Everest 1980. Partia czuła niedosyt, media pytały: czy to najwyższy szczyt, na którym pan był?

"Cichną himalajskie burze, gdy Cichy geodeta wspina się ku górze", "Witamy Cichego i Wielickiego – geodeci zawsze górą zgodnie z prawem i naturą" – takie transparenty w 1980 roku na lotnisku Okęcie w Warszawie przywitały Leszka Cichego, Krzysztofa Wielickiego i Andrzeja Zawadę powracających do Polski po sukcesie na Evereście. Polacy 17 lutego 1980 roku stanęli zimą na szczycie najwyższego ośmiotysięcznika.

2024-02-17, 06:00

Everest 1980. Partia czuła niedosyt, media pytały: czy to najwyższy szczyt, na którym pan był?
Media szeroko opisywały sukces Polaków po tym jak Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki 17 lutego 1980 roku stanęli na szczycie ośmiotysięcznika Mount Everest . Do polskich himalaistów depeszę wysłał papież Jan Paweł II. Foto: materiały / PolskRadio24.pl
  • Gdy 25 grudnia 1977 roku prezes Polskiego Związku Alpinizmu Andrzej Paczkowski i kierownik przyszłej wyprawy Andrzej Zawada składali w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Nepalu pismo z prośbą o pozwolenie na zimowe wejście na Everest między 1 listopada 1979 a 28 lutego 1980, nikt jeszcze nie wiedział, że tak rozpocznie się niesamowita historia, której bohaterami zostaną polscy himalaiści.
  • Polacy otrzymali zgodę na wyprawę na najwyższy szczyt Ziemi w listopadzie 1979 roku, w Himalaje ruszyli w grudniu, w styczniu zaczęli działać na Evereście i po 45 dniach akcji górskiej, 17 lutego 1980 roku o godzinie 14.40 miejscowego czasu biało-czerwona zatrzepotała na szczycie najwyższej góry świata.
  • Na szczycie stanęli Leszek Cichy, inżynier geodeta z Warszawy, lat 29 i Krzysztof Wielicki, inżynier elektronik z Wrocławia, lat 30.

- Byłem odmrożony, ale pomyślałem sobie, że dla Everestu mogę jakieś palce stracić. Wziąłem na wagę górę i moje straty i Everest wygrał. Nie wiem jak Leszek, ale ja czułem, że to jest moja misja, nie zadanie dla przyjemności, tylko jak na wojnie - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Krzysztof Wielicki, który po akcji górskiej, w której brało udział dwudziestu wspinaczy, wraz z Leszkiem Cichym, zimą 1980 roku stanął na szczycie Mount Everestu.

Kto wpadł na pomysł zimowego szturmu na Mount Everest?

- Nikt do końca tego nie wie, jak to było. Mówi się, że w latach sześćdziesiątych pomyślał o tym Jurek Warteresiewicz. Ta myśl powstała, bo w 1964 roku zdobyto ostatni szczyt ośmiotysięczny i ktoś w środowisku pomyślał, że dla nas nic nie zostało dodawał Krzysztof Wielicki. 

Jedną z największych i najbardziej skomplikowanych organizacyjnie wypraw Polskiego Związku Alpinizmu i sukcesu, który wydawał się niemożliwy do osiągnięcia, portal PolskieRadio24.pl prezentuje w serwisie specjalnym "Everest 1980” >>> ZOBACZ SERWIS

REKLAMA

A droga na najwyższy szczyt świata wtedy, w 1980 roku, okazała się wyjątkowo trudna. Sytuacja wyglądała dramatycznie. 13 lutego dwaj wspinacze: Ryszard Szafirski oraz kierownik zimowej wyprawy na Mount Everest - Andrzej Zawada wyszli na przełęcz południową. 14 lutego Szafirski wyniósł butle z tlenem na wysokość 8150 m, natomiast Andrzej Zawada pozostał w namiocie. Źle się czuł.

Jeszcze tego samego dnia obaj zdecydowali się na zejście w dół, do obozu III. W tym czasie inni członkowie grupy: Zygmunt Heinrich i Pasang Norbu Sherpa postanawiają iść w górę do obozu IV. Nie wiedzą, że w tym czasie Andrzej Zawada schodzi ze szlaku, omija obóz III i schodzi 200 m poniżej niego.

Walka z czasem

O tych dramatycznych chwilach, przeżywanych przez ekipę kilkaset metrów od wierzchołka Mount Everest, opowiadał w programie radiowym prowadzonym przez Dariusza Szpakowskiego i Włodzimierza Szaranowicza 17 lutego 1980, ówczesny Prezes Polskiego Związku Alpinizmu, historyk, dr Andrzej Paczkowski.

- O 22.00 Cichy, który przygotowywał się do zdobycia szczytu, wyrusza na poszukiwanie szefa ekspedycji - mówił Andrzej Paczkowski. - Znajduje go rano 15 lutego.

REKLAMA

Napięcie rosło, nikt nie myślał w tych okolicznościach o wspinaczce na szczyt, choć wszyscy mieli świadomość, że 15 lutego kończy się formalne zezwolenie na wejście, uzyskane od władz Nepalu. Szczęśliwie wieczorem do bazy dotarła wiadomość, że Polacy mogą przedłużyć wyprawę o dwa dni. Zaczął się wyścig z czasem. Sytuacja była dramatyczna. Znaczna część zespołu maszerowała już w dół.

Biało-czerwone proporczyki na szczycie

Ale Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy nie dali za wygraną, poszli w górę. - 16 lutego Wielicki i Cichy, przy pięknej pogodzie wyszli do obozu IV - kontynuował prezes PZA. - Nie mogli iść dalej. Niebo się zachmurzyło, zanosiło się na burzę. Następnego dnia było podobnie – wiatr i zachmurzenie. Himalaiści podejmują jednak decyzję o ataku na szczyt.

17 lutego 1980 roku o godz. 14.40 czasu miejscowego, Polacy zdobyli Mount Everest. Leszek Cichy, inżynier geodeta z Warszawy, lat 29 i Krzysztof Wielicki, inżynier elektronik z Wrocławia, lat 30, jako pierwsi ludzie na świecie weszli na najwyższą górę świata zimą.

Łup ze szczytu - czyli kontakt do  domu uciech dla panów

Cichy zbiera ze szczytu kilka kamyków. Wielicki zawiesza na metalowym trójnogu, ustawionym tu wcześniej przez Chińczyków, termometr do pomiaru minimalnej temperatury. Potem wkłada do torebki garść śniegu dla naukowców w Polsce, którzy badają zanieczyszczenie w Himalajach. Ze szczytu znoszą także słynną kartkę, którą zostawiła poprzednia, jesienna wyprawa. Ray Genet, nigdy nie dotarł do bazy, zmarł z wycieńczenia w nocy po zdobyciu góry. To był jego ostatni żart: For a good time call Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA (Jeśli chcesz się dobrze zabawić – zadzwoń do Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA) – To był kontakt do domu uciech dla panów – tłumaczy Wielicki.

REKLAMA

Zaczynają schodzić. Według himalaistów zejście jest o wiele bardziej niebezpieczne niż wejście. Wycieńczeni wysiłkiem i brakiem tlenu, a jednocześnie odprężeni zwycięstwem wspinacze popełniają wtedy najwięcej błędów.

– Musieliśmy skupić się na zejściu. To bardzo mocno w nas tkwiło. Pamiętam słowa Andrzej Zawady „uważajcie chłopcy w tym zejściu”, a ja z takim zawieszeniem głosu powiedziałem "do zobaczenia Andrzej, do zobaczenia – wyjaśnia Cichy. Schodzą, a po drodze mijają zamarznięte zwłoki Hannelore Schmatz, partnerki Geneta. Towarzyszyła mu do końca.

Do namiotu na Przełęczy Południowej Leszek Cichy wczołguje się pierwszy. Wielicki z powodu odmrożeń idzie wolniej, zmaga się też z wichurą, słabo widzi, wreszcie odnajduje namiot. Pół nocy Wielicki spędza, ratując palce przed amputacją. Następnego dnia obaj są kompletnie wycieńczeni. Zejście do obozu III zajmie im znacznie dłużej niż wejście. Tam czekają już na nich koledzy z ciepłą herbatą.

Nieprzystępna góra

- Z Everestem jest tak, że im wyżej, tym trudniej - opowiadała Wanda Rutkiewicz, która także była gościem audycji. - Trzeba się wspinać, idąc z czekanem, butami obutymi w raki i trzeba się stale przytrzymywać, by zachować równowagę. Końcówka jest bardzo ciężka, ponieważ na pozbawionej śniegu grani wieje bardzo silny wiatr.

- Czekaliśmy na ten moment bardzo długo – komentował Dariusz Szpakowski. - Wydawało się, że ten atak na szczyt będzie nieudany, i mimo że był parokrotnie ponawiany, to jednak nie nastąpi, i że ta wielka góra oprze się dużej odwadze tych kilkunastu ludzi.

Polacy atakowali Mount Everest przez półtora miesiąca. Udało się osiągnąć sukces w "doliczonym czasie gry". - To był gol strzelony w dogrywce, można powiedzieć - mówił dr Andrzej Paczkowski. - Gol strzelony w bardzo trudnych warunkach, z dzisiejszej łączności z bazą wynikało, że zespół, który wchodził na szczyt, miał ogromne kłopoty, silny wiatr, duże zachmurzenie. Wielicki i Cichy ze szczytu przekazali do bazy; "Gdyby to nie był Everest, to byśmy nie wyszli dzisiaj z obozu IV".

REKLAMA

Everest 1980. Polska i świat były pod wrażeniem

"Cichną himalajskie burze, gdy Cichy geodeta wspina się ku górze", "Witamy Cichego i Wielickiego – geodeci zawsze górą zgodnie z prawem i naturą" – takie transparenty 7 marca 1980 roku na lotnisku Okęcie w Warszawie przywitały Leszka Cichego, Krzysztofa Wielickiego i Andrzeja Zawadę powracających do Polski po sukcesie na Evereście.

Gdy w świat poszła informacja o zdobyciu przez Polaków Everestu, media prześcigały się w podawaniu szczegółów dotyczących wyprawy dowodzonej przez Andrzeja Zawadę. Gazety pisały, a Polskie Radio komentowało na antenie wydarzenia w Nepalu. Do naszego studia w Warszawie, jeszcze gdy Wielicki i Cichy nie zeszli ze szczytu do bazy, przybyli goście – himalaistka Wanda Rutkiewicz, Andrzej Paczkowski, prezes Polskiego Związku Alpinizmu, czy Jan Serafin, lekarz, który miał wziąć udział w wyprawie, ale w ostatniej chwili musiał zrezygnować (pojechał z himalaistami na wiosenną ekspedycję). O wspinaczach zrobiło się bardzo głośno.

Nic więc dziwnego, że na lotnisku pojawił się tłum z Wandą Rutkiewicz na czele, która na szczycie Everestu stanęła w 1978 roku i była pierwszą Polką, która tego dokonała. Himalaistka gratulowała kolegom, a do mikrofonu Polskiego Radia powiedziała: oni są w tej chwili o ten jeden krok dalej.

Himalaiści z wyprawy wracali na raty, dlatego oficjalne gratulacje od polskich władz przyjęli dopiero 10 marca. W GKKFiS (Główny Komitet Kultury Fizycznej i Sportu) otrzymali Krzyże Kawalerskie. Polska była z nich dumna, ale wspinacze liczyli na trochę więcej, na Krzyże Kawalerskie Odrodzenia Polski, odznaczenie, które wiązało się z tak zwanym dodatkiem chlebowym, dzięki któremu mogli liczyć na wyższe emerytury. Stało się jednak inaczej. Na osłodę do podziału Andrzej Zawada wywalczył dla swojej ekipy talony na maluchy. Dostał ich sześć, więc dla wszystkich nie starczyło. Krzysztof Wielicki, któremu "Lider" przyznał talon, zrezygnował z niego. Pracował wówczas w FSM (Fabryka Samochodów Małolitrażowych) i stwierdził, że w zakładzie pracy sam "zapoluje" na przydział samochodu. Wielickiemu polowanie na samochodowy bon się udało, a dodatkowo z gabinetu dyrektora FSM wyszedł z wielkim pudłem, w którym był telewizor.

REKLAMA

Podczas spotkania w GKKFiS himalaiści spodziewali się uścisku najwyższych władz w tym Edwarda Gierka. Sekretarza jednak zabrakło, a wieść głosiła, że to wszystko przez telegram do papieża, wysłany przez Andrzeja Zawadę tuż po sukcesie oraz przez krzyż, który Polacy wnieśli na szczyt Everestu.

Jak opowiada Leszek Cichy, podczas spotkania 10 marca w GKKFiS, jeszcze jeden szczegół pokazał, że polskie władze po sukcesie wspinaczy czuły mały niedosyt. "Nie mogliście k…, panie Andrzeju, wejść tego piętnastego lutego?" – pytał Zawadę jeden z dygnitarzy. W tym dniu kończył się VIII zjazd PZPR, taka wisienka na torcie byłaby propagandowym sukcesem.

Po oficjalnych powitaniach i gratulacjach przyszedł czas na wywiady, spotkania z mediami i czytelnikami. Himalaiści odpowiadali na najprzeróżniejsze pytania. Leszek Cichy, który jest mistrzem anegdot, wspomina jedno z nich, które zadał mu przedstawicieli mediów w Krakowie: czy Everest to najwyższy szczyt, na którym pan był?

Polacy zdawali sobie sprawę, że dokonali rzeczy wyjątkowej, ich rekordu już nikt nie pobije, nie można bowiem wejść wyżej. Nie czuli się jednak celebrytami, choć Leszka Cichego spotkała wyjątkowa sytuacja. – Jechałem tramwajem w takiej niebieskiej kurteczce. Podeszła do mnie pani, wtedy wydawało mi się, że taka starsza, czterdziestoletnia i zapytała: panie Leszku mogę dotknąć pana guzika? Pozwoliłem, ale się spłoniłem.

REKLAMA

Everest 1980 Everest 1980/prasa
Everest 1980 Everest 1980/prasa
Telegram do członków wyprawy Everest 1980 od papieża Jana Pawła II Telegram do członków wyprawy Everest 1980 od papieża Jana Pawła II

Czytaj także:

ah/red


Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej