Historia

"Nowy gość dostrzeżony niedawno na niebie". Wielka Kometa z 1811 roku w oczach (nie tylko) Mickiewicza

Ostatnia aktualizacja: 25.03.2024 05:50
Jej oficjalna nazwa - "C/1811 F1" - jest mało romantyczna, ale kometa odkryta 25 marca 1811 roku inspirowała niejednego romantyka, a jej wpływ na kulturę jest na tyle trwały, że jeszcze dziś możemy go... posmakować.
Wizerunek młodego Adama Mickiewicza według portretu pędzla Walentego Wańkowicza. W tle XIX-wieczna grafika przedstawiająca Wielką Kometę z 1811 roku
Wizerunek młodego Adama Mickiewicza według portretu pędzla Walentego Wańkowicza. W tle XIX-wieczna grafika przedstawiająca Wielką Kometę z 1811 rokuFoto: Polskie Radio/grafika na podstawie zasobów domeny publicznej (Polona.pl)

Przybysz z Okrętu Argo

Odkrywcą ciała niebieskiego, które w XIX wieku nazwano "Wielką Kometą z 1811 roku", był francuski astronom Honoré Flaugergues (1755-1830), który jako obserwator kosmosu zajmował się głównie ruchem i powierzchnią Marsa (dziś ma tam krater swego imienia). Badacz odnalazł obiekt w odległości około 2,7 jednostek astronomicznych od Słońca (jednostka astronomiczna to średnia odległość Ziemi od Słońca).

Kometa była widoczna w obszarze historycznego gwiazdozbioru Argo Navis (pol. Okręt Argo), położonego w południowej części sfery niebieskiej. Jego nazwa pochodzi on mitycznego statku, na którym Jazon i pozostali Argonauci (m.in. Herakles i Tezeusz) wyruszyli na wyprawę po złote runo. Konstelacja, ustanowiona jeszcze w starożytności i opisana m.in. przez Ptolemeusza, była tak wielka, że XVIII-wieczni obserwatorzy uznali ją za nieporęczną. W 1755 roku została więc podzielona przez Nicolasa-Louisa de Lacaille'a (1713-1762) na trzy mniejsze gwiazdozbiory, nazwane zgodnie z częściami wyobrażanego okrętu: Carina (kil), Puppis (rufa) oraz Vela (żagiel). Gdzieś pomiędzy nimi Flaugergues wypatrzył "swoją" kometę.

Obiekt zniknął następnie na kilkanaście dni w blasku Księżyca, po czym 11 kwietnia ponownie zauważył ją inny Francuz - Jean-Louis Pons (1761-1831). Niedługo potem niemiecki astronom i matematyk Johann Karl Burckhardt (1773-1825) dokonał pierwszych obliczeń orbity ciała. Na tej podstawie Heinrich Wilhelm Matthias Olbers (1758-1840), uczony z Bremy, wyraził przypuszczenie, że w kolejnych miesiącach 1811 roku kometa będzie niezwykle jasnym obiektem na niebie. I tak właśnie się stało.

"Kometa pierwszej wielkości i mocy"

Ciała kometarne, które można oglądać z powierzchni Ziemi nieuzbrojonym okiem to zjawisko niezbyt częste, a przy tym na tyle spektakularne, że oddziałuje silnie na zbiorową wyobraźnię, szczególnie w przypadku klasy obiektów określanych potocznie właśnie jako "Wielkie Komety". Kometa z 1811 roku na pewno robiła wrażenie, gdy jesienią osiągnęła szczyt swojej jasności i wielkości. Jej głowa przewyższała rozmiarem średnicę tarczy słonecznej, a ogon rozciągał się na olbrzymiej połaci nieba.

I tak właśnie została zapamiętana przez Adama Mickiewicza (1798-1855), który jako niespełna 13-latek obserwował ją z Nowogródka, i który po latach opisał to niezwykłe zjawisko w "Panu Tadeuszu":

"Dziś oczy i myśl wszystkich pociąga do siebie
Nowy gość dostrzeżony niedawno na niebie:
Był to kometa pierwszej wielkości i mocy.
Zjawił się na zachodzie, leciał ku północy;
Krwawym okiem z ukosa na rydwan spoziera,
Jakby chciał zająć puste miejsce Lucypera,
Warkocz długi w tył rzucił i część nieba trzecią
Obwinął nim, gwiazd krocie zagarnął jak siecią
I ciągnie je za sobą, a sam wyżej głową
Mierzy, na północ, prosto w gwiazdę biegunową".

Wspomnienie Mickiewicza jest tyleż poetyckie, co wierne faktom, a ponadto stanowi ciekawostkę z dziejów polszczyzny. "Kometa" w XIX wieku była bowiem jeszcze rodzaju męskiego (tak jak "poeta", "atleta" czy "satelita"). Źródłem tego przypisania był wpływ greki, w której nazwa komety brzmi "komḗtēs aster", czyli "gwiazda z długimi włosami" (lub "z warkoczem"), a samo słowo "aster" ("gwiazda") jest rodzaju męskiego. Dlatego właśnie przez długi czas mówiono po polsku "ten kometa". Jednocześnie od dawna "gwiazda" była u nas rodzaju żeńskiego, więc to prawdopodobnie ona, jako "starsza", "narzuciła" komecie postać kobiecą.

Jaśniejący olbrzym

Oryginalna grecka nazwa komety to także opowieść o świecie wyobrażeń astronomicznych sprzed epoki naukowej. Duże i przelatujące nieopodal Ziemi komety zawsze zapewniają interesujące widowisko, ale przez tysiące lat ludzie nie mieli pojęcia, z czym naprawdę mają do czynienia. I nic dziwnego, bowiem komety nie są zwykłymi ciałami niebieskimi - takimi, które emitują własne światło lub mają stabilną powierzchnię jarzącą się światłem odbitym od Słońca.

Wprawdzie przez większość czasu kometa to po prostu skalno-lodowy obiekt, frunący spokojnie przez kosmiczną przestrzeń po bardzo wydłużonej eliptycznej orbicie, daleko poza ostatnimi zewnętrznymi planetami Układu Słonecznego, ale co pewien czas to się zmienia. Zbliżając się do gorącej gwiazdy, pod wpływem rosnącej temperatury kometa zaczyna uwalniać z zamrożonej dotychczas powierzchni gazy i pyły.

Wówczas wokół obiektu narasta kulisty obłok tworzący się w rodzaju atmosfery, zwanej "komą" lub "głową", a pod wpływem promieniowania i wiatru słonecznego pył i gaz są "zdmuchiwane" w kierunku przeciwnym do działania Słońca i tworzą długi, często wielokrotnie rozgałęziony twór określany "ogonem" lub "warkoczem". To, co do tej pory było cichą skałą zagubioną w kosmosie, staje się buzującym jądrem kometarnym, widocznym jako jasny punkt wewnątrz głowy.

W związku z tym z dnia na dzień kometa rozbłyskuje coraz silniejszym blaskiem, bo światło słoneczne odbija się nie tylko od powierzchni jądra, lecz także od powiększającej się gęstej komy oraz rosnącego, pełnego drobnej materii warkocza. Według danych obserwacyjnych głowa Wielkiej Komety z 1811 roku mogła mieć średnicę grubo przekraczającą półtora miliona kilometrów, a jej ogon mógł osiągnąć długość 60 stopni, czyli, jak to ściśle ujął Mickiewicz, zajmował jedną trzecią półkuli sfery niebieskiej znajdującej się przed oczyma obserwatora.

Obiekt był widoczny na niebie około 260 dni, co było rekordem przez niemal dwa stulecia, aż do pojawienia się w 1997 roku komety Hale'a-Boppa, która złożyła dwa razy dłuższą wizytę. Wielka Kometa z 1811 roku należała więc do zjawisk wyjątkowych i tak została zapamiętana.

Wróżenie z nieznanego

Wykształcona - a więc niewielka - część ludzkości na początku XIX wieku zdawała już sobie sprawę, że kometa nie jest żadną gwiazdą i że nie ma w niej niczego nadprzyrodzonego. Minęło już ponad sto lat od rewolucyjnych odkryć Izaaka Newtona (1642-1726) i opartych na nich obliczeniach orbit kometarnych dokonanych przez sławnego Edmunda Halleya (1656-1742).

Gdy okazało się, że w większości przypadków można precyzyjnie określić moment powrotu konkretnej komety, bo krąży ona wokół Słońca tak samo jak planety, "długowłose gwiazdy" przestały był znakami z niewidzialnego świata, lecz wyłącznie dla wąskiego grona elit społecznych. Zwykli ludzie nadal z trwogą przyjmowali "nowego gościa". Nastroje panujące w 1811 roku zostały w "Panu Tadeuszu" opowiedziane w taki sposób:

"Z niewymownym przeczuciem cały lud litewski
Poglądał każdej nocy na ten cud niebieski,
Biorąc złą wróżbę z niego, tudzież z innych znaków:
Bo zbyt często słyszano krzyk złowieszczych ptaków,
Które na pustych polach gromadząc się w kupy,
Ostrzyły dzioby, jakby czekając na trupy;
Zbyt często postrzegano, że psy ziemię ryły
I jak gdyby śmierć wietrząc, przeraźliwie wyły:
Co wróży głód lub wojnę; a strażnicy boru
Widzieli, jak przez cmentarz szła dziewica moru,
Która wznosi się czołem nad najwyższe drzewa,
A w lewym ręku chustką skrwawioną powiewa".

Mickiewicz, przez lata pielęgnując wspomnienia patriotycznych uniesień 1812 roku, z perspektywy dwudziestu kilku lat łatwo mógł połączyć w swym dziele pojawienie się Wielkiej Komety z Napoleońską inwazją na Rosję. Gdy więc stary Wojski Hreczecha przypomina, że, gdy w 1683 roku Jan III Sobieski wyruszał na ratunek Wiednia, na niebie również widoczna była kometa, niektórzy przyjmują to jako zapowiedź lepszych czasów:

"»Amen — rzekł na to Sędzia — ja wróżbę waszeci
Przyjmuję, oby z gwiazdą zjawił się Jan Trzeci!
Jest na zachodzie wielki dziś bohater; może
Kometa go przywiedzie do nas, co daj Boże!«".

Hreczecha jest jednak sceptyczny:

"Na to rzekł Wojski, głowę pochyliwszy smutnie:
»Kometa czasem wojny, czasem wróży kłótnie!
Niedobrze, iż się zjawił tuż nad Soplicowem,
Może nam grozi jakiem nieszczęściem domowem«".

Mówiąc krótko: według obiegowych przesądów kometa mogła oznaczać coś bardzo dobrego lub przynosić nieszczęście; towarzyszyły jej inne znaki podnoszące na duchu albo zgoła przerażające, jak "złowieszcze ptaki czekające na trupy". Najczęściej jednak to zła wróżba - w czasach, gdy wojny, zarazy i inne nieszczęścia były rzeczą powszednią, łatwo było post factum powiązać obecność dziwnej ruchomej gwiazdy z czymś przykrym lub makabrycznym, bo tak właśnie działa nasz umysł.

Dla ludu litewskiego (i jakiegokolwiek innego) kometa w XIX wieku była taką samą zagadką jak dla obserwatorów sprzed setek i sprzed tysięcy lat, którzy sprawę mogli wyjaśnić wyłącznie przy pomocy religii i mitów. Dotyczyło to zresztą nie tylko komet i było sprawą nie tylko prostaczków. Nawet naukowcy ery nowożytnej, tacy jak Jan Kepler (1571-1630), nie mogli oprzeć się poszukiwania koincydencji między ważnymi zdarzeniami dziejowymi i "towarzyszącymi im" koniunkcjami planet.

W kręgu kultury śródziemnomorskiej przez wieki żywa była pamięć komet, które pojawiały się podczas burzenia Troi lub biblijnego potopu. Goszczący w 1978 roku w Polskim Radiu Maciej Bielicki (1906-1988) z Obserwatorium Astronomicznego w Warszawie mówił nawet o sensacyjnych podejrzeniach, że potop został wręcz wywołany przez jedno z takich ciał i to akurat przez to najsłynniejsze.

– Obliczenia kierunku części materii komety Halleya mogłoby wskazywać, że potop był z nią związany. Możliwe, że część jądra komety zawadziła o Ziemię, czyli uderzyła w Ocean Indyjski i, wywołując olbrzymią falę, spowodowała zalanie lądu – stwierdził astronom.


Posłuchaj
13:33 czekając na kometę___f 19417_tr_0-0_2c4a1d8e[00].mp3 "Czekając na kometę". W audycji Małgorzaty Kownackiej o komecie Halleya i jej badaniu mówią Maciej Bielicki z Obserwatorium Astronomicznego w Warszawie i Grzegorz Sitarski z Centrum Badań Kosmicznych w Warszawie (PR, 1994)

 

Niezależnie od późniejszych prób rekonstrukcji owych astronomicznych zbiegów okoliczności, zauważyć trzeba, że pradawny zabobonny stosunek do komet związany był po prostu z niewiedzą. Aż do epoki naukowej astronomii komety były tajemnicą dla wszystkich.

– Od tysięcy lat komety fascynowały ludzi swoim niezwykłym wyglądem na niebie, jak także i nieoczekiwanym pojawieniem się, którego nigdy nie można było przewidzieć – mówił w Polskim Radiu prof. Grzegorz Sitarski (1932-2015). – Regularne ruchy planet i niezmienne niebo nagle zaskakiwane były przez pojawienie się niezwykłego gościa: gwiazdy z warkoczem czy z ogonem, jak się mówiło. Nie wiadomo było właściwie, co to jest. Takie zjawisko także przez długie wieki komet nie uważano w ogóle za ciała niebieskie. Sądzono, że to są jakieś zjawiska atmosferyczne, i w tym sensie uczeni właściwie się tym nie zajmowali – dodał.


Posłuchaj
08:13 tajemniczy świat komet (1)___f 58279_tr_0-0_2c4deca7[00].mp3 Astronom prof. Grzegorz Sitarski opowiada o ludzkiej fascynacji kometami, dawnych zapisach pojawienia się tych obiektów i początkach naukowych badań nad nimi (PR, 1994)

 

Rocznik komety

Wielka Kometa była widziana oczywiście nie tylko nad Nowogródkiem czy Soplicowem i nie tylko Mickiewicz powiązał ją z Napoleonem. Lew Tołstoj (1828-1910) w "Wojnie i pokoju" obserwatorem obiektu czyni głównego bohatera powieści Piotra (Pierre'a) Bezuchowa:

"Nad jego głową rozciągał się lazur nieba tak czystego, że dusza tonąc w tych eterach, zapominała na chwilę o wszelkich kołach ziemskich. W samym środku świeciła kometa z wspaniałym warkoczem niby słońce promienistym, owa sławna kometa z roku 1811go. Utrzymywano powszechnie, że miała ona zwiastować niesłychane klęski, a nawet koniec świata. W sercu Piotra nie wzbudziła jednak żadnej trwogi zabobonnej. Przeciwnie: oczami od łez wilgotnemi, wpatrywał się w nią z zachwytem. Zdawało mu się, że jej światło przeczyste rozprasza ciemności, panujące w jego duszy, i pozwala dojrzeć jasność nadziemską, w której utonie odrodzony, rozpoczynając żyć na nowo" (anonimowy przekład polskiego wydania z 1894 roku).

Przyznać należy, że tłumacz tekstu wykazał się "astronomiczną" nadgorliwością podczas pracy, bowiem w oryginale mowa jest tu o "komecie z roku 1812", ponieważ właśnie jako taka została ona zapamiętana w Rosji, właśnie ze względu na kampanię napoleońską, w rosyjskiej polityce historycznej określana jako "wojna ojczyźniana 1812 roku".

Gdy 200 lat później twórcy broadwayowskich musicali dokonali adaptacji pewnych wątków "Wojny i pokoju", swój spektakl zatytułowali "Natasza, Pierre i Wielka Kometa 1812 roku" ("Natasha, Pierre & The Great Comet of 1812"), a w finałowej scenie odtworzyli cytowany powyżej fragment powieści.

Wzmianki o obiekcie z 1811 roku pojawiają się także w "Nędznikach" Wiktora Hugo (1802-1885), w mniej znanej powieści Thomasa Hardy'ego (1840-1928) "Two on a Tower", a także w "Autobiografii" Harriet Martineau (1802-1876), angielskiej pisarki i pionierki socjologii, która w książce narzeka przede wszystkim, że mimo własnych wysiłków i wsparcia rodziny nie była w stanie dojrzeć komety.

O dziwo wydaje się, że widowisko w znacznie mniejszym stopniu wpłynęło na sztuki wizualne, jeśli nie liczyć oczywiście szkiców wykonanych przez astronomów i późniejszych reprodukcji w publikacjach naukowych i wydawnictwach popularyzujących wiedzę. Wiadomo, że kometę obserwował malarz William Blake (1757-1827), ale już nie do końca jest pewne, czy to właśnie jej wizerunek znalazł się na malowanej około 1820 roku miniaturze "Duch pchły" ("The Ghost of a Flea").

Znacznie wyraźniej opowieść o Wielkiej Komecie z 1811 roku odcisnęła się na... rynku winiarskim. Zbiory winogron były bowiem tamtego roku wyjątkowo udane, a napoje alkoholowe wyprodukowane z owoców z tego konkretnego rocznika okazały się wyśmienite. Natychmiast więc uznano, że to przelot słynnego ciała niebieskiego wpłynął na wyjątkowy smak wina, koniaku oraz innych trunków.

Przez niemal cały XIX wiek reklamowano wina z 1811 roku jako "rocznik komety". Z czasem zresztą okazało się, że faktycznie dla wina był to najlepszy rok w tym stuleciu. Rocznik 1811 stał się więc legendarny i również znalazł swoje miejsce w kulturze. W jednym z "sherlockowskich" opowiadań Arthura Conana Doyle'a (1859-1930) pod tytułem "The Stock-Broker's Clerk" ("Urzędnik maklerski", tłumaczony też jako "Urzędnik Pickroft"), czytamy:

"Sherlock Holmes spojrzał na mnie, odchyliwszy się do tyłu na poduszkach z zadowoloną i zarazem krytyczną miną, jak koneser, który właśnie wziął pierwszy łyk rocznika komety".

Wino z 1811 roku pojawia się w powieści "Na marmurowych skałach" Ernsta Jüngera (1895-1998), a także w tytule i fabule opowiadania Raya Russella (1924-1999) "Comet Wine". "Rocznik komety" trafił również do kina - w filmie z 1992 roku pod takim właśnie tytułem (ang. "Year of the Comet") motorem sensacyjnej intrygi jest drogocenna butelka wina z mitycznego rocznika, na którą chrapkę ma para głównych bohaterów oraz depczące im po piętach rzezimieszki.

Nie wiemy, czy Adam Mickiewicz albo Napoleon pili jakikolwiek napój z rocznika komety, ale dziś koneserzy nadal mają szansę sprawdzić, czy rzeczywiście był to tak dobry rok, jak powiadają. Na rynku wciąż dostępne są koniaki z 1811 roku (m.in. Napoleon Grande). Wystarczy zapłacić od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych za butelkę, by "z zadowoloną i zarazem krytyczną miną" rozkoszować się smakiem rocznika komety.

mc

Czytaj także

Rewolucja pod szkiełkiem. Robert Koch i jego bakterie

Ostatnia aktualizacja: 24.03.2024 05:45
Zarazki wywołujące choroby? W XIX wieku większość lekarzy odrzucało taką możliwość. Bardziej atrakcyjna wydawała się teoria samorództwa sprzed 2200 lat. Ideę tę obalił Ludwik Pasteur, ale dopiero Robert Koch w naukowy sposób udowodnił chorobotwórczość niektórych drobnoustrojów.
rozwiń zwiń