 października 1971 roku, niecałe 10 miesięcy po grudniowych zbrodniach. Okoliczność ta, jak utrzymywali obrońcy braci (z Anną Walentynowicz na czele, która o dramacie Kowalczyków mówiła najgłośniej) całkowicie rozgrzesza ich z winy wysadzenia auli WSP.

Do tej interpretacji odnosi się tablica odsłonięta w 2016 roku w Opolskim Urzędzie Wojewódzkim (co ciekawe, władze Uniwersytetu Opolskiego, który jest spadkobiercą WSP, nie zgodziły się na tego rodzaju upamiętnienie ze względu na wciąż nie gasnące kontrowersje). Jego treść brzmi:

"W nocy z 5 na 6 października 1971 r. bracia Jerzy i Ryszard Kowalczykowie wysadzili aulę Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu ku przestrodze i opamiętaniu zbrodniarzy z SB, MO, LWP i ich mocodawców z PZPR, sprawców masakry robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r. Czynem tym uniemożliwili mającą odbyć się następnego dnia celebrację wręczenia zbrodniarzom nagród i orderów za przelanie polskiej krwi".

5 października 2016 roku. Ryszard Kowalczyk podczas uroczystości odsłonięcia tablicy i nadania nazwy sali im. Jerzego i Ryszarda Kowalczyków w Opolskim Urzędzie Wojewódzkim. Fot. PAP/Krzysztof Świderski 5 października 2016 roku. Ryszard Kowalczyk podczas uroczystości odsłonięcia tablicy i nadania nazwy sali im. Jerzego i Ryszarda Kowalczyków w Opolskim Urzędzie Wojewódzkim. Fot. PAP/Krzysztof Świderski

Rzecz jest jednak bardziej skomplikowana, a prawda tworzy tu przedziwną mieszankę z mitologią. Po pierwsze nie ma dokumentów, które potwierdzałyby, że podczas Święta MO i SB w Opolu zamierzano nagradzać tych, którzy zabijali ludzi w grudniu 1970 roku. Ekipa Gierka była świadoma, że po tragedii, która wydarzyła się w Szczecinie, Gdyni, Gdańsku i Elblągu, taki gest mógłby wywołać gwałtowną reakcję społeczną.

Była jednak osoba, która łączyła oba wydarzenia - to płk Julian Urantówka, od 20 września 1971 roku komendant wojewódzki MO w Opolu, który wcześniej, pełnią analogiczną funkcję w Szczecinie, wydał bezpośredni rozkaz otwarcia ognia do strajkujących stoczniowców. Znów jednak – z dokumentów nie wynika, by miał zostać odznaczony w związku z wydarzeniami grudniowymi. Z dokumentów wynika wręcz, że przeniesienie Urantówki do Opola miało być formą załagodzenia kłopotliwej sytuacji, w której znienawidzony przez ludność oficer pozostałby na swym stanowisku.

Na te kwestie zwrócił uwagę zajmujący się publicystyką historyczną były opozycjonista opolski Zbigniew Bereszyński, m.in. w tekście " Sprawa braci Kowalczyków jako przykład mitologizacji historii" z 2022 roku. Przypomniał, że Jerzy Kowalczyk nie zaczął planować zamachu dopiero po grudniu 1970 roku ani - tym bardziej - po przeniesieniu Juliana Urantówki do Opola we wrześniu 1971 roku (nawet zakładając, że znał szczegóły jego odpowiedzialności za masakrę robotników). Gdyby tak było, nie zdążyłby przed październikiem.

Sam Jerzy Kowalczyk, jak można wyczytać z jego zeznań złożonych w 1972 roku, zradykalizował się już 1968 roku w obliczu wydarzeń marcowych oraz inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Materiały pirotechniczne, głównie w formie wojennych niewybuchów, kolekcjonował jednak już wcześniej, choć bez konkretnego planu. Ten zaczął się krystalizować w jego głowie pod koniec lat 60., na długo przed grudniowymi zdarzeniami. Już w listopadzie 1970 roku worki ze zgromadzonym przez lata trotylem Kowalczyk ukrył w swoim opolskim mieszkaniu oraz w jednym z budynków WSP.

Nie znaczy to oczywiście, że tragedia ta nie wpłynęła na jego zamiary. Można zakładać, że tylko utwierdziła go w przekonaniu, że trzeba jakoś wstrząsnąć społeczeństwem pogrążonym w marazmie i koniunkturalizmie. Ryszard Kowalczyk w wywiadzie udzielonym w 20026 roku "Nowej Trybunie Opolskiej" wyznał: "myśmy bardzo boleśnie przeżyli masakrę na Wybrzeżu", nie powtórzył jednak popularnego twierdzenia o "orderach za przelanie polskiej krwi".

Zresztą Jerzy Kowalczyk długo wybierał datę swego "wybuchowego manifestu". Pierwotnie nie myślał wcale o milicyjnym święcie. Chciał wykorzystać okazję przy innych głośnych imprezach w 1971 roku. Najpierw miało to być spotkanie z byłym premierem Józefem Cyrankiewiczem. Wtedy jednak Ryszard Kowalczyk był tuż przed obroną pracy doktorskiej i ubłagał brata, by się jeszcze wstrzymał. Później Jerzy Kowalczyk zamierzał uniemożliwić centralne uroczystości dożynkowe, te jednak zostały przeniesione na stadion "Odry".

I dlatego ostatecznie padło na Święto MO i SB. "Pierwszym naszym zamysłem było ośmieszenie tych wszystkich, którzy się zbierali w tej auli - milicjantów, SB-ków, dygnitarzy. Chcieliśmy zdetonować petardę, jakiś niewielki ładunek ponad ich głowami. Chcieliśmy ich ośmieszyć i wystraszyć" – wspominał Ryszard Kowalczyk w "Nowej Trybunie Opolskiej". – "Jednak wtedy nie można było petard kupić. Jurek, chłopak zdecydowany i konsekwentny, zaczął poszukiwać ładunków wybuchowych".

5 października 2016 roku. Ryszard Kowalczyk odznaczany przez sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta RP Andrzeja Derę Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Fot. PAP/Krzysztof Świderski 5 października 2016 roku. Ryszard Kowalczyk odznaczany przez sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta RP Andrzeja Derę Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Fot. PAP/Krzysztof Świderski

Co ciekawe, z upływem lat to właśnie Ryszard stał się "twarzą" braci Kowalczyków. Jerzy niechętnie wracał do przeszłości. Zaszył się w okolicach Rząśnika na Mazowszu, rodzinnej wsi Kowalczyków. Mieszka tam do dziś. Nie zjawił się w Opolu w 2016 roku, gdy uroczyście odsłonięto wspomnianą tablicę w Opolskim Urzędzie Wojewódzkim i uhonorowano obu braci Krzyżami Kawalerskimi Orderu Odrodzenia Polski. Obecny był tam tylko Ryszard Kowalczyk.

Starszy z braci zmarł w październiku 2017 roku. Ironią losu, a zarazem koleją cegiełką kontrowersji w sprawie zamachu i legendy Kowalczyków, był fakt, że w tym samym roku IPN ujawnił dokumenty z tzw. zbioru zastrzeżonego. Wśród zgromadzonych tam zapisów znaleźć można było informacje, że Ryszard Kowalczyk był zarejestrowany w latach 80. jako TW "Seep" i, najprawdopodobniej z obawy przed powrotem do więzienia i z troski o brata, który więzienia jeszcze nie opuścił, przekazywał SB informacje o opolskich działaczach opozycyjnych.

Ta rysa na wizerunku okazała się jednak nieznacząca dla ludzi pielęgnujących mit o bohaterstwie braci Kowalczyków, dla wielu innych zaś stanowi ona przykład tego, jak ryzykowna była działalność opozycyjna w epoce PRL, jak niekiedy trudne i kontrowersyjne decyzje trzeba było podjąć w imię wyznawanych wartości lub na rzecz jakiegoś idealnego dobra.

Dramat Jerzego i Ryszarda Kowalczyków, których władza zamierzała psychicznie zmiażdżyć drakońskimi wyrokami więzienia, jest niezaprzeczalny, lecz spór o to, czy obrali "właściwą" drogę protestu wobec komunistycznej rzeczywistości, zapewne długo jeszcze nie wygaśnie.

src="http://static.prsa.pl/3ab8a157-2f35-48fb-bac0-16cf62734030.file"

Źródło: Polskie Radio/Michał Czyżewski

Bibliografia:

  1. "Ten huk mam ciągle w uszach", wywiad z Ryszardem Kowalczykiem, strona internetowa "Nowej Trybuny Opolskiej" (nto.pl), 6 października 2006
  2. Jacek Wegner, "Bez świadków obrony. Historia Jerzego i Ryszarda Kowalczyków", Kraków 2008
  3. Zbigniew Bereszyński, "Odpowiedzialność karna i dyscyplinarna funkcjonariuszy UB, SB i MO w świetle udokumentowanych przykładów ze Śląska Opolskiego", w: "Aparat Represji W Polsce Ludowej 1944-1989", 2018 nr 1 (16)
  4. Krzysztof Tarka, "Bracia Kowalczykowie. Historia jednego zamachu", strona internetowa "Rzeczpospolitej" (rp.pl), 08 października 2021
  5. Zbigniew Bereszyński, "Sprawa braci Kowalczyków jako przykład mitologizacji historii", w: "Res Gestae. Czasopismo Historyczne", 2022 (15)

Polecane

Wróć do strony głównej