Jak wyważać drzwi i przebijać szklane sufity. Sylwetka Kamali Harris

Cięty język, upór w dążeniu do celu, głośny i swobodny śmiech, wybitna znajomość prawa, ale też dystans do siebie - to tylko niektóre z jej cech szczególnych. Wielki krok dla amerykańskich kobiet zrobiła już w 2011 roku, zostając pierwszą w historią kobietą na stanowisku prokuratora stanowego USA. Dziś staje do walki o najwyższy urząd w państwie. Czy Kamala Harris - jako pierwsza kobieta w historii - obejmie stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych? Przybliżamy sylwetkę kandydatki demokratów w tegorocznych wyborach.

Joanna Zaremba

Joanna Zaremba

2024-11-03, 18:30

Jak wyważać drzwi i przebijać szklane sufity. Sylwetka Kamali Harris
Kamala Harris wygrała wybory prezydenckie w USA. Foto: Peter Serocki/Shutterstock

Zaledwie kilkanaście dni temu obchodziła 60. urodziny. Czy okrągła rocznica zbiegnie się z wygraną w tegorocznych wyborach prezydenckich? Tego nie wiemy. Wiadomo natomiast, że Kamala Harris już teraz zapisała się w pamięci Amerykanów (i nie tylko) jako symbol.

Dla części amerykańskiego społeczeństwa symbol rozbijania szklanych sufitów, "wywalania drzwi", symbol wyjścia z wiecznego cienia, w jakim zazwyczaj znajduje się wiceprezydent Stanów Zjednoczonych - zawsze druga osoba po prezydencie. Kamala Harris skutecznie pokonała te przeszkody. Tej ostatniej, czyli bezpośredniej walce o najwyższy urząd w państwie, stawi czoła 5 listopada.

"Wywalić te cholerne drzwi"

Kamala Harris to też przede wszystkim symbol zmiany, i tak często odbierana jest w przestrzeni publicznej. A to dlatego, że po raz pierwszy w historii realną szansę na wygraną (w przypadku kandydatury Hilary Clinton różnice w sondażach były znacznie większe) w wyścigu o fotel prezydenta ma kobieta. Czarnoskóra kobieta, córka imigrantów indyjsko-jamajskiego pochodzenia.

- Musimy wiedzieć, że czasami ludzie otworzą ci drzwi i zostawią je otwarte. Ale czasami tego nie zrobią - i wtedy musisz wywalić te cholerne drzwi - powiedziała w maju br. kandydatka demokratów. Wielu komentatorów przyznaje, że jej działania są tego definicją. 

REKLAMA

Zresztą do historii przeszła już cztery lata temu. W 2020 roku, kiedy wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wygrał Joe Biden, została pierwszą kobietą, pierwszą Afroamerykanką i pierwszą osobą południowoazjatyckiego pochodzenia, która objęła stanowisko wiceprezydenta USA. I to nie pierwszy raz, gdy zrobiła coś po raz pierwszy w historii. Ale o tym za chwilę.

Już wtedy spekulowano, że za cztery lata Harris może zastąpić Bidena. I tak, 5 listopada 2024 roku zawalczy o najwyższy urząd w państwie z Donaldem Trumpem, byłym prezydentem i kandydatem z ramienia republikanów.

O tym, jak bardzo różnią się poglądy kandydatów w odniesieniu chociażby do kwestii polityki zagranicznej, mogliśmy przekonać się podczas debaty. Debaty, która wybrzmiała szczególnie w uszach Polaków i obywateli USA polskiego pochodzenia. Podczas gdy Trump nie zaprezentował bezpośrednio antyrosyjskiej postawy, Harris broniła dorobku Joe Bidena w zakresie pomocy Ukrainie. 

Kandydatka na prezydenta stwierdziła m.in., że gdyby nie wysiłki administracji Bidena, "Putin siedziałby teraz w Kijowie". Trump zaś - jak kontynuowała - "sprzedałby" Putinowi zarówno walczącą o wolność Ukrainę, jak i jej sojuszników - takich jak Polska.

REKLAMA

Kamala Harris celuje w Trumpa. "Oddałbyś Polskę"

- Gdyby Donald Trump był prezydentem, Putin siedziałby teraz w Kijowie. Zrozumcie, co to oznacza, ponieważ agenda Putina nie dotyczy tylko Ukrainy. Zrozumcie, dlaczego europejscy sojusznicy i nasi sojusznicy z NATO są tak wdzięczni, że nie jesteś już prezydentem, i że my rozumiemy znaczenie największego sojuszu wojskowego, jaki świat kiedykolwiek znał, jakim jest NATO - grzmiała Harris.

A gdyby nie działania jej i prezydenta Bidena w ramach pomocy Ukrainie, rosyjski dyktator wygrałby wojnę i "miał oko na resztę Europy, zaczynając od Polski".

- Dlaczego nie powiesz 800 tys. Amerykanów polskiego pochodzenia tu, w Pensylwanii, jak szybko byś oddał [Polskę - red.] za przysługę i za to, co twoim zdaniem jest przyjaźnią z dyktatorem, który zjadłby cię na obiad? - dopytywała swojego przeciwnika.

Ten polski akcent, który nie po raz pierwszy zresztą pojawia się w amerykańskich debatach prezydenckich, uruchomił lawinę. Praktycznie wszystkie polskie media odnotowały wypowiedź Harris, zwracając uwagę na fakt, że kandydatka demokratów nie zapomniała o licznym, polskim elektoracie w Pensylwanii, który - pod względem politycznym - jest mocno spolaryzowany.

REKLAMA

Harris nie od początku jednak broniła polityki Bidena. Na przełomie 2019 i 2020 roku roku (będąc już senatorką), kiedy sama zaczęła ubiegać się o nominację prezydencką z ramienia Partii Demokratycznej, krytykowała go m.in. za błędy z przeszłości: poparcie dla wojny w Iraku, popieranie surowych wyroków dla społeczności Afroamerykanów oraz jego sprzeciw wobec możliwości dowożenia kolorowych dzieci do tzw. białych szkół. To wtedy do legendy przeszło wypowiedziane przez nią zdanie "That little girl was me" [pol. "Tą małą dziewczynką byłam ja"], nawiązujące do faktu, iż Harris sama z takich dowozów kiedyś korzystała. Trafiło na koszulki i stało się jednym z przewodnich haseł, towarzyszących jej kampanii. 

Pomimo tego, to właśnie ją Joe Biden widział u swojego boku, kiedy wygrał wybory cztery lata temu. 

Śliski start. Kamala Harris od początku nie miała łatwo

Wiceprezydentura Kamali Harris nie zaczęła się spektakularnie. Na sam początek dostała jedno z najtrudniejszych i praktycznie niemożliwych do zrealizowania dla większości polityków zadań, czyli stabilizację kryzysu migracyjnego na granicy. 

Czytaj także:

- To było nawet nie tyle co uporanie się z kryzysem migracyjnym, ale próba zduszenia tego kryzysu w zarodku. Czyli wyprawa do Ameryki Łacińskiej, żeby de facto zlikwidować problem wynikający z emigracji u jego źródeł. Co było zadaniem praktycznie niewykonalnym dla każdego z polityków. To mogło mieć wpływ na to, jak Kamala Harris jest odbierana. Bo tak naprawdę od momentu, kiedy została wiceprezydentką, trudno szukać jej sukcesów. Ale to wyniki ze specyfiki tego urzędu - uważa prof. UAM dr. hab. Michał Urbańczyk, prawnik i amerykanista z Wydziału Prawa i Administracji  Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

REKLAMA

- O tym też warto pamiętać. Bycie wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych zazwyczaj wiąże się z tym, że jest się w cieniu prezydenta. Nie ma się żadnych kompetencji własnych, robi się tylko to, co prezydent zleci wiceprezydentowi - zauważa.

Mocna ocena eksperta. "Próżno szukać jej sukcesów"

To niefortunne zadanie, które Harris otrzymała na samym początku wiceprezydentury, mogło więc znacząco wpłynąć na jej odbiór jako polityczki. 

- Bo właśnie od tego momentu, kiedy została wiceprezydentką, próżno szukać jej sukcesów. Ale jeszcze raz powtórzę: to wynika ze specyfiki tego urzędu. Rozumiem ją - stwierdza.

Dodaje jednak, że najbardziej pamiętana jest przede wszystkim z tego, że dzięki niej - mimo aktywnego oporu republikańskiej części Kongresu - udało się przepchnąć wiele ustaw. 

REKLAMA

- W głosowaniu wielu projektów ustaw padał remis. I wtedy decydujący głos ma wiceprezydent, w tym przypadku była to Kamala Harris. Bardzo często więc to jej decyzja oznaczała legislacyjny sukces wielu inicjatywach Partii Demokratycznej i administracji prezydenta Bidena - podkreśla specjalista.

Czytaj także:

Tak jak wspomnieliśmy wyżej, wiceprezydent USA zazwyczaj pozostaje w cieniu i delegowany jest do zadań przez prezydenta. I choć Harris wydawała się nie mieć solidnego zaplecza politycznego, a sondaże nie wskazywały na jej sukces w wyborach (wręcz przeciwnie), to w zaledwie dwa miesiące zjednoczyła spolaryzowaną partię. Zyskała nominację miażdżącą przewagą głosów i dziś ma szansę zostać najważniejszą osobą w Stanach Zjednoczonych. 

Jej siostra Maya Harris trafnie podsumowała to podczas konwencji.

- Podobnie jak wielu Amerykanów Kamala wie, co to znaczy być niedocenianą i spisywaną na straty. Wie, jak to jest być na straconej pozycji i mimo wszystko wygrać - powiedziała. Zdaje się więc, że Kamala Harris konsekwentnie realizuje swój cel.

REKLAMA

Zmiana się dzieją, ale powoli

- Kamala Harris rzeczywiście jest pierwszą wiceprezydentką w historii. Jest też drugą czarną kobietą i pierwszą osobą południowoazjatyckiego pochodzenia, która została wybrana do amerykańskiego Senatu. Generalnie mówiąc o pozycji kobiet w Stanach Zjednoczonych, trzeba spojrzeć na ten problem w szerszej perspektywie i ustawić Harris na tle jej poprzedniczek, choćby Condoleezzy Rice, która na początku XXI wieku była pierwszą Afroamerykanką na stanowisku sekretarza stanu i pierwszą kobietą na stanowisku doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Warto pamiętać także o kobietach-sędziach Sądu Najwyższego: Sandrze Day O’Connor i Ruth Bader Ginsburg. Tych kobiet można wskazać całkiem sporo - przecież dziś w Sądzie Najwyższym zasiadają cztery kobiety - komentuje w rozmowie z Polskieradio24.pl prof. Urbańczyk. 

Dodaje, że społeczeństwo amerykańskie pod tym kątem zmienia się od wielu lat. - To nie jest tak, że ta zmiana nastąpiła w ciągu ostatnich paru lat. Zmiana w zakresie pozycji kobiet w szeroko rozumianej polityce USA, czyli np. w Kongresie i w administracji, tak naprawdę następuje od kilku dekad  - dodaje.

Kamala Harris walczy o równość. "Nikt nie zostanie sam"

W realizowaniu wyznaczonych sobie celów Harris jest uparta. Ma na swoim koncie sukcesy prokuratorskie, m.in. wygraną walkę z bankami odbierającymi ludziom domy, których nie było stać na spłacenie kredytów. Broniła praw dzieci oraz studentów przed naciągającymi, komercyjnymi uczelniami. Nie można też zapomnieć o historycznej legalizacji małżeństw jednopłciowych, w których niewątpliwie miała swój udział. Mówiła o tym zresztą w czerwcu 2019 roku, kiedy to w zaledwie pół minuty oratorsko pokonała swojego kontrkandydata w walce o nominację prezydencką, Joe Bidena.

Z okazji Miesiąca Dumy wzięła udział udział w odbywającej się w San Francisco Paradzie Równości. Świat zapamiętał ją wówczas ubraną w dżinsową kurtkę z tęczowymi cekinami. Demokratka zauważyła, że w kontekście praw osób ze społeczności LGBT+ Ameryka ma jeszcze wiele do zrobienia. 

REKLAMA

- Zawsze będziemy razem walczyć o równość i nikt w naszej Ameryce nie zostanie z tym sam - mówiła do zgromadzonych.

Postawa Kamali Harris względem - m.in. - amerykańskich obywateli innego pochodzenia, wszelkich mniejszości i ich praw, praw kobiet, zagrożenia ze strony Rosji - oprócz tego, że jest naturalną kontynuacją polityki Joe Bidena i demokratów - wynika m.in. z wpływów środowiska, w jakim dorastała młodziutka Harris. Warto pochylić się nad jej historią. Jakie czynniki sprawiły, że dziś staje do walki o stanowisko najważniejszej osoby w państwie?

Kamala Harris. Historia rodzinna

Kamala Devi Harris - bo tak brzmi jej pełne imię na i nazwisko - przyszła na świat 20 października 1964 roku w mieście Czarnych Panter, czyli kalifornijskim Oakland. Urodziła się w rodzinie imigrantów. Jej ojciec jest Jamajczykiem i z wykształcenia ekonomistą, a matka była Hinduską i biolożką, prowadzącą badania nad rakiem piersi. 

Rodzice Harris - Shyamala Gopalan i Donald J. Harris - poznali się na kalifornijskim uniwersytecie w Berkeley, słynącym ze strajków studenckich. W 1964 r. studenci sprzeciwiali się ograniczeniom uczelni, dotyczących działalności politycznej na kampusie. Z czasem strajki oraz demonstracje przerodziły się w regularne wiece i protesty, podczas których domagano się respektowania pełni praw konstytucyjnych na terenie kampusu. Mała Kamala dorastała więc w otoczeniu afroamerykańskich działaczy walczących o równe prawa dla wszystkich obywateli Ameryki, aktywistów i intelektualistów, wśród których była m.in. Nina Simone i Maja Angelou.

REKLAMA

Czytaj także: 

Rodzice Harris rozwiedli się, gdy miała siedem lat. Zarówna Kamala, jak i jej młodsza siostra Maya zamieszkały z matką, jednak przez cały czas miały kontakt z ojcem. Kamala jako dziecko często towarzyszyła matce w wyprawach do ojczystych Indii. 

O tym, jak ważne dla niej było zaszczepienie w córkach indyjskiej kultury, matka Harris opowiadała m.in. w 2004 roku, w rozmowie z "Los Angeles Times". Imię "Kamala" w sanskrycie oznacza lotos, a "Devi" - boginię.

- Kultura, która czci boginie, wydaje silne kobiety - mówiła Shyamala Harris. Matka Kamali i Mayi dbała również o to, by jej córki pielęgnowały w sobie pamięć i przywiązanie do jamajsko-afrykańskich korzeni ze strony ojca. 

W biografii Kamali Harris autorstwa Dana Moraina możemy przeczytać, że lekcję praw obywatelskich Kamala już od dziecka otrzymywała niemal codziennie. Rodzice mieli bowiem zabierać ją na demonstracje studenckie, zanim nauczyła się stawiać pierwsze kroki. Kontynuowała zresztą tradycję później, gdy sama studiowała na Uniwersytecie Howarda w Waszyngtonie, który był jedną z najważniejszych afroamerykańskich uczelni w USA.

REKLAMA

"Tańczyłyśmy, a rano chodziłyśmy na protesty"

"W piątkowe wieczory tańczyłyśmy, a w sobotę rano chodziłyśmy na protesty" - cytuje jej wypowiedź autor biografii. Jednym z jej głównych zainteresowań w zakresie działania był systemowy rasizm, który zresztą wytknęła Bidenowi, walcząc o nominację prezydencką demokratów. 

Jeszcze w czasie studiów na Howard University Harris podjęła decyzję, że chce zostać prawniczką, a konkretnie: prokuratorką. Do ostatecznego wyboru skłonić ją miały zwierzenia koleżanki, która była molestowana w domu. To właśnie wtedy Harris przysięgła sobie, że będzie bronić praw kobiet i dzieci. Lata później w wywiadzie dla "Marie Claire" mówiła: "Chcę, aby młode kobiety i dziewczyny wiedziały, że są potężne, a ich głosy mają znaczenie. Dziewczyno, jesteś jedyna w swoim rodzaju, jestem z ciebie dumna. Używaj swojego głosu i bądź silna".

Czytaj także:

Karierę zaczynała na początku lat 90. w prokuraturze okręgowej w hrabstwie Alameda. Była już wówczas absolwentką politologii i ekonomii Uniwersytetu Howarda oraz absolwentką prawa na Uniwersytecie Kalifornijskim.

W prokuraturze w Alameda spędziła osiem lat. Zajmowała się sprawami ciężkich przestępstw, również tych na tle seksualnym. Dla sprawców żądała surowych, długoletnich wyroków. Przez cały czas pozostała wierna jednemu ze swoich najtwardszych przekonań: zawsze sprzeciwiała się karze śmierci, co na dalszym etapie kariery stało się dla niej powodem wielu trudności.

REKLAMA

Pod koniec lat 90. zaczęła pracę w prokuraturze okręgowej San Francisco. Po sześciu latach, przepracowanych na niższym stanowisku, została prokuratorką okręgową - "strącając" jednocześnie z tej funkcji swojego byłego szefa. 

Kariera w prokuraturze

Harris wierzyła, że oprócz wymierzania surowych kar, w zakresie zapobiegania przestępczości ogromne znaczenie odgrywa też edukacja. Zasłynęła dość kontrowersyjnymi metodami walki z wagarowaniem, karząc rodziców niektórych dzieci opuszczających lekcje nawet więzieniem. Nie zmienia to jednak faktu, że ówczesna prokurator okręgowa z San Francisco do reszty zaangażowała się w pomoc młodym ludziom. W jej biografii możemy m.in. przeczytać że wraz z policjantami i medykami potrafiła zapuszczać się w najbardziej szemrane części miasta. Zbierała wiedzę i dane na temat niebezpieczeństw, jakie czyhają na młodzież oraz organizowała spotkania dla młodych ludzi, mające uzmysłowić im, by nie niszczyli sobie życia. 

Oprócz niewątpliwego sukcesu, jakim było zostanie prokurator okręgową, Harris w 2004 roku - korzystając z przysługujących jej uprawnień - wystąpiła z propozycją ustawy, zwiększającej kary za pedofilię. Nowelizacja zakładała zmianę definicji prostytucji (dziś właściwa nazwa to praca seksualna - red.), by nie obejmowała handlu dziećmi. Projekt nie napotkał sprzeciwu. To był pierwszy z jej spektakularnych sukcesów legislacyjnych. 

W 2008 roku, kiedy w historycznych wyborach pierwszym czarnoskórym prezydentem USA został Barack Obama, Harris postanowiła zawalczyć o stanowisko prokuratora stanowego Kalifornii. Ta kampania - jak zresztą wspominana wcześniej wiceprezydentura - nie zaczęła się śpiewająco. Media wydobyły na światło dzienne fakty, które zdecydowanie nie przybliżały Harris do zwycięstwa. Mówiono m.in. o nieprawidłowościach związanych z zapadającymi za jej kadencji wyrokami skazującymi oraz o karygodnych błędach dowodowych, które popełniali pracujący z nią prokuratorzy.

REKLAMA

Pierwszy szklany sufit przebity. Kamala Harris prokuratorką generalną

Czas ten zbiegł się też z tragedią rodzinną. Jej ukochana matka zachorowała na nowotwór. Zmarła w lutym 2009 roku, po wyczerpującej chemioterapii. 

Dwa lata później - 3 stycznia 2011 roku - Kamala Harris przebiła kolejny szklany sufit. Stała się pierwszą kobietą, pierwszą osobą czarnoskórą i pierwszą osobą hinduskiego pochodzenia, która objęła urząd prokuratora generalnego stanu Kalifornia. 

Stroniła wtedy od afiszowania się ze swoimi poglądami politycznymi. Media i przeciwnicy zarzucali jej przesadną zachowawczość. W rozmowie z "The New York Times" tłumaczyła, że jako prokuratorka podejmuje decyzje dopiero po dogłębnej analizie dowodów i faktów, i woli to od "wielkich gestów". Taki kurs obrała już na początku kariery prokuratorskiej i z niego nie zbaczała. To zaś generowało spore trudności pomiędzy zrozumieniem dla społeczności czarnoskórych Amerykanów zabijanych przez policję, a samą policją.

Oprócz kontrowersyjnych metod walki z przestępczością (jak np. więzienie dla rodziców dzieci, które opuściły więcej niż 50 dni lekcji w roku szkolnym), odnosiła też spektakularne sukcesy, jak wspomniane wcześniej odzyskanie ogromnej sumy pieniędzy dla Kalifornijczyków. Harris, w latach po kryzysie ekonomicznym z 2008 roku, wywalczyła dla nich miliony dolarów - zmuszając tym samym banki do przejęcia odpowiedzialności za sytuację, w której wiele osób straciło domy i emerytury. Łączna kwota, którą udało jej się odzyskać, to 18 mld długów 250 tys. poszkodowanych Amerykanów.

REKLAMA

Kariera w Senacie

Swoje osobiste poglądy zaczęła ujawniać dopiero w 2018 roku, już jako senatorka. Skręciły one mocno w lewą stronę. Jako członkini ważnych komisji maglowała pytaniami ludzi Trumpa (m.in. w trakcie śledztwa ws. rosyjskiej ingerencji wybory, które wygrał Trump oraz sprawy gwałtu, którego dopuścić się miał jeden z kandydatów na sędziego Sądu Najwyższego), a jeszcze większą aktywność wykazała zaraz po zabójstwie George'a Floyda w 2020 roku. Kiedy Amerykę zalały protesty obywateli sprzeciwiających się brutalności policji na tle rasowym, chciała  przeprowadzić gruntowną reformę procedury policyjnej. Jednak ustawa nowelizująca przepisy została odrzucona.

Jako wiceprezydentka zdobyła ogromne doświadczenie w zakresie polityki zagranicznej. Latała m.in. do Francji, by łagodzić napięte stosunki pomiędzy krajami, wynikające z utracenia przez Francję kontraktu na atomowe okręty podwodne. Dwukrotnie pełniła rolę szefowej amerykańskiej delegacji na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. W ostatnim czasie aktywnie wypowiadała się też na temat wojny w Strefie Gazy. Nie bała się krytykować działań Izraela. Harris szefowała też amerykańskiej delegacji w trakcie międzynarodowej konferencji pokojowej w Szwajcarii, której głównym tematem była rosyjska inwazja na Ukrainę.

Trump: "K******o słaba". Ale czy na pewno?

Kiedy było już wiadomo, że w wyścigu o fotel prezydenta USA z Trumpem zmierzy się właśnie ona, kandydat republikanów nie zamierzał odpuścić. Po kolei nadawał jej kolejne, szydercze wyzwiska. Nawiązywał m.in. do jej głośnego śmiechu, twierdził, że jest niekompetentna i nie stanowi dla niego żadnego wyzwania.

Do mediów wyciekła prywatna rozmowa, w której nazywał ją "słabą". - Ona jest taka słaba. Tak k******o słaba - komentował. Jego przekonanie o łatwej wygranej nie trwało chyba jedna zbyt długo, bo niebawem zmienił taktykę. Zaczął nazywać ją komunistką, "towarzyszką Kamalą".

REKLAMA

W obecnie prowadzonej kampanii Harris mocno podkreśla walkę o prawo kobiet do aborcji. Już w 2019 roku opowiedziała się za tym, aby poszczególne stany - przed ograniczaniem tego prawa - musiały uzyskać na to zgodę od władz federalnych. Jednym z jej priorytetów jest pomoc klasie średniej, zakaz windowania cen żywności i pakiet rozwiązań, które umożliwią młodym Amerykanom nabycie własnego lokum. Jej zdaniem, amerykańska policja oraz wymiar sprawiedliwości wymagają reformy. Podkreśla, że należy walczyć z dyskryminacją rasową. Popiera ustawę Berniego Sandersa "Medicare for All" i chce podniesienia płacy minimalnej do 15 dolarów na godzinę na poziomie federalnym.

Jest też sojuszniczką społeczności LGBT+ i wspiera małżeństwa jednopłciowe.

Kamala Harris zaprzecza stereotypom. "Bezdzietna kociara"

A prywatnie? Prywatnie Kamala Harris również łamie wiele stereotypów kojarzonych z rolą amerykańskiej kobiety, co niewątpliwie wpływa na jej odbiór w społeczeństwie. Jest rozwiedzioną baptystką, a od 2014 roku - żoną Douglasa Emhoffa. Nie ma własnych dzieci, jest natomiast macochą dla dwójki pociech swojego męża. 

Faktem, który szerokim echem przebił się do opinii publicznej była jej miłość do kotów. Tego także nie omieszkał wykorzystać Donald Trump, który zaczął straszyć Amerykanów rządami "bezdzietnej kociary". Efekt była zgoła odwrotny. Duża część wyborców stanęła murem za kandydatką demokratów, a jedna z najpopularniejszych artystek w US Taylor Swift publicznie ogłosiła swoje poparcie dla Harris, podpisując się jako "bezdzietna kociara".

REKLAMA

Kamala Harris daje "szerokie pole do popisu"

- Każda cecha każdego każdego kandydata na prezydenta jest w określony sposób wykorzystywana przez sztab w czasie kampanii - zauważa prof. Michał Urbańczyk.

- To, że Kamala Harris ma za sobą karierę prokuratorską, a wcześniej senatorską. To, że żyje w takim, a nie innym związku, to z jakiej rodziny pochodzi, jakie ma wykształcenie - to wszystko przedstawia się jako określoną zaletę. W sposób w trakcie kampanii demokraci próbują trafić do określonych, lokalnych grup wyborczych i dzięki temu próbują pozyskać dla niej głosy wyborców, którzy nie zamierzają głosować w ogóle, są niezdecydowani, nie chcą głosować na Demokratów lub nie wiedzą, na kogo oddać swój głos - uściśla.

Czytaj również:

- Sylwetka Harris rzeczywiście daje szerokie pole do popisu marketingu politycznego. Możemy odwoływać się do bardzo rozmaitych aspektów jej dotychczasowej działalności. I do tego, jak wyglądała i wygląda jej sytuacja osobista. Z drugiej strony, trzeba pamiętać - i to też odnosi się do każdego kandydata - że w każdym życiorysie możemy znaleźć rzeczy, które mogą być uznawane za wady albo wykorzystywane przez przeciwników - zaznacza. 

- Kamala Harris np. bardzo podkreśla swoją pracę jako prokuratorka. A republikanie wskazują, że wysłała wówczas półtora tysiąca ludzi za posiadanie marihuany do więzienia. Więc jest to coś, co sztab wyborczy kandydata musi wykorzystać w określony sposób - precyzuje ekspert.

REKLAMA

Zmiana czy kontynuacja polityki Bidena?

Co wygrana Harris oznaczałaby dla społeczeństwa amerykańskiego? Kandydatka demokratów, choć niewątpliwie zamierza kontynuować główne kierunki polityki Bidena, zapowiadała też wiele zmian.

- Harris jest kandydatką partii, która przez cztery ostatnie lata rządziła w Białym Domu, więc wydaje się - paradoksalnie - że wbrew jej zapewnieniom o tym, iż jest kandydatką zmiany, społeczeństwo amerykańskie raczej będzie mogło liczyć na kontynuację polityki Partii Demokratycznej, którą przez cztery lata prowadził Joe Biden - uważa specjalista.

W przypadku polityki zagranicznej - zdaniem naszego rozmówcy - trudno powiedzieć, jakie Kamala Harris ma plany.  - Dlatego że ta polityka zagraniczna z perspektywy wyboru w Stanach Zjednoczonych nie odgrywa istotnej roli, i my o tym zapominamy - wskazuje.

"Każde państwo kieruje się własnymi interesami"

- Kwestia kierunków polityki zagranicznej jest istotna dla komentatorów zagranicznych. Dla Amerykanów jest to temat bardzo odległy i na wiecach wyborczych się go nie porusza - chyba, że używa się go jako oręża do krytyki przeciwników - dodaje.

REKLAMA

I zauważa, że w tym aspekcie należałoby zrobić przysłowiowy w tył zwrot, i spojrzeć na politykę zagraniczną realizowaną przez administrację Joe Bidena.

- Pamiętajmy, że każde państwo - każde dojrzałe państwo - prowadzi politykę zagraniczną, kierując się własnymi interesami narodowymi. A one nie zmieniają się co kilka lat, tylko pozostają stałe - wskazuje prof. Urbańczyk.

Ekspert zwraca też uwagę na ważny aspekt. - Zakres władzy prezydenta w USA jest ograniczony koniecznością współdziałania z Kongresem. Zapominamy bowiem o tym, że w trakcie wyborów prezydenckich odbywają się też wybory do Kongresu. A to jest bardzo istotne. Kto wygra w Senacie i kto będzie miał większość w Izbie Reprezentantów? Jeżeli okaże się, że Kamala Harris wygrała, ale demokraci przegrali w Kongresie, to jej możliwości kreowania polityki wewnętrznej będą znacząco ograniczone. I wtedy, z tych zapowiedzi i chęci realizacji zgłoszonych postulatów będzie bardzo trudno, będzie bardzo trudno się wywiązać - zauważa rozmówca Polskieradio24.pl.

Jakie znaczenie wygrana Harris miałaby dla Polaków - zarówno tych zamieszkujących ojczyznę, jak i społeczności polskiej w stanach Zjednoczonych? Samo odwołanie się do sytuacji Polski - które padło z ust Harris podczas debaty - było, według naszego rozmówcy, zabiegiem marketingowym.

REKLAMA

- Polacy stanowią znaczącą mniejszość w Pensylwanii, podobnie w Wisconsin i Michigan. To ważni wyborcy. Na dodatek są to wyborcy, którzy nie głosują tylko na demokratów, albo tylko na republikanów. Są podzieleni, więc trochę trzeba ich traktować jak tzw. swing states, czyli zabiegać o ich głosy - mówi prof. Urbańczyk.

Kampania Kamali Harris. "Mocnym punktem postulat zmiany"

- Mocnym punktem kampanii Harris jest szeroko rozumiany postulat zmiany. To jest zawsze nośne hasło, które zjednuje sobie rozmaite grupy wyborców. Zauważmy, że paradoksalnie nie jest to polityczka pierwszego szeregu Partii Demokratycznej - warto pamiętać, że stanowisko wiceprezydenta nie jest szczytem marzeń dla amerykańskiego polityka amerykańskiego. A więc samo przejście z pozycji wiceprezydenta, który jest w cieniu prezydenta do roli pierwszoplanowej, należy uznać za jej ogromny sukces - ocenia prof. Michał Urbańczyk.

I podkreśla, że jest nim też płynne i efektowne wejście w kampanię. - Sam początek kampanii można by określić jako zwycięstwo. Zebrała rekordowe kwoty poparcia i udało jej się - co jest bardzo ważne - zmobilizować młody elektorat. To jedna z największych zalet tej kampanii - uważa ekspert.

Minusy? "Wypowiedzi, które nie niosą konkretów"

Kandydatka demokratów ma też oczywiście pewne słabości. Chociażby - zdaniem eksperta - brak umiejętności szybkiego reagowania na trudne pytania, co wyrzucają jej przeciwnicy polityczni.

REKLAMA

- To jest podstawowy zarzut wobec niej. Przeciwnicy Harris często twierdzą, że jej wypowiedzi przypominają tzw. word salad. Czyli takie, które które nie niosą ze sobą konkretów, większej treści. Ale na jej usprawiedliwienie można powiedzieć, że do tej pory nie występowała w roli absolutnego frontmana. I to jest to jest też ważne - podkreśla.

Mówiąc o karierze Harris, prof. Urbańczyk twierdzi, że powinniśmy zwrócić uwagę na pewien znaczący aspekt.

- Nie rozdzielałbym mocno kariery prokuratora od polityka. A to dlatego, że prokuratorzy w Stanach Zjednoczonych są wybierani w wyborach powszechnych. Ona w tych wyborach startowała już jako prokurator. Oceniałbym więc jej osiągnięcia najpierw jako prokuratorki i senatorki, a potem wiceprezydentki - wymienia. - Zabłysnęła szczególnie jako senatorka, głównie przesłuchaniami kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego. I to jest duża umiejętność - dodaje.

- Siłą Kamali Harris na pewno jest jej doświadczenie prokuratorki i senatorki. To są dwa potężne fundamenty, na których ona dzisiaj stoi - podsumowuje ekspert.

REKLAMA

Czytaj także:

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej