Tortury, przymusowe roboty, kradzież majątku. Wstrząsające świadectwo Ukrainki uwięzionej pod rosyjską okupacją

- Rosja specjalnie więzi i deportuje jeńców cywilnych, by wykorzystać ich jako siłę roboczą, której brakuje po wybuchu wojny. W aresztach cywile poddawani są barbarzyńskim torturom. Bestialstw wobec mnie dopuszczał się 30-letni rosyjski wykształcony oficer FSB, wyglądający z pozoru normalnie, który mógłby być moim synem - przekazała portalowi PolskieRadio24.pl Ołena Jahupowa. Wezwała, by oswobodzić jeńców, póki czas, zanim z okupowanych terenów zostaną wywiezieni w głąb Rosji.

2023-11-21, 06:30

Tortury, przymusowe roboty, kradzież majątku. Wstrząsające świadectwo Ukrainki uwięzionej pod rosyjską okupacją
Na zdjęciu: Ołena Jahupowa z mężem, wojskowym. W tle: widok pustych cel lokalnego komisariatu policji w Chersoniu, gdzie Rosjanie podczas okupacji torturowali zastraszali więźniów. Znajdowały się tam katownie. Rosjanie usunęli i zabrali ze sobą prawie wszystkie metalowe drzwi i łóżka piętrowe.Foto: Lev Radin / Zuma Press / Forum; Archiwum prywatne Ołeny Jahupowej

Artykuł przeznaczony jest dla osób pełnoletnich.

***

Ołena Jahupowa, Ukrainka, która wcześniej przez 20 lat pracowała jako urzędniczka w zaporoskiej administracji, spędziła w niewoli na terenach okupowanych przez Rosję 180 dni.

Podkreśla, że trzeba zrobić wszystko, by uwolnić pozostałe w niewoli osoby. - Dlaczego żadna organizacja nie zajmuje się ratowaniem ludzi przetrzymywanych na terytoriach okupowanych?  Wszyscy wiedzą, że oni tam się znajdują. Można by ich uratować, póki jest czas - zauważa. 

Jak zaznacza, na okupowanym terytorium łatwiej jest ich znaleźć niż potem, gdy zostaną wywiezieni w głąb Rosji. W wywiadzie o uwarunkowaniach niewoli na okupowanych terenach, o robotach przymusowych, o praktyce wywożenia jeńców cywilnych z Ukrainy, prawdopodobnie jako darmowej siły roboczej.

REKLAMA


Ołena Jahupowa z mężem, wojskowym. Fot. archiwum prywatne Ołeny Jahupowej Ołena Jahupowa z mężem, wojskowym. Fot. archiwum prywatne Ołeny Jahupowej

***

Zapraszamy do lektury wywiadu.

PolskieRadio24.pl: Jak długo była Pani w niewoli?

Ołena Jahupowa: W niewoli spędziłam 180 dni. 

PolskieRadio24.pl: Dlaczego podjęła się Pani trudu informowania świata, o tym, czego była Pani świadkiem, o tym, co Pani przeżyła? 

Ołena Jahupowa: Uważam, że bardzo ważne jest staranie się o uwolnienie więźniów, którzy znajdują się na tymczasowo okupowanym terytorium lub są wywożeni na terytorium Rosji, i mówienie o tym światu.

REKLAMA

Trzeba brać pod uwagę, że co dzień na okupowanych terytoriach znikają ludzie - każdego dnia słyszymy, że co najmniej jedna osoba znika. I mało kto powraca.

Większość z tych osób zaginęła, nigdy nie wróciła. I ludzie ci nie mają możliwości, by o sobie opowiedzieć.

Ktoś miał szczęście, kogoś uwolniono. Ale są ludzie, którzy zostali przetransportowani na przykład na Krym lub w głąb Rosji.

Rosja tworzy specjalne obozy, w których przetrzymuje się uprowadzone z Ukrainy osoby. To jest: Rosjanie najpierw specjalnie je budują, a potem przez kolejne miesiące gromadzą tam pojmane osoby.

REKLAMA

Ma to charakter planowy. Tak, można dodać, że tego dowodzi np.  śledztwo Associated Press; wskazuje m.in. na powiększenie zakładów przetrzymywania więźniów w Rostowie nad Donem. Także dokument rządu rosyjskiego, uzyskany przez Associated Press w lipcu, datowany na styczeń, mówi o utworzeniu aż 25 nowych kolonii więziennych i 6 aresztów na obszarze okupowanej Ukrainy. To oczywiście nie pełna lista, to tylko niektóre takie przybytki. 

Tak wielu wojskowych, by zapełnić te wszystkie kolonie karne, i obozy - Rosjanie nie dadzą rady wziąć do niewoli, to nierealne. Kim są zatem ludzie, którzy tam trafią? To jeńcy cywilni.

Biorą ich w niewolę. A przyczyny? Tych może być dużo. Ktoś na kogoś napisał donos, ktoś nie chciał wziąć rosyjskiego paszportu, albo po prostu tak, przyszli i kogoś zabrali.

Czytaj także:

Bardzo dobrze, że zwraca Pani uwagę na ten proceder, systemowego wykradania osób cywilnych. Można przypomnieć, że Władimir Putin w maju br. podpisał dekret, na mocy którego można wywozić ludzi z obszarów "objętych stanem wojennym", czyli okupowanej Ukrainy, tam gdzie on nie obowiązuje, czyli do Rosji. I w związku z tym deportuje się ludzi nie wiadomo dokąd i na jak długo.

Przy czym, do Rosji docierają te osoby nie od razu. Na początku, gdy są porywane z domu czy z ulicy na tymczasowo okupowanym terytorium, na którym się znajdują, to zazwyczaj, choć nie musi tak być zawsze, trafiają do tak zwanych aresztów tymczasowego przetrzymywania (izolatorow wremiennego sodierżania, IWS). Innych jeszcze zamykają w SIZO, a innych znów po prostu wrzucają do jamy - bywa różnie.

Potem, albo i czasem od razu, są wysyłani z tych aresztów gdzie indziej, do innego miasta.

I tak na przykład, ja najpierw spędziłam cztery miesiące w areszcie śledczym, a potem musieli znaleźć jakieś miejsce, dokąd można mnie przenieść. W pobliżu aresztu, w którym mnie zamknięto, niczego takiego nie było..

REKLAMA

We wszystkich aresztach, w których się znajdowałam, mówili, że będą mnie transportować, ale nie podawano miejsca.

Twierdzili np. że będą nas wywozić, ale miejsce przeznaczenia było nieznane. Mówili po prostu, że "to w Rosji".

Dla nich Rosja to szerokie pojęcie...

Tu chodzi raczej o to, że po prostu nie wiedzieli jeszcze, dokąd mogę trafić. Jako Rosję określali teren od Rostowa nad Donem i dalej na kontynencie.

Zapowiadano zatem wiele razy, że przewiozą nas do Rosji - tak się jednak zdarzyło, że mnie przewieziono wcześniej na inne roboty.

REKLAMA

Ci, którzy pozostali w moim dawnym areszcie, jak czytałam w wiadomościach czy na kanałach internetowych, rzeczywiście zostali dokądś przewiezieni.

Nie wiem do tej pory dokąd, ale miało to miejsce. Gdyby zabrano mnie razem z nimi, nie wiem, jakbym tutaj wróciła, myślę, że to byłoby nierealne.

Czytaj także:

Okazało się, że to była odrobina szczęścia w tym nieszczęściu. A dokąd Panią zabrano?

Zabrano mnie na najzwyklejsze roboty. Jak to wyglądało? Wysyłano nas w miejsca, gdzie coś kopią, sprzątają. Zatem sprzątaliśmy, gotowaliśmy, praliśmy - wie Pani - po prostu jak niewolnicy, którym nikt za nic nie płaci

REKLAMA

Jak to wyglądało na miejscu? Budynek zamknięty, wokół ochrona, byliśmy pod obserwacją. Nie ma tam możliwości swobodnego przemieszczania się, nie ma się do niczego prawa. Nikogo nie leczą. Przychodzą za  to ludzie, którzy mają jakąś pracę do zrobienia i nas im przydzielają. Gospodarz, właściciel, "nasz pan", nas komuś wydaje. Oczywiście tak tego nie nazywano, ale jak to tak interpretuję.

To jednak nazwanie rzeczy swoimi imionami.

Tak jakbym miała "swojego pana", i pracowała dla niego, i robiła to, co albo jemu coś trzeba, albo czego trzeba innym, wedle jego rozkazu.

Słyszałam, że w obozach, do których wysyłano innych ludzi, tak samo musieli niewolniczo pracować. A opieram się na korespondencji ze znajomymi, na wiadomościach wymienianych z nimi w Internecie.

Co jeszcze robią ludzie uprowadzani jako siła robocza?

Uwięzieni przez Rosjan ludzie wykonują różne prace. Na przykład: coś szyją. Przecież wojskowym trzeba szyć mundury. Trzeba wyrabiać konserwy. Ktoś to musi zrobić, a przecież kiedy w kraju jest coraz mniej ludzi, brakuje pracowników.

REKLAMA

Biorą więc niewolników, jako personel służebny: by gotować, prać, szyć, produkować materiały budowlane.

Ludzie, których w Rosji są zabierani na wojnę, nie są zastępowani nikim, ale przecież pracować ktoś musi.

To znaczy: ludzie zostali odciągnięci od stanowisk pracy, ktoś był przykład budowniczym, ktoś wykonywał prace porządkowe, etc., ich nikim nie zastępowano. Jednak ktoś ich pracę musi wykonywać, zatem łapie się niewolników.

Czytaj także:

Czyli to praca nie tylko na rzecz armii, ale na rzecz różnych podmiotów: jak Pani słusznie zauważyła, niewolników zmusza się do zapełnienia luk w sile roboczej.

Jeśli chodzi o wojnę Rosji z Ukrainą, nasuwa się wiele analogii z polityką nazistów, która prowadziła celowo politykę utrzymywania swojej machiny wojennej poprzez pracę przymusową. Rosja próbuje robić to samo.

Oprócz tego wiadomo, że Rosjanie szukają także ludzi, którzy są aktywni, czują, że są zagrożeniem. Przygotowywano specjalne listy proskrypcyjne.

Oczywiście, że tak, jednak takich ludzi nie jest tak bardzo dużo. Przecież każdego dnia ludzie znikają. Czy wszyscy, których więzi Rosja, byli tak aktywni? W życiu w to nie uwierzę, ponieważ siedziałem w areszcie śledczym i widziałam, co się tam dzieje. Na stu aktywnych jest może jeden procent. Reszta trafia tam nie z tego powodu.

Gdy już byłam w niewoli, gdzie np. kopałam okopy, rozmawialiśmy i pytaliśmy się nawzajem, dlaczego tu jesteśmy, jak tam trafiliśmy, czy tu i tam działaliśmy. Tam byli ludzie przede wszystkim z racji jakichś donosów - tak  jak w moim przypadku. Na kogoś donos napisał sąsiad, na kogoś innego były mąż obecnej żony. Tego jednak nikt szczególnie nie bada; gdy jest donos, to człowieka trzeba zamknąć.

Do tego, jeśli ktoś ma proukraińskie poglądy, to on nie ujawnia ich w takiej sytuacji, gdy na jego ziemi pojawia się okupant. Rozumie, że za to grozi śmierć.

REKLAMA

Ludzie są nie tylko porywani, zamykani w aresztach, ale bardzo często torturowani. Tak jakby chciano od nich wydobyć jakieś informacje.

Jeśli człowiek trafia do aresztu po donosie, to nikt nie zastanawia się nad jakkimkolwiek śledztwem, od samego początku zaczynają się tortury.

Tak jak w moim przypadku. Przywiązywali, owijali taśmą klejącą do biura, w pięciu. Potem jeden z nich bił mnie dwulitrową butelką po głowie. Rozbił mi głowę.

Butelką?

Plastikową, tylko pełną wody. A dlaczego plastikową? Chodzi o to, by nie było widać śladów.

Po twarzy nie biją. Jeśli jakaś organizacja chciałaby nas zobaczyć, to zawsze mogą pokazać twarz i powiedzieć, że wszystko dobrze.

REKLAMA

Taką butelką można naprawdę silnie pobić. Miałam mdłości, prawdopodobnie wstrząs mózgu. Miałam częściową utratę świadomości. Nie ciemniało mi w oczach, ale na odwrót, przed oczami latały mi iskry. Miałam potem zawroty głowy.

Z tyłu wszystko było we krwi całe plecy. Byłam w celi i nie mogłam dokładnie zobaczyć co się stało, nie mogłam się obejrzeć z tyłu. Starałam się rękami wyczuć, co się stało i wymacałam dwie rany.

Zakładali także na głowę worek, zawiązywali tak,  żebym nie mogła oddychać nawet w tym worku.

Przyduszali.

Po co, nie wiadomo. Nie znam żadnych sekretów, nie jestem aktywistką. Tyle, że mąż jest w armii. Jednak większość osób na Ukrainie ma kogoś w rodzinie w armii. Gdyby zabijali wszystkie takie osoby, musieliby zabić pół kraju.

REKLAMA

Jeśli ktoś naprawdę chciałby czego się dowiedzieć, postępowałby inaczej.

Rozmawiałam już z wieloma osobami, które były w niewoli podczas rożnych spotkań, już będąc na wolności. To co usłyszałam, pokazuje, że ci ludzie, torturujący uwięzionych, są po prostu zdegenerowani.

Rozmawiałam m.in. z 75-letnią kobietą, poddaną przemocy seksualnej i strasznym torturom tego rodzaju. Po tym nie mogła nawet znaleźć nigdzie pomocy medycznej. Co o tym myśleć? Co taka kobieta może wiedzieć, jakie zeznania niby można od niej wydobyć?

Przy czym pewne zbrodnie popełniane są od razu w prywatnych domach, nie zawsze kogoś zabierają do aresztu.

REKLAMA

Mnie w areszcie przywiązali do stołu taśmą, przyduszali, potem brali czajnik biurowy i dusili mnie kablem.

Rozbierali ludzi, pokazywali im kij.

Mówili ludziom na przykład: usiądziesz na tym, będziesz żyć.

To straszne.

Jeśli chodzić o przemoc, to trudno znaleźć słowa. Różne osoby zostawiali w domu z rozerwanymi wnętrznościami. Chodzi o starsze osoby, starsze kobiety.

REKLAMA

O tym niestety się słyszy w relacjach z okupowanych terenów, to systemowe działanie.

Podłączają do prądu, torturują prądem. Nie służy to celowi "zdobywania informacji".

A na pozór, z wyglądu, są jak normalni ludzie.

Tak straszne rzeczy popełniają osoby zdegenerowane - nie wyglądają jak bandyci?

Wyglądają normalnie. Tymczasem relacje o torturach, jakich się dopuszczają są nieludzkie. To opowieści o gwałtach na kobietach, na mężczyznach.

I dodajmy, że tylko niektórzy o tym opowiadają. Inni boją się mówić, bo to wyzwala w nich traumę. A niektórzy nie mogą nic o tym mówić, bo znajdują się wciąż pod okupacją.

REKLAMA

Co jeszcze gorsze, policja na zwolnionych spod okupacji terenach nie jest przygotowana do podołania takiemu zadaniu i obecnie niewiele takim osobom może pomóc. W moim przypadku nawet miałam wrażenie, że ciut i się będą śmiać ze mnie.

Zatem policjanci na wyzwolonych terenach wymagają przygotowania.

Przyszłam na policję wziąć świadectwo o tym, że jestem poszkodowana w związku z tym, że byłam cywilnym jeńcem i ofiarą handlu ludźmi.

Nasz policjant powiedział: "A może jeszcze potrzebne świadectwo uczestnika działań bojowych".

Wiele osób w takich okolicznościach jest dodatkowo zniechęconych do naświetlania tego, co się działo.

REKLAMA

Jednak to, że ludzie milczą, to duży problem. Niewielu zdecydowało coś powiedzieć. Tych, którzy będą dochodzić sprawiedliwości w Trybunale Karnym w Hadze, jest jeszcze mniej.

A ważne jest, żeby ludzie zaczęli o tym mówić. Niektórzy zapewne nie wierzą, że złoczyńcy zostaną ukarani.

Potrzebne są działania organów sądowych. Proces w Norymberdze był przełomem. Także teraz potrzebujemy przełomowych rozwiązań.

Tak naprawdę dopiero za jakiś czas się dowiemy, co dzieje się na terytoriach okupowanych. Nie wiedzieć dlaczego, w te miejsca nie może dotrzeć żadna międzynarodowa organizacja, nawet Czerwony Krzyż.

REKLAMA

To kolejny problem.

Misja OBWE pojawiała się w regionie Enerhodaru. Jednak monitorowano tylko sytuację wokół elektrowni. Przejeżdżała zapewne koło miejsc zatrzymań na tym terenie. Powstaje pytanie, dlaczego ta misja nie miała innych funkcji? 

I dlaczego żadna organizacja nie zajmuje się ratowaniem ludzi przetrzymywanych na terytoriach okupowanych?

Wszyscy wiedzą, że oni tam się znajdują. Można by ich uratować, póki jest czas.

A na okupowanym terytorium łatwiej jest ich znaleźć niż potem, gdy zostaną wywiezieni w głąb Rosji. Rosja jest olbrzymia: gdzie ich szukać, na Syberii, na Kołymie, gdzie ich szukać.

REKLAMA

Trzeba zatem zająć się pomocą ludziom, którzy są przetrzymywani.

Co więcej, tym ludziom jest potrzebna pomoc nie tylko wtedy, gdy znajdują się w więzieniu.

Potrzebne jest nie tylko doprowadzenie do ich uwolnienia. Ważne jest także wsparcie potem, na wolności, na terenach zwolnionych z okupacji, zważywszy na to, co przeszli.

Trzeba przygotować do tego instytucje, z którymi ci ludzie stykają się jako pierwsi, w pierwszym rzędzie policję. Wszystko bowiem zaczyna się od tego, że taka osoba na samym początku musi zgłosić się na policję.

Trzeba czasem szukać świadków. W moim przypadku było na przykład wideo z niewoli. Ale nie zawsze tak jest.

REKLAMA

Nakręciły owo wideo, dodajmy, propagandowe media Rosji.

Dzieci zobaczyły to wideo, gdy byłam w niewoli i je zachowały.

W moim przypadku nakręcono także fejkowe wideo, jak jesteśmy w grupkach "uwalniani z niewoli". To ważne, bo takie fałszywie wideo "uwalniania" to częsty przypadek.

Oznajmiono w opisie tego wideo, że "decyzją gubernatora obwodu zaporoskiego (…) wydala się nas za granice obwodu zaporoskiego".

Kazano nam wziąć się za ręce, nakręcono film, jak w kilka osób idziemy drogą, hen daleko w dal, daleko, daleko. A potem kamerę wyłączono, w tył zwrot, i z powrotem zabrano nas do kopania okopów.

REKLAMA

Wideo zaś na następny dzień, zamieszczono w  sieciach społecznościowych, miało ono świadczyć o tym, że rzekomo wypuszczono nas na terytorium Ukrainy. Ludzie, którzy widzą na takim filmie swoich bliskich, myślą, że są oni na wolności.

Przyjeżdżają do tzw.  blokpostów na granicy, do punktów kontrolnych, czekają aż ci ludzie przyjadą. Mijają dwa tygodnie, trzy, i okazuje się, że ci ludzie przepadli.

Robi się to umyślnie: ludzie niby zostali uwolnieni, niby posłani na Ukrainę.  I Rosja już nie ma z tym nic wspólnego. Umywa ręce.

Robią więcej tego rodzaju wideo?

Tak, są inne wideo tego rodzaju. Nie wiem, jak scharakteryzować ludzi, którzy mogą się tego wszystkiego dopuszczać.

REKLAMA

Kim są ci ludzie, którzy dopuszczają się zbrodni, przestępstw?

Po wielokroć chcę podkreślić: choć Putin zaczął wojnę, to przecież gwałcił babcię - nie Putin.

Ja osobiście znam niektóre nazwiska i pseudonimy osób, które mnie torturowały, i na te osoby będę składać skargi. Trzeba uwięzić konkretnych przestępców.

Ludzie ci rozbili mi głowę, potem zabili mojego psa, okradli mi dom.

REKLAMA

Na naszym terenie było dużo Rosjan,  Buriatów, ludzi z Jakucji. Zachowywali się agresywnie. Butelką po głowie bili mnie kadyrowcy.

Będę dochodzić sprawiedliwości.

Czy można opisać co się dzieje, jak to wygląda, gdy ludzie na terenach okupowanych są zatrzymywani? Czy prowadzony jest jakiś "proces"?

Po zatrzymaniu zamyka się daną osobę areszcie. By kogoś umieścić w więzieniu, potrzebny jest wyrok sądu. Tu jednak w ogóle żadnego sądu nie ma i w ogóle niczego nie wiadomo. Nie ma żadnego procesu, ludzie po prostu siedzą w zamknięciu.

Więzienia nie wszędzie się znajdują, ale areszty są przy każdym posterunku, można też ludzi przetrzymywać w innych miejscach.

REKLAMA

A w więzieniach do skazańców, który odsiadywali karę za ciężkie przestępstwa kryminalne, przyjeżdżało FSB i oferowało im udział w wojnie przeciwko Rosji, i zapewniano ich, że wówczas wszystko zostanie im wybaczone. Tak jest, wiem to na pewno.

Niestety jest też i tak, że na okupowanych terytoriach w tzw. aresztach zatrudniani są miejscowi. Sami Rosjanie nie chcą bowiem tam jechać do pracy, by zastąpić ukraiński personel, bo trwają ostrzały, a poza tym sytuacja jest zmienna.

Gdy przebywałam w areszcie śledczym, znałam wiele osób, które tam pracowały, bo … wcześniej z nimi współpracowałam.

Jeszcze przed przyjściem wojsk rosyjskich.

Byłam na tym obszarze przez ponad 20 lat urzędnikiem. Byli to miejscowi. Ich zachowanie wcześniej było normalne. Coś w nich nagle się zmieniło.

REKLAMA

Do mnie nie odnosili się inaczej przez to, że kiedyś z nimi pracowałam czy byłam ich znajomą. Na odwrót.

Na przykład jeden powiedział tak: "My myśleliśmy Oleno, że jesteś rozumną kobietą. Jak ty mogłaś pomyśleć, że Rosja przyszła tutaj nie na zawsze".

W więzieniach wiele osób jest bitych, znęcają się nad nimi. Jeden człowiek praktycznie nie miał twarzy po pobiciu. Nie rozumiem takich ludzi. Nie można w żaden sposób nikomu się poskarżyć.

Jak doszło do Pani uwolnienia?

Brałam udział w różnych pracach. Między innymi kopałam okopy przez dwa miesiące. Jednak nagle nas wypuszczono. W jakiś sposób rozniosła się informacja, że w danym miejscu trzymają jeńców cywilnych jako niewolników. Ktoś się tym zainteresował. Więc mieliśmy szczęście.

REKLAMA

Wypuścili nas, ale na obszarze kontrolowanym przez Rosję. Musiałam jakoś wrócić sama na Ukrainę. To długa historia.

Na początku dotarłam na obszary wciąż okupowane, tam gdzie wcześniej mieszkałam, okazało się, że mój dom był okradziony, duża część dobytku zniszczona, psy zastrzelone.

Znałam ludzi, którzy popełnili wobec mnie przestępstwa w moich okolicach. W związku z tym uprzedzono mnie, bym nie mieszkała u siebie w domu i nie chodziła po ulicach.  W Telegramie pojawiły się doniesienia, że pojawiło się zlecenie na zlikwidowanie mnie "po cichu" przez niejakich rzekomych "patriotów". Czytałam, że niektórzy byli poruszeni tym, że ktoś mnie widział.

Musiałam zostać tam jakiś czas, by wyszukać przewodnika, który pomógłby mi się wydostać na tereny nieokupowane przez Europę.

REKLAMA

A klucz do mojego mieszkania miała wcześniej miejscowa policja. Można zadać pytanie, kto odpowiada za rabunki, za udostępnienie mieszkania wojskowym?

W aresztach, swoją drogą, byli ludzie dość bogaci. Nie było tam biedaków.

A czy wiadomo coś o Rosjanach, którzy okupowali te tereny?

Było tam oczywiście FSB, kadyrowcy. Zapamiętałam nazwisko i pseudonim funkcjonariusza. Na stronie portalu Mirotworec przeczytałam później, że on miał pod nadzorem obwody zaporoski i chersoński, pod kątem rodzin byłych i obecnych wojskowych. Dopytywał się, gdzie mój mąż, ale przecież im zakazano przekazywać, gdzie się znajdują. Wojskowi powinni to rozumieć.

Gdy mówię, że nie wiem, to nakłada mi worek na głowę i mówi: to ja  ci pomogę.

REKLAMA

Straszyli mnie siadaniem na stołki, etc., oddaniem kadyrowcom. I to wykształcony człowiek, nie z buszu.

Młody człowiek, tak na oko przed trzydziestką. Człowiek w tym wieku mógłby być moim synem.

Tortury były zatem także psychiczne.

Zadawał także dziwne pytania, kiedy miała ostatni stosunek seksualny i mówił o tym, że warto zaprowadzić mnie do przychodni na badanie, czy nie jestem zarażona.

Wykształcony współpracownik FSB. Napisałam na niego skargę. Mam nadzieję, że to jakoś wpłynie na sytuację. Przede wszystkim mam nadzieję, że go znajdziemy i będzie za to wszystko odpowiadał.

REKLAMA

Złożyłam zeznania w sprawie wielu osób, w tym zwłaszcza kolaborantów z obwodu zaporoskiego, bo ich znałam wcześniej.

Obawiam się, że ci ludzie będą mnie oskarżać. Dlatego śledczy powinni pracować nad śledztwem, dążyć do ukarania tych ludzi.

Nie czuję się bezpieczna, by ktoś mnie chronił. Ci ludzie wciąż mogą się przemieszczać między terenami okupowanymi i nieokupowanymi.

Ja natomiast mieszkam na Ukrainie, na Zaporożu. Wyjechałam z Rosji przez Estonię, Łotwę, Litwę, Polskę, na Ukrainę. Pytano mnie, czemu przyjechałam na Zaporoże, gdzie strzelają nawet po kilkadziesiąt razy w dzień. Jest ono na linii frontu. Są tam bardzo częste alarmy lotnicze.

REKLAMA

Po co zatem przyjechałam? Trzeba napisać wnioski, dać zeznania przeciwko tym ludziom. Jeśli będę w Polsce, jak to będę robić?  To by ciągnęło się przez wiele lat.

Ponadto powinnam składać zawiadomienie tam, gdzie przebywałam w niewoli. A było to w obwodzie zaporoskim. Dlatego powinnam zwracać się do policji zaporoskiej.

Jeśli będę wysyłać listy, będą rzadko odpisywać. Będąc na miejscu, zwracam się do nich raz, dwa razy dziennie, żeby był jakiś rezultat. A  gdy wyjadę - co z tym będzie?

Pojechałam tam zatem także po to, by móc zeznawać. Musiałam napisać szereg zawiadomień w związku ze swoim uwięzieniem, a także szereg zawiadomień w odniesieniu do byłych współpracowników z obwodu zaporoskiego - którzy przeszli na stronę Rosji.

REKLAMA

Ponadto, mój mąż walczy. A zatem gdy wyjadę, kogo będzie bronił? Trzeba wspierać ludzi, którzy znajdują się na wojnie.

Muszę się także leczyć. A rozważałam udanie się na front, co mój mąż bardzo skrytykował. W komisji wojskowej zawsze stwierdzą, że kandydat na żołnierza jest zdrowy, czy z rozbitą głową, czy pokaleczony - tymczasem w rzeczywistości dość szybko nabyłabym kontuzji.

Zatem przemyślałam to. Pomyślałam, że jeśli będę kontynuować swoją pracę, to będzie bardziej konstruktywne i potrzebne, niż gdybym poszła na front z karabinem automatycznym. Będą walczyć zatem na tyłach, na zapleczu. To także potrzebne. Podjęłam taką decyzję.

Trzeba mówić o tych, co popełniają zbrodnie, o tych, co są uprowadzani, o tych, którzy znikają. Trzeba karać zbrodniarzy,  wyzwalać uwiezionych. Jak to teraz robić do końca, nie wiem. To trudne. 

REKLAMA

Trzeba zacząć pracować. Gdy powie coś jedna osoba, to nie usłyszy nikt. Ale gdy powtórzy to 1001 osób - co innego. Na okupowanych terytoriach są jeszcze ludzie, z którymi ja byłam w niewoli. Dlatego między innymi nie wszystkie szczegóły sprawy mogę przedstawić publicznie. Ich także trzeba uwolnić.

Mogłaby Pani powiedzieć coś o sobie? Gdzie się Pani urodziła, wychowała? Kim Pani jest z zawodu, co Pani lubi robić?

Urodziłam się i wychowałam w mieście Kamionka Dniprowska, obwód zaporoski, 20 km od elektrowni jądrowej w Zaporożu. Z zawodu jestem urzędnikiem państwowym. Mam troje dzieci, dziewczynki, najstarsza ma 24 lata, a dwie młodsze prawie 22 lata.

Kocham zwierzęta (psy), uwielbiam uprawiać rośliny, maliny, truskawki,  lubię drzewa: jabłonie, brzoskwinie, nektarynki.

REKLAMA

Kocham moją Ukrainę i wierzę w jej zwycięstwo i robię wszystko, aby je przybliżyć i ukarać zbrodnie. Zwyciężymy i na pewno odbudujemy Ukrainę, bo jesteśmy silni i wolni, bo jesteśmy Ukraińcami. Chwała Ukrainie!

Chcę wesprzeć wszystkich Ukraińców przebywających za granicą, powiedzieć im, aby nie stracili nadziei. Mam nadzieję, że moje słowa będą dla nich wezwaniem i motywacją, aby zwycięstwo każdego dnia przybliżało się do każdego z nas.

***

***

REKLAMA

Z Ołeną Jahupową rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl

 .

 .

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej