W Europie toczy się gra. Dobro wspólne, czy każdy sobie?
Jest propozycja rewolucyjnych reform w strefie euro, ale ten unijny szczyt przełomu nie przyniesie. Państwa walczą o swoje.
2012-06-28, 08:54
Posłuchaj
WW Brukseli, po południu spotykają się europejscy liderzy, by rozmawiać o receptach na wyjście z kryzysu i naprawieniu eurolandu.
Projekt reform przygotował przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Wywołały one mieszane reakcje - rozbieżne stanowiska mają Francja i Niemcy. Ścisły nadzór nad bankami, wspólne gwarancje depozytów i fundusz naprawczy dla banków - te propozycje można zrealizować w ciągu kilku, kilkunastu miesięcy. Na najbliższe lata natomiast rozpisane byłyby prace nad ściślejszą koordynacją budżetową krajów strefy euro, co wiąże się z oddaniem części suwerenności i co wzbudza sprzeciw Francji. Za takim rozwiązaniem są z kolei Niemcy. Nie podoba im się jednak pomysł wspólnej odpowiedzialności za długi eurolandu, bo to one ponosiłyby największe koszty.
- Nie, póki ja żyję - miała powiedzieć niedawno kanclerz Angela Merkel.
Na porozumienie naciska jednak szef Komisji Europejskiej Jose Barroso.
- Jesteśmy w decydującym momencie, musimy przezwyciężyć podziały. Nie jestem pewien, czy unijne stolice rozumieją jak pilna jest to sprawa - powiedział szef Komisji.
Na razie kraje powinny się porozumieć nad jakimi propozycjami będą dalej pracować, na konkretne decyzje przyjdzie czas w grudniu. Ale te reformy, choć ważne, to obecnego pożaru nie ugaszą.
- Potrzebujemy natychmiastowych działań - skomentował Guntram Wolff z prestiżowego instytutu badawczego Bruegel.
Z propozycjami pospieszył premier Włoch, który chce, by europejskie fundusze ratunkowe skupowały obligacje państw w słabszej kondycji finansowej. Ale tu znowu wszystko rozbija się o sprzeciw Niemiec. Angela Merkel już wczoraj podkreślała, że to pomysł niemożliwy do zrealizowania - Berlin nie chce brać na siebie dodatkowej odpowiedzialności, co wiąże się z dodatkowymi kosztami.
REKLAMA
REKLAMA